Marcin Przybyłek: „Wywiad”

Marcin Przybyłek: „Wywiad”

Kadr z filmu "Dzień niepodległości 2"
Kadr z filmu "Dzień niepodległości 2"
Obcy w Polsce
05.05.2016 13:04, aktualizacja: 10.03.2022 09:45

Przybyszów z dalekiego kosmosu powinien powitać prezydent Stanów Zjednoczonych, papież czy szanowany naukowiec? Z kim przedstawiciele obcej cywilizacji zechcą porozmawiać i kto - w razie kontaktu - stanie się reprezentantem całej ludzkości?

Pewnego wietrznego i dość chłodnego wiosennego dnia (było to w kwietniu) szedłem ulicą Belwederską (w Warszawie), gdy zaczepił mnie pewien znajomy dziennikarz. Nazywał się… No niech będzie, że nazywał się Konrad God…Berg. Goldberg. I powiedział tak:

– Marcin?

– Konrad?

– Marcin! – rozłożył ręce.

– Konrad! – ja nie byłem tak wylewny i rąk nie rozłożyłem.

– Co za spotkanie! – Konrad złożył ramiona niczym myśliwiec ze zmienną geometrią skrzydeł, ale entuzjazm na jego twarzy pozostał.

– No co za spotkanie – potwierdziłem.

– Właśnie szedłem Belwederską i myślałem, że może spotkam kogoś ciekawego, na przykład Marcina Przybyłka – powiedział szczerząc zęby.

– Tak myślałeś sobie?!

– No tak.

– A to dopiero!

Dzisiaj wiem już, że Konrad wcale nie szedł przypadkiem. De facto byłem śledzony. Ale to wiem dopiero dzisiaj, natomiast wtedy jeszcze tego nie wiedziałem. Tak czy owak Konrad… Goldberg wyciągnął z kieszeni dyktafon i rzekł:

– Może wywiadzik?

– Eee, ale dla kogo? O ile mi wiadomo dla Wyborczej już nie pracujesz…

– Marcin, przestań. Dobry tekst weźmie każda gazeta. Nawet Fronda.

– Oni mają gazetę?

– Będą mieli.

– Papierową?

– Nie. Foliową.

– Acha.

Samonapełniający się bidon rowerowy. Gdy jedziesz, przybywa w nim wody!

  • Slider item
[1/1]

Urządzenie wystarczy zamontować pod ramą roweru, a następnie wyruszyć na przejażdżkę. Zdaniem twórcy tergo wynalazku wystarczy godzina jazdy, by w bidonie pojawiło się pół litra przefiltrowanej, pozbawionej zanieczyszczeń wody, pochodzącej z wilgoci znajdującej się w powietrzu.

– No to co? Wywiadzik?

– Dawaj – odparłem i zacząłem standardową gadkę: – Inspirację do Gamedeca czerpałem z whiskey, whisky i okowity. Co ciekawe, wszystkie te nazwy pochodzą od łacińskiego aqua vitae (łoko wita) i znaczą woda życia, czyli lekarstwo, proszę ciebie, tyle, że Brytowie przetłumaczyli łacinę na swój język i wyszła im whisky…

Konrad patrzył na mnie, mrugał to jednym, to drugim okiem (asynchronicznie mrugał) i tak jakby mi nie przerywał, ale w sumie chciał przerwać, czułem to, jakby mi czułki wyrosły na czole, czy coś, no wiecie, o co chodzi. I w końcu (Konrad) mówi:

– Ale… Ale ja nie o to chciałem cię zapytać.

Zatrzymałem tyradę.

– Nie? A to dziwne, bo zawsze na początku dostaję takie pytanie…

– W tym sęk – uśmiechnął się przepraszająco – że mnie nie interesuje w tym momencie…

Przerwał, widząc, że zaczynam patrzeć na niego nader groźnie.

– Nie zrozum mnie źle – skulił się, jakby obawiał się kopnięcia między nogi. – Uwielbiam twoją twórczość, twoje książki, felietony, ale tym razem wywiad ma dotyczyć czego innego.

Chrząknąłem na znak, że mogę ewentualnie posłuchać, czego miałby rzeczony wywiad dotyczyć.

– Chodzi o proste w sumie pytanie…

– No to wal z tym pytaniem.

Tym razem to on chrząknął, ale nie tak jak ja, z gniewem i cieniem niecierpliwości, tylko oczyszczając krtań. Wyciągnął w moją stronę dyktafon, włączył nagrywanie (dopiero teraz zauważyłem, że przedtem tego nie zrobił i z niejaką nostalgią pomyślałem, że cała błyskotliwa fraza o wspólnym pochodzeniu słów whisky i okowita uleci z wiatrem w głąb ulicy Belwederskiej…) i odezwał się tymi słowy, zmieniając nieco ton głosu oraz akcentację. Teraz brzmiał jak najprawdziwszy dziennikarz.

– Marcin, powiedz, jak powitałbyś obcych?

"Mars atakuje"
"Mars atakuje"

– W sensie podczas wigilii? Przy stole?

Gold…Berg roześmiał się:

– Nie, nie, chodzi o kosmitów.

– Jak powitałbym kosmitów? – otworzyłem szerzej oczy.

– Tak.

Wziąłem głęboki wdech i uśmiechnąłem się złowieszczo:

– Konrad – wypowiedziałem jego imię trochę z angielska, akcentując „k” i wymawiając okrągłe „r”. Lubiłem tak się do niego zwracać. – Niebezpiecznie jest zadawać tego typu pytania pisarzowi science fiction.

– Why? – podłapał mój akcent. Inteligentny dziennikarz.

