Niezła recenzja: Co za Hańba!
MAŁGORZATA TCHORZEWSKA • dawno temuKiedy na ekranie kinowym pojawiają się napisy końcowe, zapalają się boczne światła na sali i widzowie podnoszą się ze swoich miejsc, by noga za nogą wyjść z kina i ruszyć do kolejnych zajęć. Są jednak takie filmy, które nie pozwalają tak po prostu wrócić do rzeczywistości, a ciało po projekcji dziwnie ciąży i nie mamy dostatecznie dużo energii, by dźwignąć się z fotela.
Takie opadnięcie z sił i niepokonana symbioza z fotelem dopadły mnie po projekcji filmu Hańba. Zresztą z obserwacji poczynionych przeze mnie w kinie wiem, że nie byłam odosobnionym przypadkiem. Film Steva Jacobsa niesie ten nieprzyjemny ciężar, który sprawia, że jeszcze długo po obejrzeniu go czujemy nieprzyjemne ściśnięcie żołądka. Gdy zobaczymy na mieście plakat lub ktoś wspomni przy nas tytuł, wraca do nas niepokój.
Nie czytałam książki noblisty Johna M. Coetzee?ego, ale czytałam o tym, że bardzo długo wzbraniał się, mimo wielu ofert, by zezwolić na ekranizację Hańby. W końcu uległ mało znanemu reżyserowi, a to dzięki scenarzystce. Anna-Maria Monticelli bardzo wiernie przetransponowała powieść na język filmu, co można uznać i za wadę, i za zaletę. Pozytywne jest oczywiście to, że historia opowiedziana w filmie precyzyjnie trzyma się faktów z literackiego pierwowzoru, ale jeśli reżyser nie dorzuci swoich trzech interpretacyjnych groszy, film staje się zbyt surowy.
Punktem wyjścia historii jest romans podstarzałego profesora kapsztadzkiego uniwersytetu ze studentką. David Lurie (John Malkovich) uwodzi młodą dziewczynę, za co zostaje postawiony przed komisją, która zarzuca mu nadużycie władzy. Przyznaje się do winy, jest arogancki i w jakiś absurdalny sposób chyba nawet dumny ze swojego postępowania, tak jakby bawiło go śledzenie rozwoju tej historii. Mocno zrzednie mu mina, gdy okaże się, że ofiarą seksualnej przemocy pada także jego córka. Fakt, że wszystko dzieje się w Afryce Południowej, nadaje historii politycznego smaczku. Modny dziś niezwykle temat wielokulturowości i problemów z akceptacją Innego wznosi ten film ponad banał historii o lęku o najbliższych i paskudnej sytuacji, gdy nie możemy im pomóc, choć wiemy, że dzieje się nieodwracalna krzywda.
Mnóstwo w tym filmie metafor, niemal każdy dialog ma ciężar ważnej myśli. I to bywa w kinie niestrawne, jeśli jest nieuzasadnione. Hańbie możemy chyba udzielić rozgrzeszenia, pogadanki o Lucyferze mają w końcu na celu pobudzić nas do refleksji.
Uwielbiam Malkovicha. Jego gra jest niewymuszona i taka niemal ?olewcza?, jakby przekazywał niewerbalny komunikat - ?a co mi tam, wypowiem parę kwestii, może dadzą mi spokój?.
Zobacz również: Gadżetovlog - zrzędzenia zrzędy o kinie
Jeśli nie nęci Was trudna, ciężka historia, to może skusi Was właśnie on.
Dla smaku (gorzkiego) obejrzyjcie sobie zwiastun, a potem, jeśli doskwiera wam lekkość bytu, obejrzyjcie film. I dajcie znać, czy Was też zabolało w brzuchu po projekcji?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze