Ni(e-)czytanie. O pochłanianiu książek na czytnikach i Chomikach

Ni(e-)czytanie. O pochłanianiu książek na czytnikach i Chomikach

Ni(e-)czytanie. O pochłanianiu książek na czytnikach i Chomikach
Blomedia poleca
11.02.2013 16:30, aktualizacja: 13.01.2022 12:38

W weekend internety grzmiały na Krzysztofa Vargę, polskiego pisarza węgierskiego pochodzenia i krytyka literackiego, który napisał tekst o... upadku czytelnictwa w Polsce. Nie ma się co obrażać - czytamy coraz mniej długich tekstów.

W weekend internety grzmiały na Krzysztofa Vargę, polskiego pisarza węgierskiego pochodzenia i krytyka literackiego, który napisał tekst o... upadku czytelnictwa w Polsce. Nie ma się co obrażać - czytamy coraz mniej długich tekstów.

Varga porównywał świętowanie rocznicy powstania styczniowego do świętowania niechęci Polaków do czytania. „Zachodzi między tymi wydarzeniami dość absurdalna paralela, ponieważ zasadniczo jako naród wolimy wywoływać tragiczne w skutkach powstania, niż zajmować się pogłębianiem swoich kompetencji oraz ćwiczeniem głębszych refleksji” – pisał.

Dominujący wydźwięk komentarzy był taki, że Varga nie rozumie, że ludzie czytają na potęgę - ale po prostu czytają inaczej. Na czytnikach i na Chomikach, czego oczywiście żadne badania Biblioteki Narodowej nie wyłapują.

Ewolucja czytania

Niestety, te argumenty to strzał kulą w płot. Biblioteka Narodowa, informując o dramatycznie niskim poziomie czytelnictwa Polaków, nie opiera się na statystykach rynkowych, lecz na badaniach ankietowych. Badaniach, w których od dawna pytania formułowane są tak, aby uwzględnić i czytanie na Kindle'u, i książki ściągane z "Chomika".

Co nie znaczy, że nie ma o czym dyskutować. Bo nie tylko rosnąca niechęć do czytania, ale też zmiany jego sposobu, niosą ze sobą konsekwencje – bynajmniej nie tylko dla rynku.

Mniej czytamy

Nie wiem, dlaczego Polacy mniej czytają - może to efekt uboczny postępującego upadku mediów (i to nie tylko upadku ekonomicznego, lecz przede wszystkim upadku standardów; jeśli nie wiecie, o czym mówię, wpadnijcie do jakiejś czytelni i przeczytajcie dziennik lub tygodnik sprzed ćwierćwiecza).

Obraz

Może winna jest konkurencja ze strony innych form spędzania wolnego czasu. Gier, telewizji albo nordic walking. Przecież doba nie jest z gumy. Swoją cegiełkę dołożył także upadek kulturowych hierarchii - zawsze (czyli od wczesnego PRL-u, kiedy w Polsce zniknął analfabetyzm; przed wybuchem wojny, pomimo edukacyjnych sukcesów II RP, czytać nie potrafił co piąty Polak) było tak, że książki czytała mniej więcej połowa populacji. Dziś nieco mniej - pewnie także dlatego, że nieczytanie nie jest już tak wstydliwe, jak bywało w przeszłości.

Last but not least - czytelnicza erudycja nie jest czymś, co daje się dziś sprzedać na rynku pracy. Przeszkód jest wiec sporo.

Kształtowanie człowieka

Równocześnie krytykowanie nieczytających jest zadaniem kłopotliwym, bo z jednej strony jestem absolutnie przekonany, ze czytanie długich tekstów jest wartością samą w sobie. Z drugiej - łatwo zza biurka załamywać ręce m.in. nad tymi, którzy wstają o piątej, żeby zdążyć na busa do fabryki i dziwnym trafem, kiedy wieczorem wysiadają z niego po pracy, nieszczególnie marzą o lekturze.

Można też, wzorem Petera Sloterdijka i jego kontrowersyjnego tekstu "Reguły dla ludzkiego zwierzyńca", wytknąć książkom, a może raczej idei masowego czytelnictwa (od której przecież zaczęliśmy) usługowość wobec władzy.

Literatura miała być narzędziem kształtowania człowieka - jak pisał Sloterdijk, wspominając o Goethem, trzeba też pamiętać o Hitlerze, bo bez niemieckiego romantyzmu nie byłoby III Rzeszy (polskie odpowiedniki wstawcie sobie sami, pomocna będzie bez wątpienia lista lektur szkolnych).

Kanon ważnych dla narodu książek był narzędziem budowy poczucia tożsamości, bo przecież jednym ze sposobów definiowania narodu może być doświadczenie czytania w szkole streszczeń tych samych lektur. Nauczyciel języka ojczystego w tym ujęciu pełni rolę kaprala musztrującego uczniów.

Ale nie chcę bronić nieczytania - dlatego przyjrzyjmy się innej kwestii: zderzeniu Galaktyki Gutenberga z galaktyką Brina, Page'a, Bezosa i Zuckerberga. Stawiając po raz kolejny pytanie: po co cały ten lament nad książkami? Czy odejście od papieru i syndrom "tl;dr" prowadzą do jakiejś fundamentalnej zmiany?

