Dno i metr mułu, czyli najgorsze polskie gry wszech czasów

Dno i metr mułu, czyli najgorsze polskie gry wszech czasów

Dno i metr mułu, czyli najgorsze polskie gry wszech czasów
Łukasz Michalik
07.10.2014 18:10, aktualizacja: 07.10.2014 21:59

Polskie gry to nie tylko cenione na świecie tytuły, jak seria „Wiedźmin” czy wydane niedawno „Zaginięcie Ethana Cartera”. To nie tylko przyzwoite produkcje, jak „Painkiller” czy „Bulletstorm”, ale również gry tak złe, że ich wspomnienie powoduje gęsią skórkę i dreszcz odrazy. Oto bardzo subiektywny przegląd gier, którymi – w przeciwieństwie do wcześniej wymienionych – chyba nikt z Polaków nie chce się chwalić.

Nina: Kroniki Agenta - Tunele Afganistanu

Brodacze w turbanach, którzy w 2001 roku wbili się Boeingami w WTC i Pentagon zrobili twórcom filmów, gier i teorii spiskowych wielki prezent – wskazali wroga, z którym mniej lub bardziej odrealnieni bohaterowie popkultury mogą dzielnie walczyć.

Obraz

Do walki z pasterzami i hodowcami maku wyruszyła również agentka Nina, czyli skromnie (albo – patrząc na to z innego punktu widzenia – nieskromnie) ubrana pani, której odzienie radowało serca dalekich od pełnoletniości odbiorców gry i sugerowało, że Nina z agencją ma wiele wspólnego, ale niekoniecznie tajną. Ani nie detektywistyczną.

Nina: Kroniki Agenta - Tunele Afganistanu | Recenzja gry

Gra wykorzystywała znany z „AVP 2” silnik LithTech's Talon, ale jakość rozgrywki wołała o pomstę do nieba. Losowo działające przeszkody, pikselowej wielkości snajperzy i kuloodporni talibowie to tylko jedna strona medalu. Drugą był fakt, że gra była potwornie zabugowana i gracz musiał walczyć nie tyle z przeciwnikami, co z okrutnym pechem, losowo wyrzucającym do Windowsa.

Rezerwowe Psy

Być może wielu z Was zacznie wieszać na mnie, nomen omen psy, za umieszczenie tego tytułu na liście polskich porażek. Spieszę z wyjaśnieniami – spędziłem przy tej grze wiele godzin, a przecież nikt mnie nie zmuszał. Przewrotny, mocno koszarowy (a zdaniem niektórych po prostu rynsztokowy) i niepoprawny politycznie humor i niezliczone nawiązania do polskiej rzeczywistości mogły bawić tak niewymagającego gracza jak ja.

Rezerwowe psy - intro

Tym bardziej, że autorzy poszli na całość i nie siląc się na półsłówka szydzili z konkretnych osób, mediów czy partii politycznych, a wiele elementów gry zostało umieszczonych z ewidentnym zamiarem zaszokowania gracza.

W rzeczywistości „Rezerwowe Psy” poza ścieżką dźwiękową nagraną przez zespół Kury nie miały wiele do zaoferowania. W teorii miała to być taktyczna strzelanka na miarę wydanych wcześniej „UFO: Enemy Unknown” czy „Jagged Alliance 2”, jednak ambitne zamiary nijak miały się do rzeczywistości.

Obraz

Znośna jak na rok powstania grafika została okupiona bardzo dużymi wymaganiami sprzętowymi, a taktyczna strona rozgrywki sprowadzała się do chodzenia, strzelania i przeszukiwania zwłok. Przykucnięcie, czołganie się… a po co? Prawdziwy twardziel kulom się nie kłania!

Obiektywnie: to nie była dobra gra. A subiektywnie i z pewnym zażenowaniem: wybornie się przy niej bawiłem.

Prawo Krwi

Jeśli polskie studio wydaje grę niedługo po ukazaniu się „Mortal Kombat 3” i reklamuje ją jako nadwiślański odpowiednik międzynarodowego hitu, to trzeba przyznać, że mierzy wysoko.

Amiga Longplay Prawo Krwi

„Prawo Krwi” ukazało się w 1995 roku, a jego twórcy postawili na digitalizację postaci. Trzeba przyznać, że wyszła im całkiem nieźle i w połowie lat 90. prezentowała się przyjemnie dla oka. Gorzej z całą resztą. Choć w grze znajdowały się epizody, pozwalające poszaleć podczas wyścigu samochodowego albo w czasie strzelania w trybie 3D, gra zapisała się w pamięci głównie jako bijatyka.