Położyłem mu rękę na barku:

– Bo scenariusze tego typu wydarzeń mamy najczęściej wielokrotnie przerobione w głowie.

– Naprawdę? – był zaskoczony, co mnie z kolei zaskoczyło.

Roboty zabiorą nam pracę? Bardzo dobrze! Oto 5 powodów, dla których warto na to czekać

  • Slider item
[1/1]

Sztuka robotów nie jest wcale odległą przyszłością: maszyny, tworzące krótkie artykuły już istnieją. Istnieją również algorytmy, montujące automatycznie filmy. W gruncie rzeczy roboty opanowały nawet tak- wydawałoby się – bezpiecznie dla ludzi dziedziny, jak sztuka.

– Chłopie – powiedziałem. – Umysł pisarza to maszyna do tworzenia historii. One same się układają. Idę na przykład chodnikiem i wyobrażam sobie, że kroczy przede mną pięęęękna dziewczyna o pośladkach opiętych ciasnymi dżinsami. Nagle odwraca się…

– Ta dziewczyna?

– Ta dziewczyna. Odwraca się, patrzy na mnie i mówi: „Pan Marcin? Ten od Gamedca?”, „Tak, to ja”, odpowiadam nieco zdziwiony (chociaż to moja wyobraźnia, nie jej), „Od razu się przyznam, śledzę pana.”, „Śledzi mnie pani chodząc przede mną?”, „Chcę na siebie zwrócić uwagę.”, „Pokazując plecy?”, „Między innymi…”, „Ciekawa strategia.”, odpowiadam i tak nawiązuje się między nami romans… Dobry pomysł, prawda?

Konrad patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami:

– I… I co dalej?

Roześmiałem się:

– Nie wiem, bo tę historię akurat przed chwilą wymyśliłem.

– I takie rzeczy cały czas lęgną ci się w głowie?

– Non stop, przyjacielu, non stop. Nie mogą przestać. Zatem warianty powitania obcych mam przerobione tyle razy, że nie wiem nawet ile i… większość z nich już zapomniałem.

Dziennikarz zbaraniał:

– No to jak to?

Uśmiechnąłem się dobrotliwie i poklepałem go po ramieniu:

– Nie martw się. Łatwiej iść po raz czy wiele razy przetartych szlakach neuronalnych niż przecierać je po raz pierwszy. Wystarczy, że wykonam pierwszy krok i od razu sobie przypomnę wszystkie niezbędne szczegóły.

– Uf – uśmiechnął się dziennikarz.

– Także ten – rozpocząłem – Po pierwsze: to zależy.

– Ale co zależy?

– Powitanie. Powitanie kosmitów zależy.

– Ale od czego?

– Od tego, jak się tu pojawią. Bo wy, dziennikarze, jesteście jakby ślepi na detale.

– Ale o co ci chodzi?

Głęboko westchnąłem zniecierpliwiony, że muszę tłumaczyć oczywistości:

– Mówisz „powitać kosmitów”. Ale w jakich okolicznościach? Przybędą tu wielką flotą, która zawiśnie wokół Ziemi albo w całym systemie słonecznym, przy podlecą pojedynczym statkiem?

– No…

– Będą używali środków lokomocji, rozumiesz, tak jak my używamy samochodów i samolotów, czy posługiwać się będą nieznanym nam sposobem pokonywania przestrzeni i wyłonią się po prostu w naszej atmosferze bez żadnych widocznych pojazdów?

– Hm…

– No widzisz, jesteś, bracie, nieprzygotowany, a to wszystko ważne, prawda? Będą się zachowywać jak słoń w składzie porcelany potrącając swoim wieeeelkim – tu pokazałem wielkość spodka – latającym talerzem krawędzie gmachów i zrywając z drzew liście podmuchem olbrzymich – też pokazałem olbrzymiość – silników czy staraliby się niczego nie zepsuć, tak jak tolkienowskie elfy?

– No… nie wiem jak mam odpowiedzieć. Mam coś wybrać?

– Po drugie: to zależy – przerwałem mu, bo nie chciałem wcale, żeby coś wybierał. – Zapytałeś „jak powitałbyś obcych?”, dobrze pamiętam?

– Dobrze, tak, właśnie o to pytałem…

– Ha! I widzisz?! I znowu problem, bracie miły, bo pytanie to zakłada, że w ogóle miałbym jakąś szansę pobyć z nimi sam na sam!

Kadr z filmu "9 dystrykt"
Kadr z filmu "9 dystrykt"

– Ale… jak to?

– Zapukali ci kiedyś obcy do mieszkania?

– Eee…

– Do pokoju hotelowego?

– Yyyy…

– No widzisz. Gdyby zapukali, mógłbyś ich jakoś powitać. Ale, proszę ciebie, w przypadku obcych jest tak, że, że się tak wyrażę, pukają do Ziemi. Rozumiesz?

– No…

Na tropach spisku Majestic 12. Co naprawdę wydarzyło się w Roswell?

  • Slider item
[1/1]

Roswell budzi wiele emocji, stało się odpowiednikiem popkulturowej mekki i od dziesięcioleci żyje z turystów. Sama historia jest jednak dosyć prosta – oczywiście, o ile skupimy się na weryfikowalnych faktach, a nie na opowieściach i sensacjach, których w żaden sposób nie można potwierdzić.

– Zatem należałoby najpierw założyć, że w ogóle mam możliwość z nimi pogadać, prawda?

– No…

– A jeśli jednak nie, jeśli dookoła byłoby mnóstwo wrzeszczących ludzi…

– Dlaczego wrzeszczących?

– No skandujących „Witamy obcych!” albo „Wcale nie jesteście obcy!” lub „Jesteśmy tacy sami!”, „LGBT w całym wszechświecie!” ewentualnie „Aaaaa!”, pojmujesz, nawet jeśli obcy przylecieliby z naręczami róż, to wciąż mógłby być problem, bym powitał ich akurat ja, a nie delegacja powiatu Legionowo lub Kuala Lumpur. Ludzie mogliby się do nich pchać rozbijając policyjne kordony, ogrodzenia i bariery. W takiej sytuacji mnie, mniejszego i niższego, mogliby po prostu zadeptać. Reasumując, jeśli wyobrazimy sobie sytuację, w której w jednym miejscu są kosmici, ja oraz, nazwijmy to, świadkowie, to świadkowie owi mogliby nie dać mi prowadzić z obcymi konwersacji. Znając charakter rodaków mam wrażenie, że każdy na „urrra” pędziłby, by powitać ich chlebem, solą tudzież krzyżem ewentualnie pociskiem z broni mało- czy wielkokalibrowej, bo każdy uważałby, że zrobi to najlepiej, kumasz?

Konrad uchylił czapkę i podrapał się w kędzierzawą głowę:

– No kumam…

– Zatem… – przerwałem mu, bo sprawiał wrażenie, że chce coś jeszcze powiedzieć, a ja miałem ochotę słuchać wyłącznie siebie. – Zatem trzeba by znaleźć jakieś uzasadnienie sytuacji, w której „witam obcych”, rozumiesz, bez utrudnień?

– Eee, tak.

– Świetnie. Sytuacja pierwsza: jestem na samotnej rowerowej przejażdżce i widzę na łące obcych ze statkiem / bez statku (niepotrzebnie skreślić), tak?

– Tak.

– Z niezrozumiałych przyczyn obcy chcą ze mną rozmawiać, ba, chcą być przeze mnie „przywitani”. Dlaczego? Z jakiej racji?

– Bo jesteś na łące i oni są na łące?

– Daj spokój. Przecież widzą, że mieszkam w Chotomowie, na głowie mam czapkę ze znakiem Rebelii z Gwiezdnych Wojen, a na nogach kwieciste portki. Gdzie fanfary, krawaty i symbole władzy? Wchodząc do białego domu złożyłbyś pokłony woźnemu?

– Pokłony? No raczej nie…

– Obcy są według ciebie głupsi? Dlaczego mieliby w ogóle ochotę na „powitania”? Wylądowaliśmy po cichu na jakiejś łączce, myślą sobie, a tu jakaś łachudra nas „wita”. To tak jak włączasz film na DVD, na który wydałeś ciężkie pieniądze, a tu nagle widzisz znane logo i okrzyk „na projekcję zaprasza radio Ryk!” Rozumiesz, siedzisz w swoim domu, pijesz swoje piwo, zapuszczasz swój film, a jakieś pacany raptem twierdzą, że cię gdzieś „zapraszają”. Co czujesz?

– Rozdrażnienie.

– Brawo. Myślałem, że powiesz coś na „wk”, ale to może nawet i lepsze. Zatem „rozdrażnienie”. No to i kosmici czuliby się rozdrażnieni. Mają technologię umożliwiającą dotarcie do dziesiątek planet w Galaktyce, wszystkie globy w zasadzie uważają trochę za swoje, tak jak Krzysztof Kolumb uważał za swoją „Amerykę”, którą niby odkrył, a tu ktoś ich „wita”. Potraktowaliby tego witacza jak konkwistadorzy Indian: „Masz paciorki i sp…”, rozumiesz?

XCOM
XCOM

Konrad był wyraźnie zbity z tropu i zrobiło mi się go żal.

– Już dobrze, dobrze – uspokoiłem go i pogłaskałem po plecach. – Może przeskanowali mózgi siedmiu miliardów obywateli Ziemi i uznali, że jestem najlepszym kandydatem do kontaktu. Może tak być?

Jego oblicze rozjaśniło się. Powiem szczerze, że rozjaśniło się jakby… dosłownie. Miałem przez ułamek sekundy wrażenie, że wewnątrz jego twarzy, tak jak wewnątrz lampy z abażurem, ktoś zapalił żarówkę.

– O, tak mogło by być!

Przetarłem oczy, ale złudzenie prysło. Spojrzałem na niego przenikliwie, ale miał tak niewinną i entuzjastyczną minę, że uznałem, iż to musiał być jakiś refleks z ulicy.

– Pachnie to mesjanizmem, prawda? – uśmiechnąłem się.

– Bycie wybranym? Trochę pachnie.

– Ale chciałoby się być wybrańcem, chciało, przyznaj, co? – szturchnąłem go łokciem.

Konrad uśmiechnął się, lekko rumieniąc i spuścił głowę.

– Nie ma się czego wstydzić – powiedziałem. – Każdy tak ma, większość z nas marzy o tym, że jest obserwowana przez rozumną rasę, która doceni naszą wyjątkowość i pewnego dnia się objawi. Tylko się nie przyznajemy – uśmiechnąłem się jowialnie. – Daj spokój z tą skromnością, nie przystoi inteligentnemu człowiekowi.

– Aha?

Nie bardzo wiedziałem, co to „aha” ma oznaczać i zacząłem nieco powątpiewać w inteligencję rozmówcy, ale po chwili postanowiłem całą tę sytuację zignorować i pociągnąć temat:

– Sytuacja druga – rzuciłem. – Jestem uznanym światowym autorytetem do spraw kontaktów z obcymi. Prezydent Duda mówi do mnie…

Konrad otworzył usta w zdziwieniu, ale nie dałem mu nic powiedzieć.

