„Wiedźmin: Sezon burz” udowadnia, że Andrzej Sapkowski jest mistrzem krótkiej formy
„- Wiedźmin Geralt nie umarł! – wypaliła. - Odszedł tylko (…). Ale powróci... Powróci, bo tak mówi legenda”. No i powrócił. Chędoży, pije z krasnoludami i macha mieczem, a wszystko to w znanym czytelnikom stylu. O ile „Żmija” kazała zastanowić się nad formą Andrzeja Sapkowskiego, to „Sezon burz” rozwiewa wątpliwości – mistrz powrócił. I jest w formie, w jakiej nie był od co najmniej 14 lat.
04.11.2013 | aktual.: 10.03.2022 11:46
„- Wiedźmin Geralt nie umarł! – wypaliła. - Odszedł tylko (…). Ale powróci... Powróci, bo tak mówi legenda”. No i powrócił. Chędoży, pije z krasnoludami i macha mieczem, a wszystko to w znanym czytelnikom stylu. O ile „Żmija” kazała zastanowić się nad formą Andrzeja Sapkowskiego, to „Sezon burz” rozwiewa wątpliwości – mistrz powrócił. I jest w formie, w jakiej nie był od co najmniej 14 lat.
Wybaczcie ten krótki cytat na początku. Wyznaję zasadę, że lepiej paść trupem, niż zdradzić w recenzji choć odrobinę fabuły, więc nie znajdziecie w nim niczego, co wskazywałoby na któregoś z bohaterów. Ale to właśnie te słowa, wplecione przez autora zapewne nieprzypadkowo, są najlepszym i najkrótszym zarazem podsumowaniem niecierpliwie wyczekiwanego „Sezonu burz”.
Nie będę ukrywał: nie oczekiwałem po nim wiele. Rzecz jasna, znając warsztat Andrzeja Sapkowskiego, nie posądzałem go o stworzenie gniota, ale przypuszczałem, że nowe przygody Geralta będą jedynie odcinaniem kuponów od dawnej świetności (pisałem o tym w artykule „Sezon burz”. Nowy książkowy „Wiedźmin”? Czuję się oszukany!). Przykładem rzemiosła, które swoją poprawnością broni się przed krytyką, a zarazem nie wnosi do tematu nic nowego.
Pierwszy rozdział, udostępniony ponad tydzień temu w Sieci, sugerował, że autor popada w przesadną ekscytację entomologią, a sama historia była zbyt krótka, by skwitować ją czymś więcej niż zdawkowym „aha”.
Pierwsze chwile z nowymi przygodami Geralta również nie zachwyciły. Nie wiem, czy autor zapomniał, jak pisywał w poprzednim wieku, czy może potrzebował rozgrzewki, czy po prostu taki początek uznał za najwłaściwszy. A początek jest… poprawny. Tak, jakby wzorowy uczeń zabrał się do podrabiania Sapkowskiego, nie mając przy tym geniuszu i erudycji swojego mistrza.
To wrażenie – na szczęście – bardzo szybko mija. Nie wiem dokładnie po ilu stronach. Wiem jednak, że o ile pierwszych kilkadziesiąt czytałem z przerwami przez trzy dni, ciągle znajdując coś pilniejszego do zrobienia, to dzisiaj ze zdziwieniem zauważyłem, że cały tom przeczytał się sam w kilka godzin. Tak jak było to z poprzednimi opowiadaniami i sagą. Heraklit z Efezu twierdził przed wiekami, że nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki. Mylił się, a Andrzej Sapkowski udowodnił jak bardzo.
„Sezon burz” okazał się niespodziewanie dobry. Może nie robi takiego wrażenia jak pierwszy tom opowiadań. Może gra na znanych schematach. Nie zapada w pamięci dramatem, w którym – jak w historii z Renfri – wybór był pomiędzy rozwiązaniem złym i paskudnym. Stanowi jednak świetny przykład tego, że Andrzej Sapkowski, niezależnie od mojego uznania dla wiedźmińskiej sagi, jest mistrzem krótkiej formy.
Że w końcu, po opasłych tomiszczach wybitnej, ale utrzymanej w nieco odmiennym stylu trylogii husyckiej i odskoczni w postaci „Żmii”, złapał właściwy rytm. Tempo i zagęszczenie akcji pozwalają przypuszczać, że autor przez 14 lat nazbierał sporo pomysłów, z których niejeden mógłby być nie tylko wstawką, ale fundamentem całego opowiadania.
Warto przy tym zwrócić uwagę, że Andrzej Sapkowski nie konkuruje już, jak przed laty, wyłącznie sam ze sobą. Być może ortodoksyjni czytelnicy nie zostawią na mnie za to suchej nitki, ale mam wrażenie, że zawieszoną przez pisarza poprzeczkę bez kompleksów atakują scenarzyści gier. Własnymi, zręcznie skonstruowanymi historiami udowadniają elastyczność i otwartość wiedźmińskiego uniwersum.
Dla fana twórczości Andrzeja Sapkowskiego i wielbiciela nawiązujących do niej gier trudno o bardziej komfortową sytuację.
Jeśli nie czytaliście wcześniej opowiadań ani tym bardziej sagi o wiedźminie, zacznijcie raczej od nich, „Sezon burz” zostawiając sobie na koniec. Choć znajomość wiedźmińskiego uniwersum nie jest konieczna, a nowy czytelnik odnajdzie się w nim bez problemu, to nie dostrzeże wszystkich aluzji i nawiązań, których autor nie poskąpił w swoim dziele.
Ale jeśli obawialiście się, podobnie jak ja, że nowe opowiadania nie dorównają poprzednim, to raczej nie poczujecie się zawiedzeni. Geralt powrócił. I zrobił to w dobrym stylu.