Recenzja The Saboteur. Walczymy z nazistami

Recenzja The Saboteur. Walczymy z nazistami

The Saboteur 01
The Saboteur 01
Szymon Adamus
07.12.2009 15:04

Była już sandboksowa imitacja Nowego Jorku w GTA IV, były lata 30-te w Mafii, na horyzoncie widać nawet otwarty świat dzikiego zachodu w Red Dead Redemption. Czego jeszcze nie było? Drugiej Wojny Światowej. The Saboteur stara się zapełnić tę lukę rzucając nas w piaskownicę pełną zadań dodatkowych, obiektów do wysadzenia i wrednych nazistów czekających na wysłanie na drugą stronę. Robi to w znakomitym stylu, ale kilka niewybuchów też się trafiło.

Była już sandboksowa imitacja Nowego Jorku w GTA IV, były lata 30-te w Mafii, na horyzoncie widać nawet otwarty świat dzikiego zachodu w Red Dead Redemption. Czego jeszcze nie było? Drugiej Wojny Światowej. The Saboteur stara się zapełnić tę lukę rzucając nas w piaskownicę pełną zadań dodatkowych, obiektów do wysadzenia i wrednych nazistów czekających na wysłanie na drugą stronę. Robi to w znakomitym stylu, ale kilka niewybuchów też się trafiło.

Sztampa na stereotypie, przykryta tandetą

Historia w The Saboteur jest zrobiona tak bezpiecznie, jak tylko się da. Tutaj nie ma miejsca na innowacyjność. Głównego bohatera musi napędzać żądza zemsty, jego towarzyszki muszą chętnie wskakiwać do łóżka, a jego misje muszą prowadzić do spektakularnych eksplozji. Można odnieść wrażenie, że w trakcie II Wojny Światowej dzień bez wysadzenia mostu, zastrzelenia generała czy posłania sterowca w trzy diabły, był dniem straconym. Kto za to wszystko płacił?

Obraz
© [źródło](http://grrr.pl/images//2009/12/TheSaboteur02.jpg)

Zwroty akcji w tej grze można przyrównać do jedzenia cukierka z karmelowym nadzieniem. Wiemy co kupiliśmy, wiemy co mamy w ustach, ale i tak cieszymy się jak dzieci, gdy wreszcie przegryziemy się do słodkiej masy. Gdyby pod warstwą cukru był ukryty kawałek soli, na pewno bylibyśmy zaskoczeni. Pytanie tylko czy miło? W Saboteur tego problemu po prostu nie ma.

W pierwszych wrażeniach wspominałem, że gra jest zabawna także pod względem gry aktorskiej. Nie wiem dlaczego, ale drewniane akcenty tej grze mnie bawią. Główny bohater nazywa się, jak typowy Irlandczyk (Sean Devlin), wygląda jak typowy Irlandczyk i zachowuje się też zgodnie ze stereotypem. Devlin chodzi po mieście z torbą pełną materiałów wybuchowych i puszcza z dymem ponad 1500 różnych obiektów. Wódkę pije jak wodę, prawego sierpowego używa częściej niż przekleństw, a te rzuca w ilościach, od których uszy więdną. Mało subtelny akcent nie jest do niczego potrzebny, ale i tak go użyto - w razie, gdyby ktoś miał wątpliwości, kim jest główny bohater. Gdyby Sean Devlin był bardziej irlandzki, musiałby być zielonym skrzatem z koniczynką między zębami. Podobnie jest ze wszystkimi postaciami w grze.

Niko Bellick to cienias

GTA IV miało swoje mocne strony, ale patrząc na to, co w Paryżu i jego okolicach wyprawia Sabotażysta, łatwo stwierdzić, że Niko Bellick, to był kawał cieniasa. Nie wiem czy to kwestia irlandzkiej krwi, czy klimatu wielkiej wojny, ale gdyby na miejscu głównego bohatera był w tej grze Superman, to wielkiej różnicy byśmy nie odczuli. Sean potrafi wspinać się po budynkach, jakby należał do gildii zabójców z Assassin's Creed. Jest w stanie przyjąć na klatę około dwóch ton śrutu. Potrafi wyskoczyć z lecącego sterowca bez spadochronu i wyjść z tego bez szwanku. Zresztą pal licho sterowiec! Ten gość jest w stanie zeskoczyć z Wieży Eiffla... i przeżyć!

The Saboteur - High Diver Achievement - Jumping from the Eiffel Tower

W przerwie między jedną, a drugą misją Sean zajmuje się zadaniami pobocznymi. Twórcy pozwolili graczom na kupno map miasta z naniesionymi na nie lokacjami dodatkowych zleceń (Wreszcie ktoś pomyślał. Chwała im za to!). Naszym celem będzie wysadzenie w powietrze:

  • stacji radarowych,
  • rakiet,
  • czołgów,
  • wież strażniczych,
  • wież snajperskich,
  • dział przeciwlotniczych,
  • głośników,
  • ...

W tej grze trudno zrobić dwa kroki, by nie natrafić na coś, co możemy puścić z dymem. Rzeczywisty Paryż po czymś takim byłby bardziej dziurawy i niż najlepszy, żółty ser. Dodatkowo można jeszcze polować na generałów, znajdować pocztówki, rozbijać skrzynki z kontrabandą (waluta w grze)... nie wierzę, że to mówię, ale jest tego za dużo! Zamiast półtora tysiąca prawie identycznych obiektów, twórcy mogli ich zrobić 500, a wolny czas poświęcić na dodanie innych możliwości. Świat The Saboteur jest wielki, ale trochę niewykorzystany. Można tu postrzelać do kaczek, znaleźć punkty widokowe pokazujące najciekawsze lokacje, czy też wziąć udział w wyścigach. Ale to za mało.

Obraz
© [źródło](http://grrr.pl/images//2009/12/TheSaboteur031.jpg)

Ser pleśniowy

Najciekawszym elementem graficzno-stylistycznym jest wspominana w poprzednich wpisach zmienna kolorystyka. Naziści muszą mieć moce jak Sauron, bo gdzie ich pełno, tam ciemno, szaro i brzydko. Wystarczy jednak wysadzić w powietrze skład chemiczny, albo zrównać z ziemią antenę nadawczą (a przy okazji połowę Luwru), by pojawiły się kolory. Jak na ironię w tym momencie gra przestaje być ciekawa wizualnie. Horyzont jest tak bliski, że wejście na szczyt Wieży Eiffla nie sprawia przyjemności (na dole i tak prawie nic już nie widać), budynki mają mało interesujące tekstury, modele postaci i mimika ich twarzy są fatalne, a główny bohater biega, jakby zapas granatów nosił w bardzo niewygodnym miejscu.

The Saboteur Gameplay

The Saboteur jest jak ser pleśniowy. Całkiem dobry, niektórzy go wręcz uwielbiają, ale wygląda nieciekawie.

Przepis na przegraną wojnę?

Paryski ruch oporu ma w tym tytule spore możliwości głównie dlatego, że naziści zostali ukazani w tej grze, jako skończeni imbecyle. Mają sokoli wzrok, który pozwala im rozpoznać przebranego w niemiecki mundur sabotażystę z kilkudziesięciu metrów, ale ciało kolegi, z którym minutę wcześniej wymieniali dowcipy nie robi na nich wielkiego wrażenia. Podobnie zachowuje się zresztą sama gra. Z jednej strony pozwala ona postrzelać z ogromnych dział (jeden z obiektów czekających na wysadzenie), ale spróbujcie tylko zniszczyć za ich pomocą wieżę strażniczą oddaloną o kilkaset metrów. Pocisk wyraźnie w nią trafia, ale ta stoi twardo na miejscu. Twórcy chyba chcieli po prostu, by do niej podejść i wysadzić ręcznie za pomocą dynamitu.

Niemcom nie przeszkadza też fakt, że gdzie nie spojrzeć, tam stoją handlarze bronią. No z takim podejściem, to wy koledzy nie macie szans wygrać tej wojny.

Dziwne w tym wszystkim jest jednak to, że The Saboteur wciąga. Wysadzanie w powietrze setek jednakowych obiektów nuży, ale nie wykonałem chyba ani jednej misji, w trakcie której nie korciło mnie by przy okazji podłożyć kilka bomb. Praktycznie wszystkie misje sprowadzają się do zabicia kogoś, uwolnienia lub wysadzenia w powietrze dużej części francuskiej stolicy. Niby nudno i monotonnie, ale chce się zobaczyć, co będzie dalej. I mimo, że dalej jest podobnie, to i tak po trzech godzinach, nie wiedzieć czemu, nadal gramy.

Wydaje się, że wszystko sprowadza się do klimatu. Lata 30-te już były, wirtualny Nowy Jork zwiedziliśmy cały, ale Paryż podczas niemieckiej okupacji? Tego jeszcze nie było. Nie w takim wydaniu. The Saboteur sam sobie podkłada kilka bomb, ale pod koniec dnia, gdy spojówki błagają o przerwę, a nadgarstki mówią dość, miło jest spojrzeć na kolorowe miasto i powiedzieć do siebie: to ja załatwiłem te faszystowskie świnie!

Plusy

  • świetny klimat,
  • płytka jak sadzawka, ale wciągająca jak bagno,
  • bohaterowie tak sztampowi, że aż śmieszni,
  • coś tu jest... tylko nie wiem co.

Minusy

  • brzydka jak niemieckie... nie ważne co,
  • dużo tu można zrobić, ale inwencji brak,
  • jakby obiekty w tle były bardziej rozmazane, to by ich nie było,
  • bardzo sztuczna inteligencja.

Ocena 7/10

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)