– „Marcin” – spróbowałem naśladować głos głowy państwa – „załatw to, proszę cię, ty jedyny potrafisz sobie z tym poradzić!” – Tworząc tę wizję poczułem pewną dozę dumy i w sumie to dość ciekawa sprawa: odczułem dumę z powodu pochwały wyobrażonego przez siebie i szczerze nielubianego przywódcy narodu. – „Ale wiesz”, ciągnie Duda, „interesy Polski są najważniejsze. Może mają jakąś fajną broń, technologie, które popchnęłyby nasz kraj o trzy stulecia przed inne narody i koniecznie coś na wzmocnienie kochanego kościoła. Więc, rozumiesz, najpierw zadbaj o ojczyznę, a potem dopiero o wszystko inne, dobra? Dobra?”

Konrad pokiwał głową ze współczuciem, jakby rozumiał, w jakiej niezręcznej sytuacji musiałbym się znaleźć.

– No i co? – ciągnąłem. – Musiałbym odpowiedzieć prezydentowi: „Zrobię to dla ciebie, Andrew” i oczywiście bym skłamał, bo ze swoim kosmopolitycznymi poglądami uczyniłbym coś wręcz przeciwnego, czyli skupiłbym się na tym, by na kontakcie skorzystała cała populacja Ziemi, a nie tylko Polska…

Dziennikarz gorliwie pokiwał głową.

– Zresztą – perorowałem żywo gestykulując rękami – gdybym tylko spróbował iść po linii prezydenta, kosmici od razu przejrzeliby moją grę, spojrzeliby na mnie jak na durnia i poprosili o nowego rozmówcę, rozumiesz? Wyobraź sobie, że lądujesz helikopterem na niewielkiej wyspie, gdzie istnieje poważny problem ekologiczny, powiedzmy mało wody, a zamieszkują ją cztery zwalczające się i niszczące ekosystem plemiona. Kontaktujesz się jednym z nich, a jego wódz, głuchy na potrzeby innych, prosi cię, byś tamtym odciął wodę. Nie spuściłbyś go… – zacząłem szukać właściwego słowa, ale nie mogłem znaleźć, zatem dokończyłem: – No… wiesz?

– Spuściłbym. Na drzewo.

– O właśnie. Tego słowa mi brakowało. Gdybym jednak zachował się zgodnie ze swoim sumieniem, służby (mówię o polskich tajniakach tudzież jawniakach) by to odkryły i wcześniej lub później odebrały mi głos tudzież stanowisko, o innych odebraniach nie wspominając. Duda wyznaczyłby nowego attaché i co? I klops.

Jak Godzilla nauczyła mnie, o co chodzi w kinie

  • Slider item
[1/1]

Sam główny bohater był na początku grany przez aktora w lateksowym kostiumie, a wydawany przez niego charakterystyczny ryk powstawał przez pocieranie gumową rękawiczką o struny kontrabasu.

– I klops – westchnął filozoficznie Konrad.

– Czyli znowu problem.

– No.

– Nie należy pomijać faktu, że mało jest prawdopodobne, by obcy przylecieli do Polski – uśmiechnąłem się smutno. – Jak wiemy, kosmici lądują prawie wyłącznie w USA, a jeśli nie, to w Japonii, ale tam mają rozmiary godzillowe.

Goldberg rozjaśnił oblicze uśmiechem:

– Uwielbiałem jako mały chłopiec chodzić na filmy o Godzilli.

– Ja też – odparłem z podobnie rozmarzonym wyrazem twarzy i spróbowałem ryknąć jak ulubiony potwór, lecz średnio mi to wyszło.

Dwie kobiety, idące drugą stroną ulicy, spojrzały na nas z zajadłą podejrzliwością.

– Sytuacja trzecia – chrząknąłem. – Jestem prezydentem USA.

Konrad, słysząc to, aż podskoczył z wrażenia.

– A jeszcze lepiej – ciągnąłem – Imperatorem całej ludzkości.

– O, to, to! – wsparł mnie dziennikarz.

– Bo wiesz, światem rządzą korporacje i nawet prezydent kraju zza Atlantyku ma swoje agendy, zależności, lobbystów i w ogóle nie jest wolny w tym, co robi, nieprawdaż?

– Prawdaż.

– Poza tym weźmy taki przykład. Odwiedzamy wielki dom, który ma sto pokojów, a każdy pokój posiada swojego prezydenta i każdy twierdzi, że jest najważniejszy w tym domu. Z kim się przywitać?

– Nie wiadomo.

– No właśnie, nie wiadomo. Gdybyś się powitał z jednym tylko prezydentem, inni zaczęliby się kłócić, obrażać, może nawet bić, żądaliby powitań tu i tu i tu… rozpoczęłyby się kłótnie, może nawet walki, na twoich oczach rozwinęłaby się gra zawiści, podchodów i podejrzeń. Podobałoby ci się to?

Dzień niepodległości
Dzień niepodległości

– Nie, nie.

– No właśnie. Zatem, jeśli jesteś obcym…

Konrad zamrugał i lekko spanikował:

– Dlaczego myślisz, że jestem obcym?!

– Nie, nie, to tylko taka figura retoryczna, znaczy przykład.

– Ale o co ci chodzi?

– No o nic, chodzi o… – Machnąłem ręką. – Dobra, ja mogę być obcym, może tak być?

Dziennikarz mrugnął i jakby się uspokoił:

– Może.

