Baśń tysiąca i jednej nocy. Recenzja filmu Półksiężyc

Baśń tysiąca i jednej nocy. Recenzja filmu Półksiężyc

Magda B.
06.04.2008 18:00

Najnowszy film Bahmana Ghobadiego jest wspaniałym przykładem kina, które przygląda się światu i pragnie przedstawić każdą najdrobniejszą cząstkę jego codzienności, a jednocześnie - wychodzi poza rzeczywistość, uobecnia sacrum i staje się obrazem-metaforą, niezwykle przejmującą i wielowymiarową. Nie załamuje się jednak pod ciężarem znaczeń i ucieka od patosu, zamieniając się w filmową baśń - o muzyce, śmierci, wolności i milczeniu.

Najnowszy film Bahmana Ghobadiego jest wspaniałym przykładem kina, które przygląda się światu i pragnie przedstawić każdą najdrobniejszą cząstkę jego codzienności, a jednocześnie - wychodzi poza rzeczywistość, uobecnia sacrum i staje się obrazem-metaforą, niezwykle przejmującą i wielowymiarową. Nie załamuje się jednak pod ciężarem znaczeń i ucieka od patosu, zamieniając się w filmową baśń - o muzyce, śmierci, wolności i milczeniu.

Głównym bohaterem jest Mamo, starszy muzyk, który po upadku reżimu Saddama Husseina jedzie wraz ze swoim rodzinnym zespołem do irackiego Kurdystanu, gdzie ma dać koncert. Przed podróżą przestrzega go syn, mówiąc o złej przepowiedni, związanej z nadchodzącą pełnią księżyca. Mamo marzy jednak o tym koncercie od wielu lat i nie ma zamiaru zmieniać swoich planów. Wyrusza zatem w wędrówkę, która od początku stawia przed nim i przed jego synami wiele wyzwań. Bohater marzy o tym, aby w jego zespole śpiewała kobieta, kobiecy śpiew jest bowiem podstawą przygotowanych przez niego kompozycji i stanowi nieodłączny element tradycyjnej kurdyjskiej muzyki. Od czasu rewolucji jest jednak zakazany w Iranie, więc znalezienie i przemycenie wokalistki jest niełatwe.

Podobnie jak w swoich wcześniejszych filmach (Czas pijanych koni i Gdyby żółwie mogły latać), Ghobadi rysuje tu niezwykły obraz dramatu kurdyjskiego narodu. Który skazany jest na rozproszenie i ciągłą walkę o zachowanie własnej tożsamości. Funkcjonuje on wciąż w pewnej nieokreślonej przestrzeni pogranicza - nie ma bowiem własnego miejsca, w którym mógłby zostać na dłużej. Owo pogranicze jest tu zresztą pokazane niezwykle sugestywnie. Bohaterowie na swojej drodze często widzą oznaczenia granic i wędrują wzdłuż linii oddzielającej Iran od Iraku. Która czasem jest prawie niewidoczna.

Cały świat zresztą traci stopniowo swoje kontury, przenosi się w wymiar rzeczywistości onirycznej i niepewnej. Zaczyna się wypełniać kolejnymi znakami przemijania i śmierci, wobec których istotne wcześniej problemy tracą swój ciężar znaczenia. Wędrówka, którą odbywa główny bohater, staje się dla niego już nie tyle wyprawą spełniającą marzenia, co zmierzaniem ku temu, czego od samego początku się spodziewał. Ta podróż pozwala mu się przygotować na przyjęcie losu i oswaja go z bolesnym przeznaczeniem. W pewnym momencie zaczyna pomagać mu w tym jego swoista Beatrycze, która wprowadza go w kolejne wymiary rzeczywistości. Jest nią kobieta, która swoim śpiewem ożywiła na chwilę zmarłego. Wciąż tylko nie wiadomo do końca, czy istnieje ona naprawdę, czy jest tylko znakiem przemijania, najmocniejszym w tym filmie symbolem granicy i zwiastunem tego, co ma potem nadejść.Ta baśniowa opowieść o przekraczaniu granic, dosłownych i symbolicznych, jest też niezwykłą historą o pragnieniu wyzwolenia. I sądzę, że możemy znaleźć w niej pewną krzepiącą odpowiedź. Reżyser zdaje się mówić, że wolność przynosi wiara w sztukę, której najczystszą postać uosabia tu muzyka. Ona pozwala na pokonanie wszelkich granic, przekroczenie zakazów i zapomnienie o rzeczywistości, która nas unieruchamia i więzi. A może nawet potrafi, choćby na chwilę, unieważnić istnienie śmierci. Jest ona też najpełniejszym przeciwieństwem milczenia, na jakie skazane są irańskie kobiety, które nie mogą śpiewać. To tym bardziej podkreśla znaczenie muzyki, która w tylko sobie znany, magiczny sposób, otwiera przed nami przestrzeń wolności.Obraz Ghobadiego można potraktować jako kolejną część przejmującej metafory dramatu narodu, który wciąż nie potrafi zbudować własnego języka, bo istnieje wciąż w przestrzeni pogranicza i skazany jest na milczenie. Podobnie jak wcześniej, ta metafora przenosi nas też gdzieś dalej, z przestrzeni dramatu narodowego w dramat egzystencji.

Coś, co jednak odróżnia ten film od jego wcześniejszych dzieł, to nieco humorystyczny i momentami ironiczny sposób przedstawienia bohaterów i zamieszkiwanego przez nich świata. Tym razem autor buduje w swojej opowieści pewną przestrzeń dystansu, która sprawia, że historia nieco traci swój ciężar, a jednocześnie - znacząco zbliża się do widza. Ten cudzysłów ciepłego humoru sprawia, że przemijanie jest łatwiejsze do zniesienia, zaś dramaty, oswojone przez przeniesienie w strukturę baśniowej opowieści, zdają się mniej boleć. Co wcale nie sprawia, że tracą na znaczeniu. Jest wręcz przeciwnie: zostają one zauktualizowane i stają się jeszcze prawdziwsze. A my, wspólnie z Mamo, mamy szansę na to, by je zrozumieć lub choćby zaakceptować.

Źródło fot. Ma?ana

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)