Twitter przeżywa szok, a telewizja śpi. Czy media tradycyjne mogą wygrać z Internetem?

Twitter przeżywa szok, a telewizja śpi. Czy media tradycyjne mogą wygrać z Internetem?

Twitter wyprzedził stacje telewizyjne o kilkanaście minut
Twitter wyprzedził stacje telewizyjne o kilkanaście minut
Marta Wawrzyn
17.04.2013 10:30, aktualizacja: 13.01.2022 12:05

W poniedziałkowy wieczór obserwowałam na żywo na Twitterze, co się dzieje w Sieci, kiedy gdzieś na świecie dzieje się coś ważnego. Telewizja obudziła się kilkanaście minut po tym, jak zobaczyłam zdjęcia z Bostonu. A to przecież nie pierwszy raz, kiedy media tradycyjne dostarczają informacji znacznie później niż Internet. To już nie puste frazesy, to naprawdę nowa era.

W poniedziałkowy wieczór obserwowałam na żywo na Twitterze, co się dzieje w Sieci, kiedy gdzieś na świecie dzieje się coś ważnego. Telewizja obudziła się kilkanaście minut po tym, jak zobaczyłam zdjęcia z Bostonu. A to przecież nie pierwszy raz, kiedy media tradycyjne dostarczają informacji znacznie później niż Internet. To już nie puste frazesy, to naprawdę nowa era.

W 2001 roku o zamachach na World Trade Center dowiedziałam się przez telefon od kolegi. Potem siedziałam przez wiele godzin przykuta do telewizora, gapiąc się z przerażeniem na każdy nowy żółty pasek i na powtarzające się w kółko te same obrazy. Pamiętam twarze ekspertów, którzy komentowali zamachy w młodziutkiej wtedy stacji TVN24. Pamiętam też, jak wyglądały jedynki gazet następnego dnia.

10 kwietnia 2010 roku zostałam obudzona telefonem kolegi dziennikarza. Była sobota rano, nic więc dziwnego, że przed 9:00 jeszcze spałam. Włączyłam wraz z milionami Polaków TVP Info i oglądałam te wszystkie niewyraźne na początku zdjęcia, i słuchałam tych chaotycznych na początku relacji. Wiedziałam pewnie trochę więcej niż reszta społeczeństwa, bo miałam znajomych, którzy polecieli Jakiem do Smoleńska przed prezydentem. Ale to nie znaczy, że dzięki telewizji i tym paru marnym prywatnym znajomościom cokolwiek wiedziałam. Nie, to był kompletny chaos informacyjny, do którego dochodził autentyczny szok dziennikarzy, mających przecież codzienny kontakt z połową pasażerów Tu-154.

Informacja w dobie Twittera

Kiedy słucham ekspertów opowiadających, że tylko dziennikarz jest w stanie prawidłowo podać informację – która jest sprawdzona, pewna i napisana tak jak trzeba – przypomina mi się poranek 10 kwietnia. Owszem, wtedy mogli opowiedzieć o sytuacji tylko dziennikarze, bo tylko oni byli w tym zapomnianym przez Boga miejscu. Ale to nie znaczy, że robili to lepiej, niż zrobiłby to przeciętny internauta. Jedyną ich zasługą było to, że znajdowali się na miejscu tragedii.

Dokładnie tak jak w poniedziałek znaleźli się na miejscu tragedii zwykli ludzie. To, co stało się w Bostonie, jest straszne, ale chyba nie ja jedna, siedząc na Twitterze od momentu, kiedy pojawił się pierwszy tweet na ten temat, byłam na swój sposób dumna z Internetu. I nie tylko retweetowałam każde wideo i zdjęcie nakręcone komórką, jakie wpadło mi w ręce.

Autorem pierwszego tweeta, który posłałam dalej w poniedziałkowy wieczór, był George Scoville. "Myślę, że w Bostonie właśnie wybuchła bomba. Trudno powiedzieć. Czuć dym. Wszędzie pojazdy ratunkowe" - napisał. Do tweeta, który retweetowało ponad 300 osób, dołączone było to zdjęcie.

Obraz

Natychmiast na moim timelinie zaroiło się od tweetów i retweetów z Bostonu. Edwin Bendyk wrzucił link, pod którym była relacja live z kamery stacji CBS, umieszczonej obok mety maratonu. Daily Beast zaledwie parę minut po tym, jak na Twitterze pojawiła się pierwsza informacja o wydarzeniach w Bostonie, zrobiło relację na żywo, składającą się na początku z samych tweetów, często ze zdjęciami z miejsca wydarzeń. BuzzFeed zaprezentował mnóstwo zdjęć pochodzących z Twittera.

Bostońska policja z niesamowitą prędkością informowała internautów na bieżąco o tym, co się dzieje, i prosiła o pomoc wszystkich, którzy mogliby coś wiedzieć. Oczywiście na Twitterze. Pojawiło się mnóstwo zdjęć i filmów, w tym niesamowite wideo Vine, które, choć króciutkie, miało większą moc niż przekazy telewizyjne.

A telewizja mówi, że finish to meta

Ale nie lepiej wypadły amerykańskie stacje i ich strony internetowe. Jakiekolwiek informacje o wydarzeniach w Bostonie pojawiły się tam po ok. 10 minutach od pierwszych tweetów. Niby nic w tym strasznego, niby wiadomo, że telewizja nie działa jak Twitter i potrzebuje paru minut, aby być w stanie o czymś poinformować.

Ale mnie nawet nie wpadło do głowy, żeby włączyć telewizor (tak, mam jeszcze to pudło, nie, nie wiem po co). Na Twitterze było absolutnie wszystko, co chciałam i mogłam w tym momencie wiedzieć.

Nie pierwszy raz i nie ostatni

Są tacy, którym Twitter nigdy nie będzie się podobał. Bo wiadomo, pełno tu niezbyt wartościowych wpisów, w których wszystko, co ważne, szybko ginie. Ale odróżnić bzdurę od wiarygodnej informacji na interesujący temat naprawdę nie jest trudno.

Było już wiele sytuacji, w których Twitter pokazał swoją siłę. Arabska Wiosna, tsunami w Japonii, słynne lądowanie Airbusa na rzece Hudson. To ostatnie wydarzenie było prezentowane we wszystkich mediach, ale mało kto pamięta, że pierwsza informacja i zdjęcie samolotu pojawiły się na Twitterze. Autorem nie był żaden celebryta ani dziennikarz, tylko zwykły człowiek, który miał coś ważnego do powiedzenia. Informacja rozeszła się w okamgnieniu, a tweeta ze zdjęciem pokazywały stacje telewizyjne, dopóki jeszcze nie miały własnych materiałów.

Obraz

A pamiętacie, jak dowiedzieliśmy się, że Amerykanie zapolowali z sukcesem na bin Ladena? Od zwykłego człowieka, Pakistańczyka, który napisał na Twitterze, że coś się dzieje w Abbottabad. Przykładów jest więcej, znacznie więcej.

Szybko, ale czy na pewno tak jak trzeba?

Troska o jakość informacji przybiera różne formy. W naTemat wczoraj zajmowano się wpisem z blogu Edwina Bendyka, dla którego relacje na Twitterze to "pornografia cierpienia". O co chodzi?

W kilka minut ruszyła lawina tweetów i innych komunikatów, często sprzecznych. Z nadającymi informacje świadkami zaczęły ścigać się media, w pewnym momencie powstał szum informacyjny. Po kilkudziesięciu minutach ruszyły kamery live, można także było podłączyć się do nasłuchu radiostacji policyjnych i służb ratowniczych. Bez żadnych skrótów, bez edycji, brutalnie.

Czy trzeba oglądać zmasakrowane ciała i inne brutalne sceny, by czuć się dobrze poinformowanym? - pytał Bendyk. Odpowiedź na to pytanie wszyscy znamy. Ale z drugiej strony mam wrażenie, że selekcja w mediach tradycyjnych nie jest wiele lepsza i na brutalne sceny tak czy owak będziemy patrzeć. To nie jest tak, że dziennikarze robią, co mogą, by oszczędzić nam takich widoków. Nie, oni robią, co mogą, by sprzedać swój materiał. Wszystko jedno w jaki sposób.

Nie, to nie koniec dziennikarstwa

Ale też daleka jestem od twierdzenia, że media są be, a Twitter cacy. Popularne w niektórych kręgach hasło, głoszące, że to już koniec dziennikarstwa i że niedługo serwisy społecznościowe w zupełności nam wystarczą, nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością, przynajmniej na razie nie.

Owszem, Twitter często wygrywa wyścig o informację z telewizją czy tym bardziej gazetami. Owszem, odkąd wszyscy mamy aparaty w komórkach, zwolniono wielu fotoreporterów, w tym bardzo dobrych. Owszem, sprzedaż gazet spada, bo coraz rzadziej znajdujemy w nich coś, czego nie czytaliśmy już w Sieci, w takiej czy innej formie.

Ale choć prestiż zawodu dziennikarza już nie jest taki co w dwudziestoleciu międzywojennym, wciąż są miejsca, do których zwykły internauta nie ma wstępu. Zwykły internauta nie przeprowadzi wywiadu z prezydentem Obamą, nie zaprezentuje relacji z szatni piłkarzy przed ważnym meczem, nie dotrze do wielu miejsc, w których coś się dzieje.

Zwykły internauta nie dostarczy też codziennie wartościowego komentarza na bieżący temat (OK, niektórzy zwykli internauci dostarczą, ale ogromna większość nie) ani nie napisze reportażu. Dziennikarze są i będą potrzebni – ale nie wszyscy. Wyobrażam sobie, że za 10 lat gazety będą pełne długich, pogłębionych artykułów na ważne tematy, a newsy staną się domeną Internetu. Klient kupujący prasę papierową zapłaci tylko za naprawdę porządnie przygotowane treści - "New Yorker" w tym świecie przetrwa, polski "Przekrój" niekoniecznie.

Media tradycyjne będą musiały nauczyć się żyć w zgodzie z Internetem i go uzupełniać (a nie na odwrót). Będą musiały znacząco ograniczyć zatrudnienie i znaleźć swoje nisze, inne niż szybka informacja. Bo i tak nigdy już nie będą szybsze od Twittera oraz jego ewentualnych następców.

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)