– Okej. Jeśli jestem obcym stojącym na o wiele wyższym szczeblu rozwoju od „domowników” powinienem powiedzieć coś w tym guście: „Z całym szacunkiem, w dupie mam wasze podziały i wyznaczam na waszego przedstawiciela obywatela Iksa Igreka. Od tej pory z nim będę gadał tak, jakbym gadał z wami wszystkimi, a on wam tam wszystko, jak mu się będzie podobało, przekaże. I, sorry, będzie ważniejszy od wszystkich waszych prezydentów razem wziętych, bo dam mu po temu odpowiednią technologię”. Tutaj, rozumiesz, wyciągamy jakąś megafajną koronę, kładziemy Igrekowi na łeb, dostaje od nas jeszcze jakieś gadżety gwarantujące mu bezpieczeństwo, on puchnie z dumy, a my już mamy być przez kogo witani. Fajne?

– Fajne! – rozanielił się dziennikarz.

– Zatem Imperator?

– Imperator! – krzyknął Konrad i aż podskoczył z podniecenia. Całkiem wysoko jak na człowieka jego tuszy.

Hm… Czy mi się zdawało, czy pod podeszwami jego butów dostrzegłem przez ułamek sekundy płomień? Wiosna to paskudny czas. Człowiekowi brakuje witamin i robią mu się mroczki w oczach. Czy raczej ogniki.

– Wtedy – podjąłem uznawszy, że to było, rzecz jasna, złudzenie – czyli posiadając imperatorską władzę nadaną przez kosmitów, rzeczywiście miałbym możliwość powitania obcych bez dystraktorów, a i pogadać z nimi mógłbym tak długo, jak bym chciał.

– No ba!

– Reasumując, pozostaje w mocy wersja mesjanistyczna (jestem wybrańcem) powiązana z imperialistyczną, czyli kosmici dają mi władzę i technologię, by ją utrzymać. Wszelkie inne sytuacje zostałyby dramatycznie zepsute. Gdybyś miał jakieś wątpliwości…– Spojrzałem na niego: – Masz?

Pokiwał głową na boki, że raczej nie, ale może troszkę jakieś małe ma. Wziąłem głęboki wdech.

– Konrad – zacząłem. – Wyobraź sobie: obcy, nie wiedzieć dlaczego, rozumiejąc podział geograficzny Ziemi, wybierają Polskę i decydują się na przyjęcie oficjalnego powitania. Nasz rząd konstruuje scenę nie mniejszą od papieskiej, ląduje na niej ufo, gromadzą się przedstawiciele władzy, kościoła (a jakże), naukowcy są raczej odsunięci na bok, chociaż może jakiś jeden profesor od fizyki, etyki (dlaczego etyki? Bo tak.) i astrofizyk stoją sobie w pobliżu jako „eksperci”, o takich jak ja w ogóle nikt nie pamięta, odzywa się prezydent, pani premier, posłanka Pawłowicz (ona zawsze się wyrwie), kardynał, biskup i co? I kompromitacja na skalę galaktyczną, bo co oni (witający) mają w tej konkretnej sytuacji do powiedzenia? Mógłbym napisać taką powieść. Byłoby się z czego śmiać.

– Ehehehehe… – Konrad już zaczął się śmiać i słowo daję, widać było w jego oczach sceny, które imaginował.

– Rozumiesz zatem? Nie może obcych witać ani rząd, ani inny polityk. To musi być Wybraniec-Imperator. Tak?

– Tak.

– Przekonałem cię?

– Aaaabsolutnie.

– Zadałeś mi pytanie „Jak byś powitał obcych?”, w którym musiało być ukryte założenie, że będę Imperatorem Ludzkości, tak?

– Eeee… tak.

– Na pewno?

– Oczywiście. Ooooczywiście.

– No więc zacząłbym od obserwacji. Bo z obcymi, rozumiesz, jest jak ze wszystkim: są lepsi, gorsi, łajzy i ideowcy, są obcy agresywni, łagodni, mający zdolność rozumienia inności i zupełnie na inność głusi, są obcy wyczuleni na potrzeby innych ras, są wreszcie obcy pozbawieni intelektu w ludzkim tego słowa rozumieniu.

Dziennikarz wybałuszył oczy:

– A skąd ty to wszystko wiesz?!

10 najciekawszych statków kosmicznych z filmów. Czym latali Ellen Ripley i Boba Fett?

  • Slider item
[1/1]

Mam słabość do kosmicznego złomu, na którego pokładzie coś wiecznie skrzypi, iskrzy i cieknie. Albo nawet spada w postaci śniegu. A do tego te przestrzenie wewnątrz – na pokładzie jest tyle miejsca, że można zachorować na agorafobię. Wszystko pokazane tak zgrabnie, że można nawet wybaczyć ciągłe używanie silników podczas kosmicznego lotu.

– No, tak sobie wyobrażam. Teraz ty wyobraź sobie biliony karaluchopodobnych stworzeń zdolnych do podróży w próżni.

Konrad uchylił lekko usta i uniósł ręce:

– Czekaj… no, wyobraziłem sobie.

– Z pewnością byłby to gatunek fantastycznie przystosowany do podbicia całej Drogi Mlecznej, ale trudno byłoby z nim konwersować.

– Fakt.

– I jedyne, co wypadałoby widząc ich hordy wykrzyknąć, brzmiałoby mniej więcej tak: „Uciekaj, kto żyw, bo dzień sądu jest bliski!”. O żadnym „powitaniu” nie byłoby mowy, prawda?

– Tak.

