Nawet nie wiesz, że to podpisujesz. Dziwne zapisy w regulaminach znanych serwisów

Nawet nie wiesz, że to podpisujesz. Dziwne zapisy w regulaminach znanych serwisów

Co na Ciebie czyha w Internecie? (Fot. Flickr/Don Hankins/Lic. CC by)
Co na Ciebie czyha w Internecie? (Fot. Flickr/Don Hankins/Lic. CC by)
Michał Michał Wilmowski
04.07.2011 16:34, aktualizacja: 14.01.2022 13:10

Dane osobowe, zdjęcia, zamieszczane przez Ciebie treści, a czasem nawet pieniądze. Znane serwisy internetowe podstępem wyciągają od swoich użytkowników najróżniejsze rzeczy.

Dane osobowe, zdjęcia, zamieszczane przez Ciebie treści, a czasem nawet pieniądze. Znane serwisy internetowe podstępem wyciągają od swoich użytkowników najróżniejsze rzeczy.

Jeśli jesteś statystycznym internautą, najprawdopodobniej zgodziłeś się na to, żeby Twoje dane posiadał i dowolnie nimi rozporządzał albo Facebook, albo przynajmniej Nasza Klasa. Nie używasz serwisów społecznościowych? Google też ma dla Ciebie parę niespodzianek.

Ale nie martw się. Niektórzy stracili znacznie więcej niż Ty, akceptując regulamin w Sieci. Bo regulaminy nie zawsze są po to, żeby służyć użytkownikowi. Regulaminy są często po to, żeby użytkownika naciągać.

Róbta co chceta (z moimi plikami)

Użytkownicy lubią Google'a z banalnej przyczyny: oferuje proste, przyjazne i naprawdę przydatne aplikacje. Ale zanim wrzucisz wszystkie swoje zdjęcia na Picasę, warto, żebyś poznał punkt 11. Warunków korzystania z serwisów Google'a:

Poprzez dostarczanie, publikowanie lub wyświetlanie treści Użytkownik udziela spółce Google bezterminowej, nieodwołalnej, obowiązującej na całym świecie (globalnej), bezpłatnej i niewyłącznej licencji na reprodukowanie, dostosowywanie, modyfikowanie, tłumaczenie, publikowanie, publiczne wykonywanie, publiczne wyświetlanie i rozpowszechnianie Treści dostarczanych, publikowanych lub wyświetlanych przez Użytkownika w Serwisie lub za jego pośrednictwem.

Oczywiście Google łaskawie pozostawia Ci prawo do współposiadania własnych rzeczy. Ale sam też żąda sporo. Oprócz powyższego punktu w regulaminie jest również zapis, w którym Google przyznaje sobie prawo do udostępniania Twoich treści innym podmiotom, z którymi akurat współpracuje.

Zamieszanie wokół NK

Ponad rok temu odświeżona Nasza Klasa zaprezentowała swoim użytkownikom nowy regulamin, w którym znalazł się taki zapis:

Użytkownik poprzez umieszczenie Danych, w szczególności wizerunku, materiałów lub wypowiedzi na Koncie własnym lub innego Użytkownika udziela NK niewyłącznej licencji na wykorzystywanie, utrwalania w pamięci komputera, zmienianie, usuwanie, uzupełnianie, wykonywanie publiczne, wyświetlanie publiczne, zwielokrotnianie i rozpowszechnianie (w szczególności w Internecie) tych Danych.

Kiedy wprowadzono ten zapis, cały polski Internet zwariował, odsądzając NK od czci i wiary. Użytkownicy zaczęli rezygnować z serwisu i uciekać na Facebooka.

Facebooka, który nie tylko jest właścicielem wszystkiego, co na niego wrzucamy, ale ma też prawo udostępniać dane użytkowników i wrzucane przez nich treści reklamodawcom.