Koniec analogu

Analogowe książki to dokumenty czasów, w których powstały. Niedawno w bibliotece szukałem książki jeszcze z lat 20. XX wieku i okazało się, że na półce leży pierwsze wydanie. Pierwsze kilka minut poświęciłem nie czytaniu, ale oglądaniu jej jako obiektu muzealnego. Jej forma - nieużywana już czcionka, niemal zabawne opisy lwowskiego wydawnictwa, pożółkły, gruby papier - były dla mnie bezpośrednim łącznikiem z epoką, w której powstała.

Obraz

Z .mobi, sprowadzającym wszystkie teksty do wspólnego mianownika elastycznej funkcjonalności, byłoby inaczej. Ale różnic jest oczywiście więcej. Analogowa książka jest bytem odciętym od innych książek - oczywiście, w sensie metaforycznym nawiązują do siebie nawzajem, a tym powiązaniom można nadać konkretny kształt, kiedy weźmiemy do ręki inną, np. cytowaną w tekście książkę.

Nie jest to jednak tak proste i wygodne, jak w wypadku tekstów elektronicznych, w wypadku których jednak ta wygoda bywa przekleństwem. Jedno kliknięcie i jesteśmy już gdzie indziej, kilka kolejnych i łatwo zapomnieć, w jaki sposób trafiliśmy tam, gdzie obecnie czytamy.

O ile wiec e-booki nie są pierwszym, ani może nawet najważniejszym wstrząsem w historii książek (sporą zmianą było choćby przejście od zwojów do formy kodeksu, czyli współczesnej książki, pozwalającej na łatwiejszą, nieliniową nawigację), to łatwość przechodzenia od nich do innych tekstów bez wątpienia sprawia różnicę.

Władza i jej starania

Takich pozornych drobiazgów jest więcej, ale można iść na całość i sięgnąć po mocniejsze argumenty. Dostarcza ich choćby zmarły niedawno kulturoznawca Friedrich Kittler, który historie mediów dzieli dość nietypowo, jako datę przełomu wskazując nie wynalazek Gutenberga, a dokonujące się na przełomie XVIII i XIX wieku wysiłki alfabetyzacyjne nowoczesnych państw.

Władzy zależało na sprawnych urzędnikach i współpracujących z urzędami obywatelach, ale efekty ich starań sięgały głębiej. Według Kittlera bowiem człowiek, który potrafi napisać list, w tym liście się przegląda - staje się autonomicznym, autorefleksyjnym podmiotem.

Chwila refleksji

Pisanie, kontakt z papierem, pismo jako przedłużenie ruchów reki, to wszystko sprawia, ze możemy zastanowić się nad samymi sobą. Podobnym doświadczeniem miało być tez czytanie na głos czy słuchanie czytającej bajki matki. Tyle tylko, że zdaniem niemieckiego badacza złoty wiek literatury nie trwał długo - zakończył go Edison, bo pojawienie się zapisu ruchomych obrazów i dźwięku zepchnęło literaturę na plan dalszy (uświadamiając przy okazji ludziom, że pismo też jest technologią medialną).

Z tej perspektywy dzisiejsze spory o książkę są kontynuacją lamentów sprzed przeszło stulecia. Oczywiście wzmocnioną za sprawą ostatniego przełomu - upowszechnienia się komputerów, po których zdaniem Kittlera jesteśmy już tylko niezbyt potrzebnym dodatkiem do maszyn.

Tym samym pojęcia takie jak rozumienie, interpretacja, znaczenie czy reprezentacja mają być anachronicznymi, nostalgicznymi pozostałościami epoki pisma. Co nie znaczy, że komputerowa logika nie powoduje konfliktów w świecie książek. Weźmy przykład bibliotek publicznych: gdyby pozwolić im się modernizować, przekształciłyby się w darmowego Amazona. Tylko co na to wydawcy?

Kittler inspiruje się Nietzscheańskim stwierdzeniem, że człowiek jest zwierzęciem nieokreślonym - część tego, jak funkcjonujemy, wykracza poza naturę, daje się kształtować. Największą rolę w tym procesie mają odgrywać narzędzia, a przede wszystkim: media.

Prawdziwa wartość nośnika

Bez papierowych przedmiotów o charakterystycznym zapachu, z dzisiejszej perspektywy chwilami uroczo niewygodnych w obsłudze, będziemy kimś innym. Choć równocześnie: już się przecież zmieniliśmy. Trudno to jakoś wartościować, ale nie sposób utrzymywać, że nic się nie stało, bo zmienia się "tylko" nośnik.

Wraz z tym nośnikiem zmienia się przecież bardzo wiele. A gdybyście chcieli sobie to wszystko przemyśleć w nieco lżejszym kontekście, to polecam niedawno wydaną (niestety jeszcze nie u nas) książkę "Mr. Penumbra's 24 Hour Bookstore" Robina Sloane'a, o zderzeniu XXI-wiecznych geeków z geekami książkowymi.

Ciekawe, czy wybierzecie papier, czy sięgniecie po e-booka.

Mirek Filiciak

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)