– Jeśli byliby jednak w miarę spokojni, ci obcy znaczy, należałoby zwrócić uwagę na ich wygląd i zachowanie. Ja wiem, że co obcy to obcy i wszelkie ich akcje tudzież wyglądy przez nas interpretowane jako „tak”, u nich mogą znaczyć dokładnie „siak”, niemniej gdybym widział zachowanie „niespokojne”, a wygląd byłby kanciasto-kolczysty, zachowałbym ostrożność. Kant to kant, kolec to kolec i każda żywa istota wie, że można sobie przez nie zrobić krzywdę, zatem ubiór (jeśli nosiliby jakieś ubiory) naznaczony ostrymi krawędziami traktowałbym z dystansem, zaś kształty obłe, „spokojne” odebrałbym z większą ufnością. Oczywiście skonsultowałbym się z naukowcami, bo oni na podstawie sobie tylko znanych mikrośladów mogliby określić z jakiego rodzaju biotopu pochodzą goście i mogłoby się okazać, że to po prostu takie „jeże” i kolców bać się nie należy.

– Jeże są fajne. Widziałem filmik w internecie, jak taki mały skurczybyk je kawałek orzecha. No boski był!

Dziennikarz szczerze się uśmiał.

– Też uwielbiam jeżyki – zapewniłem go. – Robią super miny. Rzecz jasna – ciągnąłem – trzeba by ich obejrzeć w różnych widmach, bo obcy mogą „widzieć” zupełnie inne spektra fal elektromagnetycznych niż my: począwszy od długich fal radiowych na ultrakrótkich promieniach gamma skończywszy. Mogło by się na przykład okazać, że mają jakieś ciekawe oznakowania, ale w ludzkim widmie niewidoczne. Poza tym należałoby ich odsłuchać w pasmach dla ludzkiego ucha niesłyszalnych, „obwąchać” pod kątem rozsiewanych przez nich cząstek i – nade wszystko – sprawdzić, czy nie są otoczeni chmurą ichniejszych bakterii i wirusów, a jeśli byłyby to organizmy białkowe, tak musiałoby być.

– O rany, ty masz rację! – wykrzyknął dziennikarz i aż z tego wszystkiego na chwilę zamarł w bezruchu.

Nie wiem, czy mi się zdawało, ale odniosłem wrażenie, że jedno jego oko jakby trochę się wysunęło z orbity. Ale może było to tylko złudzenie optyczne wynikające z tego, że nosił bardzo grube okulary.

– Z tego wynika – podjąłem już nie będąc do końca pewnym, czy wszystkie te dziwne „złudzenia” są rzeczywiście złudzeniami…

Postanowiłem zrobić jeden krok w tył i tak zabezpieczony ciągnąłem:

– Że pierwszym powitalnym gestem byłoby głębokie i szczere „Przepraszam” z naszej strony, a potem antyseptyczny prysznic… no, chyba że bylibyśmy tak gościnni, iż ewakuowalibyśmy obszar w promieniu pięćdziesięciu kilometrów, a wokół miejsca spotkania ustawili setki odkażających stacji sanitarno-epidemiologicznych, również zawieszonych w helikopterach i balonach. Skażenie naszej biosfery nieznanymi bakteriami obcego ekosystemu mogłoby wywołać epidemię na globalną skalę.

– Rany boskie…

– Właśnie.

Chrząknąłem, by oczyścić krtań i znowu odsunąłem się o krok, bo dziennikarz się przysunął.

– Załóżmy, że mamy odkażenie i „przepraszam” za sobą, dobrze? – spytałem.

– Dobrze.

– No cóż, wtedy musiałbym, najprawdopodobniej telepatycznie, bo nie sądzę, by znali polski czy angielski, przeprosić drogich gości za mój gatunek i wyjaśnić im, że ludzkość, jest, że tak powiem, na wczesnym, bardzo prymitywnym poziomie rozwoju. Zabijamy się wzajemnie dla dziwacznego wirtualnego bytu zwanego pieniądzem, który to byt pozwala nam nabyć co tylko chcemy, a nabywamy, bo wydaje nam się, że tak osiągniemy szczęście, że zabijamy miliony zwierząt celem konsumpcji, ale wciąż pozwalamy, by na jednym z kontynentów trwał głód, że Ziemią rządzą tak naprawdę nie ludzie, ale pewne organizacje zwane korporacjami, a o władzę walczy cztery procent psychopatów, czyli istot pozbawionych sumienia, co daje w prostym rachunku 280 milionów osobników. Powiedziawszy to wszystko zaznaczyłbym, że istnieje także garstka jednostek wrażliwych, inteligentnych i cennych, tworzących kulturę, sztukę, piękno i dobro, ale mają marne szanse na tym łez padole i w ogóle to całe szczęście, cud doprawdy, że dane jest naszym drogim gościom rozmawiać nie z psychopatą, ale ze mną, człowiekiem starającym się owo piękno i dobro realizować i że bardzo się cieszę, że to ja zostałem Wybrańcem-Imperatorem.

W ciemność. Star Trek
W ciemność. Star Trek

– Uau, ale powitanie! – sapnął z podziwem dziennikarz i znowu stało się z nim coś dziwnego. Tym razem nie z okiem, ale z ręką.

Przez mgnienie oka miał jakby trzy kończyny górne. Zamrugałem, a on widząc mój gest, także zamrugał.

– Coś ci w oko wpadło? – spytał.

– Nie, nie, u ciebie wszystko w porządku?

– Tak, tak, tak wszyscy zdrowi.

– Hm.

– I co dalej? – podsunął dyktafon bliżej moich ust.

Przyjrzałem się mu bliżej. Wyglądał, psiakość, normalnie. A mimo to niepokój, który zagnieździł się w moim sercu, zaczął narastać…

– No… – powiedziałem – po tym krótkim wstępie czekałbym na odpowiedź drogiego gościa, mając nadzieję, że nie jest psychopatą.

