- W podmoskiewskim miasteczku żyje pierwowzór Piotrusia - rozmowa ze Zbigniewem Żmudzkim, koproducentem Piotrusia i wilka, zdobywcy tegorocznego Oskara

- W podmoskiewskim miasteczku żyje pierwowzór Piotrusia - rozmowa ze Zbigniewem Żmudzkim, koproducentem Piotrusia i wilka, zdobywcy tegorocznego Oskara

miszka1
01.03.2008 21:13

Pewnie wciąż odbiera pan teraz telefony...

Właściwie od świtu do późnej nocy. Najczęściej są to telefony od dziennikarzy. Przed chwilą skasowałem w komórce listę pięćdziesięciu dwóch nieodebranych połączeń. Jest to jednak całkiem miłe, ponieważ najczęściej dziennikarze piszący o Se-Ma-Forze traktują nas bardzo sympatycznie. Se-Ma-For jest studiem, które nie wzbudza negatywnych emocji.

Pewnie wciąż odbiera pan teraz telefony...

Właściwie od świtu do późnej nocy. Najczęściej są to telefony od dziennikarzy. Przed chwilą skasowałem w komórce listę pięćdziesięciu dwóch nieodebranych połączeń. Jest to jednak całkiem miłe, ponieważ najczęściej dziennikarze piszący o Se-Ma-Forze traktują nas bardzo sympatycznie. Se-Ma-For jest studiem, które nie wzbudza negatywnych emocji.

Czy Oskar stoi teraz u pana na półce?

U mnie na półce stoi czekoladowy Oskar (obecnie nagroda nazywana jest Czekoladowym Fosca - przyp. red.). Od kilku lat w Los Angeles odbywa się impreza dla wszystkich nominowanych w kategorii animacji krótkometrażowej. To bardzo miłe wydarzenie, oczywiście z winem i z ohydnym amerykańskim piwem. Wszyscy nominowani dostają właśnie na tym bankiecie czekoladowe Oskary. Ja też się na załapałem, choć figurka ta nie wygląda wcale jak Oskar, tylko raczej jak jakiś gnom, ale jest to bardzo miła nagroda.

Czyli prawdziwego Oskara ma Suzie Templeton?

Prawdziwy Oskar stoi obecnie u pani Suzie oraz u Hugh Welchmana. W przypadku tej kategorii Oskar przyznawany jest reżyserowi, oraz ewentualnie osobie, która była pomysłodawcą filmu. Takim człowiekiem jest właśnie Hugh Welchman. To od niego się zaczęło, on znalazł reżyserkę itd.

Czy miał pan czerwone skarpetki?

Nie, miałem piękny smoking ufundowany przez łódzki zakład odzieżowy. Wszyscy mi mówili, że wyglądałem w nim rewelacyjnie.

Kto był pańskim faworytem w kategorii krótkometrażowego filmu animowanego?

Moim faworytem był oczywiście Piotruś i wilk, ale były dwa filmy, które mogły stanowić zagrożenie dla naszego. Jednym z nich była Moya Lyubov Aleksandra Pietrowa. Był to film malowany farbami olejnymi na szkle. Jest rewelacyjny. Na bankiecie, o którym mówiłem rozmawiałem bardzo długo z Aleksandrem Pietrowem i jego żoną, która również jest animatorką. Pietrow powiedział mi wtedy, że wydaje mu się, że z nami nie mają szans. Dostał już Oskara za film Stary człowiek i morze. Gdy wrócił wtedy do rodzinnego miasta Jarosław, władze tego miasta zafundowały mu piękną, nową siedzibę i do tej pory opłacają mu czynsz, prąd, a nawet portierów.

Co więc z Polską, co z Se-Ma-Forem?

Powiedziałem mu, że jestem w podobnej sytuacji i jak dostaniemy Oskara, władze obiecały nam pomóc. Pietrow odparł - Wiesz co, w takim razie życzę abyś to ty dostał Oskara, ja już mam jednego -

Więc, po wygranej, coś się zmieniło?

