Kto mi dał skrzydła? Najważniejsze symulatory lotu XX wieku

Ten artykuł ma 13 stron:
X-Wing (1993 r.) i Frontier: First Encounters (1995 r.)
Zanim nastąpił współczesny podział gatunku na kilka nisz, symulatory w latach 90. cieszyły się sporym zainteresowaniem ogółu graczy. Rekordy popularności biły zarówno kosmiczne superprodukcje na miarę słynnego X-Winga, realistyczne symulatory w stylu Birds of Prey, jak i casualowe tytuły, reprezentowane m.in. przez Comanche’a. Jakie inne symulatory wyznaczyły kierunki rozwoju tego gatunku gier?
Zacznę nietypowo, porzucając na moment chronologię. W tym miejscu gatunkowi puryści mogą zrobić zdziwioną minę, ale ponieważ symulatory kosmiczne z kultowym wśród niektórych graczy, choć zarazem dość niszowym tytułem Microsoft Space Simulator na czele nie miały zbyt licznej reprezentacji, siłą rzeczy dołączyły do symulatorów lotu. Wybaczcie tę drobną nieścisłość, jednak o ile wspomnienie o serii Wing Commander jestem skłonny zakończyć właśnie w tym miejscu, to brak wzmianki o dwóch omówionych poniżej tytułach byłby moim zdaniem zbrodnią. A ponieważ obie gry są dalekie od klasycznych symulatorów lotniczych, zostały wyróżnione i trafiły na początek zestawienia.
Wydany przez LucasArts X-Wing przenosi gracza do uniwersum Gwiezdnych wojen. Jako pilot Rebelii kąsa on Imperium na wszelkie możliwe sposoby. Tę grę wyróżniają zróżnicowanie misji i świetne odtworzenie kosmicznego pola walki – gracz jest tylko trybikiem wojennej machiny, a podczas misji wokół niego często trwa widowiskowa bitwa. Bardzo ciekawym pomysłem była energia, którą w zależności od sytuacji trzeba było odpowiednio rozdysponować pomiędzy napęd, osłony i uzbrojenie.
Na uwagę zasługują również świetnie jak na rok produkcji dopracowane modele statków kosmicznych, a występujące w grze Gwiezdne Niszczyciele były wówczas prawdopodobnie największymi obiektami, jakie pojawiły się w grach wideo. X-Wing doczekał się rok później kontynuacji z nieco ulepszoną grafiką pod tytułem TIE Fighter. Gracz, zasiadając w coraz nowocześniejszych maszynach jako pilot Imperium, tłamsił ohydną Rebelię.
Na wspomnienie zasługuje także Frontier: First Encounters – gra niezwykła i wymykająca się łatwemu szufladkowaniu. Z jednej strony trzeci z serii Elite kosmiczny symulator, z drugiej — gra ekonomiczna, a z trzeciej coś na kształt RPG-a. Wyróżnikiem gry był brak celu i scenariusza – gracz dostawał w swoje ręce sandboksa, realistycznie odwzorowaną galaktykę, marny statek kosmiczny i… mógł rozpocząć życie na własny rachunek - handlować, walczyć, wywozić z planet śmieci czy wydobywać surowce. Mógł zostać kupcem, łowcą głów, ściganym bandytą — wszystko zależało od chęci i preferowanego sposobu rozgrywki.
Słowem: hulaj dusza. Kolejną niezwykła kwestią było precyzyjne odwzorowanie Kosmosu od skali makro po powierzchnię najmniej znaczących planet. A teraz najlepsze: tytuł o niesłychanej złożoności i świecie gry o kosmicznych rozmiarach mieścił się na zaledwie trzech dyskietkach!
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze