Socjalnomia – wakacyjny przebój czy ponadczasowy hit?
KAROL SPIEGLANIN • dawno temu
Jak zapewne sami zauważyliście (a patrząc na niektóre komentarze zauważyliście na pewno) nie sposób ostatnio mówić o tym co dzieje się w Internecie nie poświęcając znacznej ilości czasu serwisom społecznościowym (zwłaszcza Facebookowi). W związku z tym pytanie: czy jest to chwilowy trend, zwykła moda na „dodawanie znajomych”? Czy też raczej jesteśmy świadkami zmiany całego podejścia do ekonomii, przynajmniej tej elektronicznej?
Od jakiegoś czasu istnieje za oceanem pojęcie takie jak „socialnomics”, swoista hybryda „social media” i „economics”. Stworzył je Erik Qualman, pomijając jego rozbudowane CV krótko mówiąc jest to specjalista od szeroko pojętego e-biznesu (oraz autor książki o tym samym tytule). Dla socjalnomii taki „Facebook” to ekonomiczna rewolucja, zdecydowanie coś więcej niż modny portalik. Czyżby nadmierna fascynacja wielkim „F”. Być może, nie mniej zastanówmy się chwilę…
Ekonomia nigdy nie była statyczna, wraz z historią i rozwojem technicznym zmieniały się podejścia do niej jako nauki. Nie ma sensu wymieniać tu wszystkich szkół zaczynając od Adama Smitha czy nawet jeszcze wcześniej (w końcu to materiał na sporą książkę a nie blogowy wpis). W każdej szkole jednak pojawiały się nowe elementy, zwracano uwagę na inne możliwości (czasami negując poprzednie, czasami je rozwijając). I wydaje mi się, że w takim kontekście właśnie rozmawiać możemy o społecznościówkach jako o nowym zjawisku, znaczącym więcej niż „w tym sezonie beże, w przyszłym róż”.
Gdzie te zmiany?
Zacznijmy od tego, iż „serwis społecznościowy” dawno już przestał być miejscem odnajdywania szkolnych miłostek czy kolekcjonowania bliższych/dalszych znajomych. Dziś to miejsce, w którym aktywny użytkownik dzieli się tym co ogląda, czego słucha, co lubi. A to z punktu widzenia biznesowego niewyobrażalne wręcz źródło informacji . Dosyć wspomnieć dopasowanie reklam pod kątem zainteresowań czy kliknięcia na produkt/filmik/piosenkę/stronę (niewłaściwe skreślić), polecany nam przez kilku znajomych.
Zobacz również: Wiedźmin 3: 5 rzeczy, których o nim nie wiesz
Sami zaczęliśmy dostarczać informacje, za które klika lat temu koncerny oddałyby fortunę. I robimy to za darmo, bez żadnego przymusu, bez namawiania, bez niechęci. Z uśmiechem na ustach sugerujemy koleżance imprezę, na którą pewnie wpadnie.
A to z „biznesowego” punktu widzenia są naprawdę olbrzymie i nieodwracalne zmiany.
Grubi, źli kapitaliści
Teraz kolejne pytanie – dla nich to plus, ale co ja z tego mam? G**no?
Nieprawda. Sami z tego czerpiemy i to nie mało.
- Po pierwsze cieszę się, że łatwo mogę polecić koleżance wspomnianą imprezę czy dobry film. Mój dziadek też pewnie polecał jakiegoś solidnego szewca znajomym – robimy to odkąd zostawiliśmy małpy trochę z tyłu. Teraz po prostu z niespotykaną w historii łatwością i na niewyobrażalnie większą skalę.
- Po drugie – to chyba dobrze, że w rogu ekranu będą wyświetlały się dostosowane do mnie reklamy? Na cholerą mam oglądać ten szajs z proszkami do prania? Co mnie obchodzi, że jakaś Zdzisia nie widzi różnicy? To na swój sposób „indywidualne podejście do klienta” (hucznie ogłaszane, rzadko stosowane) jeszcze przed kupnem produktu. Gdyby w telewizji leciały reklamy tylko interesujących Cię produktów nie przełączałbyś ich tak chętnie, prawda?
- Po trzecie – dla wszelkich firm jest to miecz obusieczny. I łatwo się nim skaleczyć. Wszyscy moi znajomi będą wiedzieć, ze jestem zadowolony z nowego lapa Della (dla firmy in plus). Ale będą też oni poinformowani, że nowa kinowa produkcja jest delikatnie mówiąc „kiepska” i szkoda wydawać te kilka złotych na kino. Tak długo jak dana marka będzie się sprawować cacy ja i moi znajomi (i w tym, tkwi największa rewolucja) jesteśmy dla niej dodatkową wartością. Ta marka wie jednak, że mały błąd może ją kosztować nie jednego dotychczasowego, a kilku/kilkunastu/kilkudziesięciu potencjalnych klientów.
Na koniec polecam obejrzeć filmik promujący książkę i blog wspomnianego na początku artykułu Pana (odświeżona wersja popularnego wcześniej filmiku „Did you know?”).
To jak – chwilowa moda czy naprawdę duży krok naprzód?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze