Medal of Honor jest jak obiad w barze mlecznym [recenzja]

Medal of Honor jest jak obiad w barze mlecznym [recenzja]

Medal Of Honor usypia jak tłusty posiłek
Medal Of Honor usypia jak tłusty posiłek
Szymon Adamus
22.10.2010 09:47, aktualizacja: 11.03.2022 12:59

Nowy Medal of Honor jest jak obiad w bardzo tanim barze mlecznym. Klienci walą do niego drzwiami i oknami z nadzieją odświeżenia sentymentalnych wspomnień z dawnych lat, ale wychodzą z rozstrojem żołądka po rozgotowanym bigosie.

Nowy Medal of Honor jest jak obiad w bardzo tanim barze mlecznym. Klienci walą do niego drzwiami i oknami z nadzieją odświeżenia sentymentalnych wspomnień z dawnych lat, ale wychodzą z rozstrojem żołądka po rozgotowanym bigosie.

Wszystko zaczyna się jeszcze w brudnym holu, po którym biegają karaluchy i wala się skołtuniona sierść jakiegoś bezpańskiego kota. Takie są pierwsze misje w MOH-u. Gra wygląda momentami jak dwudniowy kotlet schabowy zostawiony przez przypadek na rozgrzanej do czerwoności patelni na dwie godziny. Niektóre tekstury wyglądają tak, jakbyśmy już ten posiłek jedli.

Oprawą wizualną jedzenia za bardzo się jednak nie przejmuję, bo to przecież bar mleczny. Ma być tanio i dobrze. Tanio jest na pewno.

Wszystkie sztuczki zastosowane w MOH-u już gdzieś wcześniej widzieliśmy w takiej czy innej formie. To taki FPS, którego twórcy mieli listę najważniejszych rzeczy w strzelaninie na nowy rok i odfajkowywali wszystko po kolei.

  • Filmowy początek - jest.
  • Latanie helikopterem - zrobione.
  • Misja \skradana\ - gotowe!
  • Strzelanie z działka/mini guna - done!

W sumie nie byłoby źle, gdyby te tanie sztuczki były dobrze zrealizowane. Ale nie są.

Momenty się zdarzają, przyznaję. Strzelanie ze snajperki do wrogów ukrytych w górach w trybie podczerwieni jest smakowitą wisienką na szczycie ciastka.

Medal of Honor - przyjaciele z daleka

Szkoda, że reszta deseru jest mdła i bez wyrazu. Kucharze budowali wokół dania o nazwie Medal Of Honor otoczkę hiperrealizmu osiągniętego dzięki konsultacjom z najlepszymi specjalistami w branży. W grze zostały z tego fajne giwery i ostrzał z tandetnie wykonanego samolotu krążącego nad polem bitwy.

W Afganistanie chyba działają inne prawa fizyki, bo broń nie ma prawie żadnego odrzutu, kule lecą prostym torem nawet na odległość kilku kilometrów, helikopter lata sobie luzacko nawet po oberwaniu z RPG, a Talibowie są idiotami wyłażącymi nam pod lufę jeden za drugim.

Na początku klimat bywa nawet udany (szczególnie widząc całkiem fajną animację wchodzenia do pokoju wykonywaną przez NPC), ale pod koniec posiłku przy stoliku dla jednego klienta jest taka rzeź, że już nawet nie chce się nam jeść. Brniemy tylko do końca, kładąc na glebę kolejny batalion i modląc się, by końcówka była wybuchowa. No i wybuch jest, ale emocji nadal brak.

Trochę inaczej sprawa wygląda, gdy do stolika usiądziemy ze znajomymi. Jak wiadomo, w kupie zawsze raźniej, nawet jeśli jest to kupa nie tylko metaforyczna. Multiplayer potrafi wciągnąć nieco bardziej. Tutaj nie przeszkadza całkowita liniowość rozgrywki. Już dawno nie widziałem FPS-a, który w singlu miałby taką ilość niewidzialnych ścian i tak ograniczoną drogę poruszania się. To już nawet atak na plażę Omaha w Medal of Honor: Allied Assault dawał większą swobodę ruchu!

W rozgrywkach sieciowych to ustawienie gracza na baaaardzo wąskich torach tak bardzo nie przeszkadza. Chociaż i tak wnerwia po swobodzie, jaką daje Battlefield: Bad Company 2. W multi gra wygląda jednak lepiej (posiłek dla kilku graczy przygotowała inna kuchnia, DICE, i na innych składnik, silnik Frostbite). Przeciwnicy, co jasne, są mniej zidiociali (chociaż nie wszyscy ;), a satysfakcja z rozwalenia 10 gości pod rząd i możliwość zrzucenia wtedy na pole bitwy pocisku rakietowego jest całkiem spora.

Nie zapominajmy jednak, że cały czas jesteśmy w barze mlecznym. Z przyjaciółmi jest tu weselej, ale i tak mamy cały czas wrażenie, że powinniśmy być gdzieś indziej. Najlepiej w takiej "małej" restauracyjce o nazwie Bad Company 2. Bo MOH to takie odchudzone BC2. Jakby twórcom zabrakło już dobrej jakości mięsa i do swojej nowej zapiekanki wrzucili jakąś tygodniową mieszankę z ogonów i kopyt.

Mamy tu prawie wszystko to, co w Bad Company 2, tylko mniej, słabiej i nudniej. Można niszczyć skrzynki, ale budynki stoją twardo nawet po nalocie. Można jechać czołgiem, ale już nie latać helikopterem. Można wybrać klasę, ale tylko jedną z trzech. Gra przypomina w sumie bardziej Call Of Duty: Modern Warfare. Bardzo szybko giniemy i szybko się odradzamy. Tylko po co nam do tego nowa gra?

Medal of Honor - Bardzo ważny cel

Jedyne, co w multiplayerze MOH-a sprawdza się lepiej niż w Bad Company 2, to kampowanie. O tak! Tutaj gra daje spore możliwości, wręcz zachęca, by zaszyć się gdzieś w kącie i z daleka nabijać fragi w celu zdobycia możliwości puszczenia ostrzału z moździerza. Pomagają w tym brak jakiegokolwiek wpływu grawitacji na lot kuli i niepokazywanie, skąd do nas strzelano po śmierci. Kamperzy - bawcie się dobrze!

Gdy Call of Duty przeszło z czasów Drugiej Wojny Światowej do Modern Warfare, słychać było gigantyczną eksplozję entuzjazmu, a horyzont rozświetliła łuna po wybuchu emocji fanów FPS-ów. Medal of Honor chciał ten efekt powtórzyć i finansowo chyba mu się to uda. W końcu gra sprzedała się w liczbie 1,5 miliona w 5 dni! Szału na ulicach jednak nie ma. Dlaczego? Nie da się tego osiągnąć, robiąc wszystko na pół gwizdka. Albo gotujemy filet mignon z czosnkiem i puree z kurek, albo robimy bigos. Nowy Medal of Honor to zdecydowanie bigos.

Sprawdźcie także najlepsze Strzelanki na PC - w co grać w 2010? (ranking)

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)