– Ehehehehe…

– Co się śmiejesz? – spytałem podejrzliwie.

– Nic, nic, nic… A powiedz, czy, czy według ciebie kosmitów należy się bać, a jeżeli tak, to jakie Ziemianie powinni zastosować środki bezpieczeństwa?

Uśmiechnąłem się z wyższością, bo rozmówca znowu wszedł na mojego konika. I niepokój przed dziennikarzem został tymczasowo zepchnięty przez fascynujący temat rozważań:

Aliens vs Predators
Aliens vs Predators

– Jeśli obcy byliby zainteresowani podbiciem naszej drogiej planety celem kolonizacji, musieliby być idiotami.

– Dlaczego?! – Konrad wybałuszył oczy. Oba równomiernie.

– Bo to po prostu nie może się udać, a jeśli miałoby się udać, to po zaangażowaniu potężnych środków.

– Ale…

Uniosłem dłoń dając znać, że zaraz wszystko wyjaśnię:

– Wszystko to ze względu na niewyobrażalnie wielką armię bakterii i wirusów, które chronią naszą planetę lepiej od wszystkich dział i rakiet. Zakładam, że kolonizacji chciałaby dokonać rasa tlenodyszna, bo po co komu planeta pełna tego gazu, jeśli ten ktoś nie używa go do oddychania? Najprawdopodobniej byłyby to organizmy białkowe, wcale nie bez sensu jest podejrzenie, że oparte o DNA, zatem podatne na nasze bakterie i wirusy. Kłania się stary scenariusz „Wojny światów”, prawda?

Mój rozmówca gorliwie pokiwał głową na znak, że czytał.

– Zatem kolonizacja czy podbój celem zawładnięcia raczej nie wchodzi w grę. Jeden tlenowy, białkowy ekosystem jest toksyczny dla drugiego. Wystarczy przypomnieć sobie, jakie prezenty przywieźli pierwsi odkrywcy do Ameryki Południowej, jak nieznane tam choroby zdziesiątkowały rdzenne populacje, i co stamtąd kochani pionierzy przywieźli (nie tylko ziemniaki, ale także kiłę). Jedni i drudzy byli Ziemianami, a i tak sobie nieźle zaszkodzili. Teoretycznie można by sobie wyobrazić wielką wojnę (którą byśmy przegrali), a potem żmudną walkę kosmitów z naszymi bakteriami, wypieranie ich „obcymi” jednokomórkowcami okraszone niezliczonymi paskudnymi infekcjami całych połaci ziemskiej fauny i flory… jakiś koszmar.

Skyline
Skyline

Konrad skrzywił twarz wyobrażając sobie skażoną Ziemię.

– Skończyłoby się to ekologicznym kataklizmem, emisją olbrzymich ilości toksyn do atmosfery, no nie wiem, kto chciałby na takim globie mieszkać.

– Ja nie – zapewnił i znowu, słowo daję, coś się z nim stało. Jego obraz jakby się zamazał, a potem odzyskał ostrość.

– Konrad. Weź Rutinoscorbin.

– Nieee rozumiem?

– Niewyraźnie wyglądasz. Poważnie.

Zaniepokoił się i spojrzał przelotnie na swoje ubranie.

– Kropelka dżdżu musiała ci upaść na oko – powiedział siląc się na wesołość.

– Nie pada – odparłem patrząc na niego twardo.

– Ale jest mglisto – odpowiedział i tak się jakoś promiennie uśmiechnął, że trochę się uspokoiłem.

– Fakt – chrząknąłem. – Wracając do tematu… – wziąłem w płuca duży haust istotnie wilgotnego powietrza. – Oczywiście można wyobrazić sobie rasę nieopartą na białku i DNA, powiedzmy całkowicie mechaniczną.

– Takich Transformersów?

– Tak.

– Lubię Transformersy – uśmiechnął się szeroko.

Transformers 3
Transformers 3

– Ja też – przyznałem.

– Mają genialnego dźwiękowca. Te wszystkie „trzfrrrrbrrrdęęęę”, takie metaliczne i technologiczne…

– Echem… tak. Tak. Dźwięki są super. I rewelacyjnie zgrabne kobiety, prawda?

– O! – rozmarzył się Konrad.

– Zatem Transfrormersów nasi mali obrońcy nie pokonają.

– Bakterie?

– Dokładnie. Tylko po co mechanicznej rasie planeta pełna wilgoci i toksycznego tlenu?

– Zaczęliby rdzewieć! – Konrad roześmiał się.

– Dla kruszców? – uniosłem brwi w powątpiewającym grymasie. – No nawet jeśli, to podejrzewam, że kosmici zrobiliby kilka odwiertów i wrócili tam, skąd przybyli, potraktowawszy nas tak, jak my traktujemy mrówki, które przeszkadzają nam w odwaleniu kilku łopat ziemi gdzieś w lesie. Tupnąć nogą, potrząsnąć butem, zakląć na uporczywe insekty i na tym „kontakt” się kończy.

Dziennikarz wyszczerzył zęby:

– Tylko po co w lesie kopać dołki?

Westchnąłem.

– No, może tam jest skarb. Na Ziemi jest złoto i inne rzadkie metale wytwarzane tylko w wybuchu supernowej typu drugiego. Może rzeczywiście mieszkamy na wyjątkowym globie?

Ziemia z orbity
Ziemia z orbity© Wiki Commons

Konrad żywo pokiwał głową i odniosłem wrażenie, że tak jakby coś zamachało za jego plecami. Zajrzałem mu przez ramię, ale niczego nie dostrzegłem.