Obraz

Niestety, choć była równie prymitywna jak legendarny Franko, to brakowało jej jego uroku, a fabuła wolała o pomstę do nieba. W wydanej na Amigę i PC-ty grze kierowaliśmy bowiem oficerem GROM-u, który w uniformie Rycerza Zakonu Ortalionu szedł w prawo i przy pomocy trzech ciosów pozbywał się tabunów wrogów. Taktyka walki była prosta - zanim przeciwnik wyjdzie z prawej krawędzi, trzeba się tam ustawić i walić z dyńki, ile się da.

Wilczy Szaniec

Ach, jak słodko tępić wrednych hitlerowców! Zwłaszcza, gdy jest się dzielnym pułkownikiem Stauffenbergiem, który szaleje w kwaterze Hitlera – Wilczym Szańcu i strzela do swoich rodaków.

Obraz

Robi to zapewne z radości, że odrosła mu ręka, którą przecież stracił w Afryce, o czym twórcy gry z Calaris Studios najwidoczniej nie pamiętali. Podobnie jak o fakcie, że w dłoni nie ma żadnego krytycznego organu i postrzał w nią – owszem – może być bolesny, ale raczej nie zabija.

Ta absolutnie zła gra ma jednak pewien smaczek – twórcy postanowili dać graczowi coś, czego nie znajdzie w żadnym innym tytule: kopnięcie Chucka Norrisa. Co prawda nie z półobrotu, ale za to równie skuteczne. To, że waląc z laczka można zabijać przeciwników nie jest niczym nadzwyczajnym. Podobnie jak to, że wystarczy jedno kopnięcie, by posłać wroga do piachu. Chuck Norris potrafił, to dzielny Stauffenberg też może.

Wilczy Szaniec | Recenzja

Ale o fakcie, że kopiąc odpowiednio długo w gąsienicę można sprawić, by eksplodował niemiecki czołg, wspomnieć trzeba.

Detektyw Rutkowski – Is back!

Krzysztof Rutkowski to człowiek wielu talentów. Były milicjant i poseł Samoobrony jest powszechnie znany przede wszystkim jako archetyp twardziela detektywa. To typ, który śpi z Berettą pod poduszką, myjąc zęby płucze usta spirytusem, na włosach zamiast żelu ma smar do konserwacji broni, a strzelbę gładkolufową dobiera pod kolor lakierków. Jednym słowem: maczo.

Obraz

Nic dziwnego, że tę właśnie postać postanowili wykorzystać twórcy gry „Detektyw Rutkowski – Is back!”. Autorzy postawili na zaskoczenie: choć okładka przedstawia uchwyconą z dbałością o detale facjatę pana Rutkowskiego, a tytuł sugeruje, że w grze będziemy kierowali jego poczynaniami, nic bardziej mylnego!

LP Detektyw Rutkowski 1 "Horror czas zacząć"

Kierujemy bezimiennym agentem, który teoretycznie powinien się skradać, przemykając niezauważony pomiędzy wrogami, a w praktyce zamiast skradania może rozpętać trzecią wojnę światową. Przeciwnicy nie tylko nie reagują na śmierć kolegów, ale ignorują również wszystko, co wydarzy się kilkadziesiąt metrów od nich. W sumie to nic dziwnego, bo postrzał w plecy też potrafią zignorować.

Rambo: The Video Game

Istnieją w popkulturze motywy, które – na pozór – są gwarantem sukcesu, a umiejętne wykorzystanie herosów kina akcji z dawnych lat może zapewnić wyborną rozrywkę, czego przykładem jest choćby filmowa seria „Niezniszczalnych”.

RAMBO ® THE VIDEO GAME - Reveal Trailer

Czy można zniszczyć legendę Rambo? Człowieka, który pijał herbatę z samym Osamą (w latach 80. mudżahedini nie byli terrorystami, tylko dzielnymi bojownikami o wolność), śmigłowce zestrzeliwał za pomocą łuku a rany dezynfekował za pomocą prochu strzelniczego?

Obraz

Polskie studio Teyon Games pokazało, że można. Drewniana animacja, karykaturalny wygląd postaci, dziwne dźwięki i grywalność dążąca do zera zaowocowały wiekopomnym wynikiem na Metracritic. Ocena użytkowników, wynosząca 1,9 to chyba najlepsza antyrekomendacja dla tego tytułu. A ja szczerze go nie cierpię za to, że tak upodlił mojego bohatera z dzieciństwa.

Rzeźnik

W czasach krzemu łupanego powstała gra, która na długie lata zdefiniowała gatunek znany jako rail shooter. Operation Wolf – tytuł wydany chyba na każdą możliwą platformę przełomu lat 80. i 90. sprowadzał się do kierowania celownikiem i eksterminowania widocznych na ekranie wrogów i różnego sprzętu wojskowego.

Obraz

W połowie lat 90. gatunek odżył za sprawą popularyzacji płyt CD i możliwości upchnięcia na nich interaktywnego filmu, w czasie którego gracz strzelał do aktorów (kto pamięta Mad Doga McCree?), a w XXI wieku swoich sił w tym gatunku postanowili spróbować Polacy ze studia TMReality.

#4 ShitZone "Rzeźnik" [PL] [HD]

Efektem ich ciężkiej pracy był potworek pod tytułem „Rzeźnik”. Gra miała trzy fajne aspekty – tytuł i cenę, wynoszącą w dniu kioskowej premiery 11,90 zł, dzięki czemu straty poniesione w związku z zakupem były mało dotkliwe. Trzecim pozytywem był fakt, że w gruncie rzeczy była to kultowa „Kurka Wodna” w kosmiczno-industrialnym przebraniu. Rozgrywka sprowadzała się do rozstrzeliwania hord wrogów o dźwięcznych nazwach, jak Kosmiczny Jaszczur czy Centauriański Waran.

Wielcy nieobecni. Kogo i dlaczego pominąłem?

Jeśli kogokolwiek zdziwiło, że w zestawieniu brakuje „Uprising 44”, spieszę z wyjaśnieniami. Mimo wszystko o niej wspominam – właśnie w tym miejscu – ale z ogromnym dyskomfortem. Krytykowanie tej gry nie jest żadnym wyzwaniem.

To jak wyśmiewanie czyjejś choroby – sam fakt, że ktoś został ciężko doświadczony przez los jest wystarczającą tragedią, nie ma sensu dodatkowo się nad nim pastwić i kopać leżącego.

Enviro - Afterfall: Insanity Cinematic Trailer

W zestawieniu świadomie nie umieściłem również „Afterfall: InSanity” – gry, której największym grzechem była nie niska jakość, ale rozbudzone oczekiwania. W zderzeniu z nimi gra rzeczywiście prezentowała się skromnie, ale jest to tytuł, którego będę bronił mimo miażdżących opinii wielu recenzentów.

Obraz

Zamiast zapowiadanego survival horroru z rewolucyjnym – rzekomo – systemem FearLock, odpowiadającym za wewnętrzne przeżycia bohatera, dostaliśmy takiego sobie shootera z niezbyt wysokiej półki – grę daleką od wybitnej, ale z drugiej strony, gdy ocenimy ją bez niechęci – na tyle przyzwoitą, by nie przypinać jej łatki jednego z największych, polskich gniotów w historii.

Wielcy nieobecni - ciąg dalszy

To samo można powiedzieć o „Mortyrze”, a zwłaszcza powszechnie wyśmiewanej, drugiej części serii. To nie była dobra gra, ale do ekstremalnego crapu sporo jej brakowało, podobnie jak serii „Terrorist Takedown” czy grze „Czarnobyl: Terrorist Attack”, która mimo złych ocen w Polsce, za naszą wschodnią granicą sprzedawała się zaskakująco dobrze.

Chernobyl Terrorist Attack Trailer (HD)

Wśród najgorszych gier nie uwzględniłem również „Dragonblade” - moim zdaniem to nie tyle najgorsza gra wszech czasów, co smutny przykład zmarnowanego potencjału. Jestem przekonany, że trochę większy budżet, trochę więcej talentu i trochę więcej czasu pozwoliłoby tej grze rozwinąć skrzydła i z kioskowego badziewia zmienić się w tytuł co najmniej poprawny.

Dragonblade - Cursed Lands Treasure Gameplay

Zdecydowanie nie potępię również „Rajdu przez Polskę”, czyli dzieła LK Avalon, będącego niezbyt udaną zrzynką z „Lotusa 3”, ani nieco późniejszego „Maluch Racera” i jego licznych mutacji. Mimo warsztatowej mizerii oba tytuły broniły się tym samym, co legendarny Franko – klimatem i grywalnością (tak, lubiłem to absurdalne skręcanie w "Rajdzie..."), które z nawiązką rekompensowały prymitywną mechanikę i wypalającą oczy grafikę.

Rajd przez Polskę / LK Avalon (1996)

Czas na tradycyjne pytanie: co dodalibyście do tej listy? A może nie zgadzacie się z moimi ocenami i uważacie, że któryś z wymienionych przeze mnie tytułów nie zasłużył, by znaleźć się wśród najgorszych polskich gier wszech czasów?

[polldaddy]8358092[/polldaddy]

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (9)