Na krawędzi mroku | recenzja filmu Furia

Na krawędzi mroku | recenzja filmu Furia

Na krawędzi mroku | recenzja filmu Furia
Źródło zdjęć: © [źródło](../2010/04/25/nakrawedzimr%E2%80%A6jafilmufuria/)
Michał Nowak
25.04.2010 01:14

Kiedy dowiedziałem się, że Mel Gibson powróci do aktorstwa i to jeszcze w filmie o tak kozackim tytule (Edge of Darkness), nie mogłem ukryć entuzjazmu. Chyba najbardziej pozytywnie nastrajał plakat, gdzie Gibson spowity mrokiem i odziany w płacz, zmierzał gdzieś z giwerą w garści. Wyglądało to trochę jak ekranizacja Maxa Payne?a z prawdziwego zdarzenia. Niestety, efekt końcowy lekko się wyminął z moimi oczekiwaniami.

Kiedy dowiedziałem się, że Mel Gibson powróci do aktorstwa i to jeszcze w filmie o tak kozackim tytule (Edge of Darkness), nie mogłem ukryć entuzjazmu. Chyba najbardziej pozytywnie nastrajał plakat, gdzie Gibson spowity mrokiem i odziany w płacz, zmierzał gdzieś z giwerą w garści. Wyglądało to trochę jak ekranizacja Maxa Payne?a z prawdziwego zdarzenia. Niestety, efekt końcowy lekko się wyminął z moimi oczekiwaniami.

Film zawitał do polskich kin z czteromiesięcznym poślizgiem, ale przynajmniej w ogóle dano nam możliwość obejrzenia go na dużym ekranie. Obraz Martina Campbella (reżyser Casino Royale) ochrzczono tytułem Furia, mimo że za wiele furii w działaniach głównego bohatera nie dostrzegłem, ale po kolei.

Z kina wyszedłem lekko zawiedziony, chociaż nie mówię, że to film zupełnie kiepski. Ma tylko jedną bolączkę, otóż został on oparty na odwróconej zasadzie Hitchcocka: film rozpoczyna się od trzęsienia ziemi, a dalej napięcie stale? spada! W pierwszych minutach dostajemy cios między oczy i kiedy już nam się wydaje, że to będzie początek zawrotnej i nieustającej akcji aż do napisów końcowych, to czeka nas rozczarowanie. Bo potem są już tylko dialogi, dialogi, dialogi? Aż w pewnym momencie twórcy serwują kolejny szokujący zwrot akcji, ale tak podobny do tego z początku filmu, że ledwo co nas zdoła wybudzić ze snu.

Znowu przesadzam, bo na *Furii *tak naprawdę nie spałem, choć czasem byłem blisko. Można się ze mną nie zgodzić i twierdzić, że dialogi były bardzo ciekawe, co jestem w stanie zrozumieć. Mnie osobiście zanudzały, ale tak samo miałem z *Informatorem *Manna i kilkoma innymi tytułami, więc to wyłącznie rzecz gustu.

Przyszło nam czekać prawie siedem lat, by zobaczyć ponownie Mela Gibsona jako aktora. Oczywiście warto było, bo to już ikona filmów akcji. Ale wielkim powrotem w glorii raczej bym tego nie nazwał. Otóż Mel po prostu w tym filmie jest - nic więcej i nic mniej. Jego rola jest raczej przeciętna. Za to całkiem nieźle wypadł Ray Winstone, który wydawał się grać nieco w stylu Marlona Brando w Ojcu chrzestnym. Takie odniosłem wrażenie.

Nie wiem czy udało się dorównać, czy nawet przebić serial z lat osiemdziesiątych, na którym *Furię *oparto (reżyserem serialu również był Martin Campbell). Z jednej strony, to film przegadany i nie stroniący od szablonów. Z drugiej, nakręcony z wyczuciem thriller, gdzie czuje się wagę każdego wystrzelonego pocisku, a nie to co u Bessona. Trochę też daje po oczach zakończenie, gdzie nie uchroniono się od kiczu. Gdybym mógł dokonać wyboru jeszcze raz, to obejrzałbym *Furię *po premierze na DVD. Ale nie odradzam wcale wyprawy do kina, bo inni mogą być przecież zachwyceni. Niech każdy podejmie decyzję za siebie.

foto: allmoviephoto

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)