– Co? – spytał.

– Nie… nic, nic. – Podrapałem się w głowę zdają sobie sprawę, że powoli oswajam się z dziwacznością rozmówcy. Było to bodaj bardziej zaskakujące niż sama tajemnicza postać Konrada. Z trudem odszukałem miejsce, gdzie skończyłem wypowiedź:

– A, istnieje też scenariusz „karaluszy”.

– Błe.

– Bardzo dobrze taką rasę zwizualizowano i opisano w systemie Warhammer 40 000. Znasz go?

– Eee, nie.

Hive Tyrant
Hive Tyrant© Warhammer 40k

– Szkoda. Nazwano tych obcych tyranidami. No, przed rasą do nich podobną raczej trudno byłoby się bronić, bo należy założyć, że podstawowymi dwoma wektorami takich obcych byłoby rozmnażanie się i ekspansja (wzór znany z wielu chorób wirusowych), zatem roje takiej rasy byłyby niezwykle liczne, przystosowane, jak sądzę, do każdych warunków, byłyby zatem między nimi organizmy zdolne do lotu, pływania i przemieszczania się drogą lądową, nie mówiąc o próżniowej. Jakie wobec nich zastosować środki bezpieczeństwa? Wziąć (pani Pawłowicz wykonałaby tę czynność inaczej) coś ostrego w rękę, pożegnać się z bliskimi i zginąć w walce z podniesionym czołem? Taka karma?

9 najgroźniejszych epidemii w historii ludzkości. Ebola wypada przy nich niewinnie

  • Slider item
[1/1]

Mury miasta okazały się jednak śmiertelną pułapką w momencie, gdy w porcie Pireus, będącym oknem Aten na świat, zaczęła się zaraza, opisana m.in. przez starożytnego historyka, Tukidydesa. Epidemia – prawdopodobnie – duru brzusznego spowodowała w ciągu czterech lat śmierć jednej trzeciej mieszkańców miasta i co czwartego ateńskiego żołnierza. Jej ofiarą padł również jeden z czołowych przywódców ateńskich, Perykles.

– Taka karma – skwitował Konrad.

– Najciekawiej rysuje się scenariusz zawierający obcych, którzy czegoś by od nas chcieli, którzy pragnęliby się z nami zaprzyjaźnić, którzy byliby nas ciekawi.

Na te słowa mój rozmówca wyraźnie się ożywił. Znowu zrobił się niewyraźny i – uwierzcie lub nie – zatrzepotał uszami. Chorobcia, pomyślałem, coś tu jest jednak nie tak. Jeeednak nie tak. I zacząłem się czujniej rozglądać…

– Coś tak zbystrzał? – spytał Konrad, jakby nie swoim głosem.

– Khm… Chyba zgłodniałem, bo mam omamy.

– Niedaleko jest kafejka. Dają dobre ciacha. Zaraz skończymy to sobie zjemy. Ja stawiam – uśmiechnął się zachęcająco. – Zatem co by było z tym ostatnim rodzajem kosmitów? Przyjaznym?

– No, byłoby pole do popisu, jeśli chodzi o środki ostrożności i tym podobne, bo to wiesz, jak z korporacją, która wchodzi do twojego kraju. Musisz być czujny, bo inaczej cię wyzyska. Istnieje przecież scenariusz, że obcymi też rządzą psychopaci.

Na te słowa Konrad się jakby skurczył i poszarzał.

– Wtedy – ciągnąłem – mielibyśmy do czynienia z szeregiem podstępów i oszustw wykonanych z uśmiechem na (obcych) ustach. Ponieważ przewaga technologiczna byłaby po stronie gości, zostalibyśmy w elegancki sposób zagonieni w kozi róg i róg ten musielibyśmy nazywać „wolnością”.

Ciężko westchnąłem i przez chwilę panowała między nami cisza.

Nagle powietrze wokół mojego rozmówcy, Konrada Gold…Berga się zassało, zobaczyłem światło za jego plecami, usłyszałem buczący dźwięk, a moje stopy zaczęły swędzieć od nagłego drżenia podłoża.

– Konrad? Co się z tobą dzieje?! – zapytałem zdjęty trwogą.

– Baza? – odezwał się dziennikarz nie ruszając ustami. No tak. Kontakt telepatyczny, pomyślałem.

Kosmita uśmiechnął się do mnie jadowicie i znowu nadał do swoich, wyciągając zza pleców coś, co przypominało zarąbiście fajną koronę:

– Mamy Imperatora. Szykujcie się na powitanie.

Marcin Przybyłek

  • Slider item
[1/1]

Marcin Przybyłek, poza „Światem Gier Komputerowych” publikował również w „Nowej Fantastyce”, tworząc publicystyczny cykl pod tytułem „Co w duszy gra”. Pierwsze opowiadanie, które stało się zaczątkiem cyklu o Torkilu Aymorze, gamedecu („gierczanym detektywie”) [b]ukazało się w 2002 roku[/b] i nosiło tytuł „Małpia pułapka”.

W 2004 roku Przybyłek opublikował zbiór opowiadań „Gamedec. Granica rzeczywistości”, a seria [b]rozrosła się do ośmiu pozycji[/b] (w tym dwutomowe „Zabaweczki”, „Czas silnych istot” i „Obrazki z Imperium”). Na kanwie sagi ukazała się gra planszowa „Gamedec”.

W 2014 roku na rynek wyszła powieść „CEO Slayer”. Już niedługo pojawi się [b]najnowsza powieść[/b] Przybyłka, „Orzeł Biały”.

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)