Leeo może uratować życie. Da znać, gdy w domu wybuchnie pożar
Leeo to nie jest zwykły czujnik dymu bądź też tlenku węgla. Gadżet skupia się na tym, by poinformować właściciela o zagrożeniu, gdy nie ma go w domu.
Niestety coraz częściej słyszeć będziemy o tym, by w odpowiedni sposób zabezpieczać swoje domy jesienią i zimą. To niebezpieczny okres, bo przede wszystkim teraz jesteśmy narażeni na pożary czy zaczadzenia - częściej palimy w piecach, rzadziej otwieramy okna i przewietrzamy mieszkania. Dopiero tragedie przemawiają do ludzi, by kupić nie aż tak drogą “czujkę”. Ale i to nie zawsze pomaga.
Czujniki dymu i tlenku węgla sprawdzają się, gdy jesteśmy w domu. Szybko wyczuwają zagrożenie i pozwalają nam zareagować. Tylko co nam po alarmie, gdy nie ma nas w domu? Mamy liczyć na to, że sąsiad usłyszy wycie? Ale co, jeśli nikogo w okolicy nie będzie?
Wówczas może dojść do najgorszego - do wybuchu lub pożaru. Dlatego warto zainteresować się Leeo. To gadżet, który współpracuje z tradycyjnymi “czujkami”. Sprzęt podpina się do kontaktu i podłącza do domowej sieci WiFi, by w razie czego urządzenie mogło wysłać powiadomienie na smartfona.
Leeo - stróż w mieszkaniu
Leeo przede wszystkim nasłuchuje. Jeśli któryś z czujników zaczyna wyć, Leeo informuje o tym właściciela mieszkania. Gdy jednak nie ma odpowiedzi, wysyła też powiadomienie do wybranych osób. Dzięki temu ktoś może szybko zareagować, wzywając odpowiednie służby.
Warto na Leeo spojrzeć też z nieco innej perspektywy. Przyzwyczajeni jesteśmy do tego, że dzisiejsze “inteligentne” urządzenia zastępują stare, mniej mądre. Tymczasem Leeo nie jest alternatywą, a dodatkiem.
Nie trzeba niczego wymieniać, tylko dokupić. Czy to będzie nowa moda? Twórcy gadżetów, zamiast skupić się na tym, jak tchnąć nowe życie w stare przedmioty, będą teraz zastanawiać się, jak do tradycyjnych urządzeń dorzucić smart technologię?
Leeo kosztuje 99 dolarów i możecie kupić sprzęt na stronie producenta.