Gdy wróciliśmy z ceremonii do Polski, prosto z lotniska udaliśmy się do łódzkiego Urzędu Miasta. Tam poczęstowani zostaliśmy lampką szampana i pan prezydent obiecał, że bardzo przyspieszy prace, żebyśmy w ciągu najbliższych dni mogli rozpocząć przeprowadzkę. Oczywiście wiąże się z tym faktem kilka problemów, lecz miasto jest dla nas bardzo życzliwe. Wracając na chwilę do naszych konkurentów. Był jeszcze jeden bardzo dobry film pt. Panna Tutli Putli. To animacja, która ma również polskie związki. Po pierwsze, jest według Witkacego, po drugie, jednym z dwóch reżyserów jest Maciek Szczerbowski. Jest on Polakiem urodzonym w Poznaniu. Jego rodzice wyemigrowali do Kanady, kiedy miał dwanaście lat, mówi jednak znakomicie po polsku i czuje się Polakiem. W trakcie bankietu po ceremonii zauważyłem również, że obok siedzi dziewczyna, która na imię ma Justyna. Zapytałem się jej czy mówi po polsku, a ona na to - Tak, bo jestem Polką - Okazało się, że jest ona żoną operatora dźwięku z filmu I Met The Walrus, również nominowanego do Nagrody Akademii.* *Jej siostra Polka pracowała przy tym filmie.

Dlaczego więc Amerykanie tak mało mówili o polskim sukcesie Piotrusia i wilka?

Tam po prostu mało mówi się o narodowościach.

Wielka rodzina?

Dokładnie tak. Podczas oskarowej gali zwyciężyło sporo nie amerykańskich filmów. Już dawno nie było tak silnej, europejskiej obsady. Przykładowo w naszej kategorii nie było ani jednego amerykańskiego filmu.

Producenci Piotrusia i wilka - Hugh Welchman i Zbigniew Żmudzki  Czy Se-Ma-For pójdzie teraz tylko w technologię 3D, czy dalej będzie zajmował się animacją poklatkową? Jakie są najbliższe plany studia?Cały czas wykorzystujemy technologie 3D. Obecnie realizujemy film pt. Świteź, który jest połączeniem rozmaitych technik, w tym i technologii cyfrowej. Piotruś i wilk nakręcony został na nośniku cyfrowym, nie na taśmie filmowej, przy pomocy aparatów fotograficznych. Następnie cały film był obrabiany cyfrowo. Przede wszystkim usuwane były ?riggi", czyli precyzyjne konstrukcje służące do ustawiania lalki na planie. Niektóre z lalek były tak malutkie, że nie dało się ich animować w tradycyjny sposób - ptaszek, kot, mała lalka Piotrusia ślizgająca się na lodzie również.

A jak realizowane były sceny z balonikiem?

Suzie najbardziej podobał się prawdziwy balonik. Niestety taki balonik animował się sam, z balonów wychodzi bowiem powietrze. Po 12 godzinach pracy był on dwa razy mniejszy. Jest to zauważalne w animacji poklatkowej. Próbowaliśmy więc zrobić balonik ze szkła, z mas plastycznych, z drewna, z modeliny, plasteliny. Zrobiliśmy setki prób i nic nie odpowiadało Suzie. W końcu Kamil Polak, specjalista od animacji cyfrowej, zaproponował żeby balonik zrobić w 3D. Wyszło to bardzo dobrze.

Czy są jakieś inne anegdoty związane z realizacją Piotrusia i wilka?

Najgorsza była końcówka. Anglicy chcieli zorganizować premierę Piotrusia i wilka z wielką pompą. Wynajęli Royal Alberts Hall, najsłynniejszą angielską halę widowiskową. Niestety, żeby wynająć taką halę trzeba zgłosić się niemal dwa lata wcześniej. Data premiery była więc wyznaczona bardzo konkretnie. Okazało się, że nie jest łatwo zrobić tak skomplikowany film. Zdjęcia przedłużyły nam się o dwa miesiące. Na 23 września 2006 r. zapowiedziana była premiera, a jeszcze 10 września kręcono zdjęcia. W związku z tym ostatnie dni były tak szalone,że ludzie spali na planie zdjęciowym. Spali po trzy godziny, wstawali i pracowali dalej. Animację realizowaliśmy jednocześnie na siedmiu planach zdjęciowych. Jeden plan obsługiwały minimum trzy osoby plus tzw. oświetlacze, dyżurny planu i jeszcze kilka ważnych postaci.