Nawet jeśli ustawiłeś sobie w profilu, że do Twoich danych i postów na Tablicy mogą mieć dostęp tylko znajomi, Facebook może je opublikować wszędzie i dać każdemu. Jeśli więc jakiś reklamodawca zażyczy sobie wydrukować na plakacie Twoje zdjęcie albo status, jego życzenie zostanie spełnione, niezależnie od tego, co na ten temat sądzisz.

Zapisy o udzieleniu licencji to niestety codzienność w kraju i na świecie. Kilka dni temu podobny punkt do regulaminu wprowadziła znana aplikacja Dropbox. Użytkownicy się oburzyli, a serwis dopracował zapisy i wprowadził istotne ograniczenia. Wykorzystywanie plików będzie możliwe wyłącznie w celu zapewnienia prawidłowego funkcjonowania usługi.

Takie tłumaczenie (że licencja jest niezbędna, aby oparta na chmurze aplikacja czy witryna działała) przewija się zresztą w e-mailach PR-owców bardzo często. Teoretycznie nie ma więc powodów do obaw. Nie ma jednak gwarancji, że dostawca usługi nie pójdzie kiedyś dalej niż dziś obiecuje.

Terrorystom nie sprzedajemy muzyki

Antyterrorystyczne szaleństwo w USA w dziwny sposób wpłynęło na różne dokumenty, które trzeba wypełniać w tym kraju. Kiedy leciałem za ocean, we wniosku wizowym musiałem odpowiedzieć na pytanie, czy przypadkiem nie jestem terrorystą.

Z tego mądrego wzorca najwyraźniej skorzystał Apple, który klientom iTunesa zabrania używania swoich produktów w celach związanych z terroryzmem:

Zgadzasz się także, że nie będziesz używał tych produktów do żadnych celów zabronionych przez prawo Stanów Zjednoczonych, takich jak rozwijanie, projektowanie, tworzenie czy produkowanie broni nuklearnej, chemicznej lub biologicznej.

Wydawało mi się dotychczas, że amerykańska muzyka może raczej posłużyć jako broń przeciw terrorystom niż broń dla terrorystów. Ale zdaję sobie sprawę z tego, że większość ludzi ma zdecydowanie więcej fantazji niż ja.

Płacz i płać!

Wyciąganie danych osobowych, zdjęć i głupich deklaracji to pikuś w porównaniu z naciąganiem na spore sumy pieniędzy. W Sieci nie brakuje serwisów, które udają, że są bezpłatne, a w regulaminach mają zapisy o tym, ile w rzeczywistości kosztuje korzystanie z nich.

Jest ten problem w Ameryce, jest i w Polsce. Już dwa lata polskie media walczą z serwisem Pobieraczek, który w regulaminie ma załącznik z cennikiem:

Pobieraczek5 - Limit 5 GB transferu miesięcznie, okres świadczenia usługi - 12 miesięcy od dnia jej aktywacji - 7,90 PLN (słownie siedem złotych dziewięćdziesiąt groszy) brutto miesięcznie, opłata pobierana jednorazowo za cały okres świadczenia usługi poza okresem Bezpłatnego Testowania.

Nie byłoby w tym nic dziwnego ani niewłaściwego, gdyby Pobieraczek nie reklamował się na stronie głównej jako serwis, który można bezpłatnie testować przez 10 dni. Owszem, można, pod warunkiem, że podasz wszystkie swoje dane, włącznie z adresem zamieszkania.

A kiedy już to zrobisz, po 10 dniach bezpłatnego korzystania przychodzi e-mail z cennikiem i nakazem zapłaty całej kwoty za rok z góry. Mimo że Pobieraczek był już bohaterem kilku głośnych afer, wciąż istnieje i promuje się w ten sam sposób.

Czy użytkownicy są sami sobie winni? W końcu mogą czytać regulaminy. A może odpowiedzialność spada na właścicieli serwisów, specjalnie przygotowujących zagmatwane zapisy?

Źródło: Business Insider

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)