Orwell i Huxley, "Blade Runner" i "Matrix": niektóre filmy i książki mają w sobie potencjał długowieczności. Czy w 2013 roku powstało coś, co przemówiło do naszej wyobraźni na tyle, żeby zostać z nami na dłużej?
Niektóre filmy i książki mają potencjał życia dłuższego niż inne. Jest w nich jakiś chwytliwy obraz, przemawiająca do wyobraźni metafora, coś, co w punkt podsumowuje aktualnego ducha czasów. Kiedy myślimy o mieście przyszłości, przed oczami stoi nam wciąż dystopijna wizja z "Blade Runnera", połączenie Tokio i Nowego Jorku lat 80. z klimatem filmu noir. A to całkiem stateczny już przecież film.
Od czasu, kiedy powstał, zmieniło się bardzo wiele. Japonia, której miasta zainspirowały scenografię, przestała być symbolem dynamicznego rozwoju i utraciła swój egzotyczny czar cyberpunkowego kraju z innej planety. W cyfryzacji prześcignął ją koreański sąsiad. Smog spowijający futurystyczne Los Angeles z "Blade Runnera" przypomina mi wieczorny Kraków, a na miano prawdziwego miasta XXI wieku zasługuje dzisiaj kazachska Astana. Mimo to wizja sprzed trzech dekad nadal pozostaje silna w powszechnej wyobraźni, a jej echa powracają w kinie - od "12 małp" po "Batman Begins". Nasza wyobrażona przyszłość wciąż mieszka tam.
Kilka miesięcy temu na łamach Gadżetomanii odbyła się dyskusja o "Matrixie". Zestarzał się? Owszem, troszeczkę. Może się wydawać z perspektywy czasu trochę pretensjonalny z całą tą swoją cybergnozą? Niech będzie, może, choć kiedyś prowokował sążniste debaty. Ale stawiam, że co najmniej raz na rok używamy sformułowania "żyć w matriksie". Różnica jest taka, że mniej z nas ma ochotę opuszczać tenże matrix (czyli, żeby zacytować Borysa Jagielskiego, "otaczający nas zewsząd polityczno-kulturowo-religijny System, któremu jesteśmy bezwzględnie podporządkowani, nierzadko nawet nie zdając sobie z tego sprawy”). Im dalej od roku 2000, tym jakby więcej wygodnego konformizmu dookoła (a może się mylę?).
A w 2013? Afera wokół widma powszechnej inwigilacji, która przetoczyła się przez Internet po ujawnieniu rewelacji Edwarda Snowdena, wywołała czkawkę "Rokiem 1984". Orwell napisał swoją książkę w odpowiedzi na tużpowojenny układ sił w globalnej polityce, ale jej dalsze życie wyszło daleko poza aktualny komentarz czy powieść z kluczem; widmo Wielkiego Brata pozostało wystarczająco sugestywne i nawet ci, którzy nigdy nie przeczytali książki, wiedzą, o co chodzi.
A ponieważ Orwella zwykło się zestawiać z Huxleyem, nie mogę nie wspomnieć o "Nowym wspaniałym świecie", który moim zdaniem jest najbardziej trafną i jednocześnie ponurą diagnozą naszych czasów. Będzie nam tak fajnie, że z tej radości wyprostujemy sobie mózgi i w końcu zabawimy się na śmierć. Chcecie dowodu? Zobaczcie, jakie dyskusje wywołują nasze posty o "Warsaw Shore". Niedawno żartem wspomniałam w dyskusji, że przy takim tempie wyścigu o widza za kilka lat doczekamy się Goatse TV (znaczenie sprawdzacie na własną odpowiedzialność, ale żeby nie było, że nie ostrzegałam). Jeśli w 2017 okaże się to prawdą, specjalnie się nie zdziwię. Będę mieć satysfakcję z udanej prognozy, ale nie będzie mi za bardzo do śmiechu.
Ponieważ jako ostrożna pesymistka wybieram co bardziej ponure scenariusze przyszłości z filmów, książek i gier ostatnich lat, które mogą zostać z nami na dłużej jako trafne czy prorocze, obstawiam dobry film na czasy kryzysu, "Igrzyska śmierci". Facebook już nie ma (no, nie miał) nic przeciwko filmom z egzekucji na timeline'ach, więc poziom odporności na krew i latające kończyny pomału się podwyższa. Ale, jak pisałam, być może się mylę.
PS Po cichu żywię nadzieję, że przyszłość będzie grzeczna i poprawna jak połączenie Ikei, Legolandu i wioski Amiszów. Tyle że to niezbyt nadaje się do telewizji.