A jak więc wyglądała postprodukcja?

Jej część robiona była w Norwegii, tylko my pracowaliśmy niemal na okrągło, a Norwegowie kończyli pracę o 16. W związku z tym Norwegowie nie wyrobili się do premiery. To oni mieli m.in. zrobić niektóre ujęcia ze wspomnianym balonikiem. Pamiętam, rozpoczął się pokaz premierowy i nagle widzę coś takiego - jest ujęcie, na którym ptaszek przywiązany jest sznurkiem do balonika, drugie ujęcie: jest ptaszek, jest balonik, ale nie ma sznurka, trzecie ujęcie: jest ptaszek, jest sznurek, nie ma balonika. Ptaszek był robiony w Łodzi, więc z ptaszkiem było wszystko w porządku (śmiech). Okazało się jednak, że widzowie w ogóle nie zauważyli tej wpadki. Podejrzewam, że myśleli, iż tak właśnie powinno być. Przecież w animacji wszystko jest możliwe. Nikt na to nie zareagował, poza biednym Kamilem Polakiem, który po tej projekcji był niemal do łez załamany. Norwegom nieźle się dostało.

Po pierwszym seansie jeden szczegół zwrócił bardzo moją uwagę, były to oczy Piotrusia, szalenie hipnotyczne, posępne, kto wpadł na taki pomysł?

Naszą specjalistką od oczu jest Sylwia Nowak, plastyczka, absolwentka Łódzkiej Szkoły Filmowej na kierunku animacji. Jest również autorką wszystkich najtrudniejszych kostiumów do *Piotrusia i wilka. *Sylwia wykonuje oczy również do innych lalek naszego studia. Kiedyś nawet zgłosiła się do nas fabryka sztucznych oczu dla ludzi z pytaniem kto u nas je robi. Z projektami plastycznymi postaci było tak, że były one jedynie naszkicowane. Suzie była w Rosji na dokumentacji scenograficznej, aby poznać taką ?zapyziałą rosyjską prowincję" i gdzieś w podmoskiewskim miasteczku spotkała chłopca o imieniu Maksim. Zrobiła mu bardzo dużo zdjęć. Ten chłopiec stał się pierwowzorem Piotrusia. Następnie zaangażowaliśmy grupę kilkunastu łódzkich rzeźbiarzy, którzy wykonywali postacie. Cały czas musieli słuchać się Suzie i realizować jej wizję. Trwało to dwa miesiące, dopiero po tym czasie Suzie zaakceptowała rzeźbę Piotrusia. Sama lalka miała wymienne głowy: Piotruś normalny, wesoły, zdziwiony, smutny, zatroskany itd. Wielką sztuką, którą dokonała Ewa Maliszewska, ulubiona rzeźbiarka Suzie, było to, że pomimo różnych min, był to ten sam Piotruś.

Co teraz dzieje się ze wszystkimi wcieleniami Piotrusia?

Wszystkie figurki rozjechały się po świecie. Zresztą, wszystkie są w agonalnym stanie. Lalki bardzo szybko się niszczą. Jeżeli weźmie się pod uwagę, że na jedną sekundę filmu, trzeba ją ruszyć dwadzieścia pięć razy, a na jedną minutę tysiąc pięćset razy to... Proszę np. wziąć spinacz biurowy i zgiąć pięć razy, z pewnością się złamie. Lalki mają w środku specjalne niełamliwe konstrukcje, umożliwiające precyzyjne ustawienie. Lalka ma szkielet, podobny do ludzkiego, z kulowymi przegubami w miejscu zgięć. W jednej dłoni mieści się przynajmniej pięć malutkich kulek. Są one kupowane w Kraśniku, lecz jest to akurat najmniejszy problem. Największym problemem jest przewiercenie każdej z kulek na wylot, do czego potrzebne są specjalne urządzenia. Wywiercenie jednej dziurki kosztuje sześć złotych.

Nie dość, że praca jest piekielnie żmudna, to jeszcze trzeba za nią płacić... Jeszcze raz gratuluję olbrzymiego sukcesu!

Bardzo dziękuję.

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)