Koniec telewizji, jaką znamy? Zaczyna się era seriali, które zobaczycie tylko w Sieci

Koniec telewizji, jaką znamy? Zaczyna się era seriali, które zobaczycie tylko w Sieci

"House of Cards" (Fot. Netflix)
"House of Cards" (Fot. Netflix)
Marta Wawrzyn
05.02.2013 16:00, aktualizacja: 10.03.2022 12:28

W piątek Netflix wrzucił do Internetu 13-odcinkowy sezon "House of Cards", ambitnego serialu o waszyngtońskiej polityce z Kevinem Spaceyem w roli głównej. Ale na tym nie koniec. To raczej początek – wysyp seriali, które będzie można obejrzeć wyłącznie w Sieci, dopiero przed nami.

W piątek Netflix wrzucił do Internetu 13-odcinkowy sezon "House of Cards", ambitnego serialu o waszyngtońskiej polityce z Kevinem Spaceyem w roli głównej. Ale na tym nie koniec. To raczej początek – wysyp seriali, które będzie można obejrzeć wyłącznie w Sieci, dopiero przed nami.

Co to jest Netflix, większość z Was pewnie już wie. To popularny amerykański serwis, umożliwiający oglądanie filmów i seriali przez Sieć dzięki technologii strumieniowego przesyłu danych. Choć jest już obecny na kilku rynkach zagranicznych, kochają go przede wszystkim Amerykanie, którzy za 7,99 dol. miesięcznie mogą oglądać filmy i mnóstwo seriali niemal na bieżąco. Bez denerwujących reklam. Wojtek niedawno pisał o jego zbawiennym wpływie na piractwo.

Ale Netflix może stać się czymś więcej niż tylko serwisem, w którym da się obejrzeć coś, co już było w telewizji. Może stać się katalizatorem zmian na amerykańskim, a później światowym rynku telewizyjnym.

Seriale internetowe, czyli wielka bieda?

O darmowych serialach na YouTube już na Gadżetomanii pisałam, zainteresowanych odsyłam więc do tamtego tekstu. Dowiecie się z niego co nieco na temat mniej i bardziej udanych projektów internetowych, w tym jednego polskiego.

Mówiąc w skrócie, większość takich pomysłów kończy się na niskobudżetowych produkcjach, które oglądają nieliczni (mimo że są zazwyczaj dostępne za darmo) i o których krytycy milczą. Nawet świetny "H+: The Digital Series", który był jak na możliwości Internetu niemalże superprodukcją, szybko został zapomniany. Zainwestowane 2 mln pewnie się zwrócą, w końcu podzielony na niemal 50 króciutkich odcinków serial wciąż jest dostępny na YouTube i wciąż można go oglądać, razem z reklamami przed każdym odcinkiem.

H+ Episode 1: Driving Under

Choć w przypadku "H+" scenariusz i realizacja nie odbiegały od tego, co pokazują stacje telewizyjne, trudno mówić o sukcesie. Media wspominały o serialu jako o ciekawostce – i to tylko na samym początku. Po kilku odcinkach całkiem o nim zapomniano. Nikt nie zastanawiał się nad możliwymi znaczeniami nietypowego finału, a przecież pole do interpretacji jak najbardziej było.

Ambitne projekty Netfliksa

Serwisów, które próbują tworzyć własne seriale, jest kilka, ale obecnie wydaje się, że przede wszystkim Neflix może coś na tym polu zdziałać. Niemal dokładnie rok temu dużo radości – niekoniecznie w pozytywnym znaczeniu tego słowa - sprawił komentatorom pierwszy projekt tej platformy, "Lilyhammer", opowiadający o byłym gangsterze, który w ramach programu ochrony świadków zostaje przeniesiony do Norwegii. Krytycy nabijali się z pełnego klisz scenariusza i źle napisanych bohaterów.

Teraz jest luty roku 2013, kilka dni temu Neflix wrzucił do Sieci pierwsze 13 odcinków (zamówiono już drugi sezon) politycznego dramatu "House of Cards", który napisał Beau Willimon ("Idy marcowe"), wyreżyserował David Fincher, a w głównej roli wystąpił Kevin Spacey. I choć nie jest to serial bez wad (co stwierdzam po obejrzeniu pilota, być może później jest jeszcze lepiej), nikomu już do śmiechu nie będzie. Przede wszystkim zaś nie powinno być do śmiechu telewizyjnym szefom.

"House of Cards" to solidny, znakomicie zrealizowany serial, znacznie lepszy od tego, czym karmią widzów amerykańskie ogólnodostępne stacje. To serial, którego nie powstydziłaby się kablówka. Potrafię sobie wyobrazić, że oglądaliby go ci sami widzowie co "The Americans" w znanej z bardzo dobrych produkcji (np. "Sons of Anarchy" czy "Justified") stacji FX. Mógłby też spokojnie lecieć w HBO, obok "Gry o tron" (gdyby dodać trochę przekleństw i scen seksu). Zainwestowano w niego nie 2 mln, jak w "H+", ale okrągłe 100 mln dolarów. A de facto to przecież "tylko" serial internetowy!

Pierwszy odcinek "House of Cards" za darmo mogą przez cały luty oglądać mieszkańcy USA, Wielkiej Brytanii i Kanady. Ale to dopiero początek ofensywy Netlifksa. Plany na rok 2013 obejmują jeszcze m.in. komediodramat "Orange is the New Black autorstwa Jenji Kohan, twórczyni "Trawki", oraz "Hemlock Grove", horror Eli Rotha, który mnie pewnie się nie spodoba, ale 15-letnim fanom "Pamiętników wampirów" – owszem, może. Pierwszy sezon zostanie wypuszczony w kwietniu.

HEMLOCK GROVE | First Trailer [HD] | Netflix

W maju skakać z radości dzięki Netfliksowi będą fani "Arrested Development", kultowej komedii, którą FOX przedwcześnie skasował. Na razie mamy tylko jedno zdjęcie promocyjne, ale szał dopiero się zacznie. 14 nowiutkich odcinków, w których grają ci sami aktorzy co kiedyś, zostanie wrzucone do serwisu naraz, więc amerykańskich subskrybentów Netfliksa czeka pewnego majowego wieczoru prawdziwa uczta.

Obraz

Kiedy kablówka AMC skasowała po dwóch sezonach "The Killing" ("Dochodzenie"), to właśnie Netflix wyciągnął pomocną dłoń. Najpierw mówiło się, że kupi serial, potem – że będzie partycypować w kosztach produkcji kolejnego sezonu. Obecnie pewne jest, że 3. sezon "The Killing" został zamówiony przez AMC. Produkcja zacznie się pod koniec lutego i na razie nie ma oficjalnego potwierdzenia ani zaprzeczenia, że Netflix będzie w niej uczestniczył.

Ale jeśli nie będzie "The Killing", to będzie inny serial. Stacje telewizyjne co sezon kasują dziesiątki produkcji, nie wszystkie słusznie. Platformy internetowe, które mają na to pieniądze, mogą zacząć w nich przebierać. Bo przecież nie tylko Netflix jest na rynku. Nad swoimi serialami cały czas myślą takie serwisy, jak Hulu czy Amazon. Ten drugi ma w planach m.in. zrobienie serialowej wersji "Zombielandu".

Telewizja, telewizja i po telewizji?

Podczas gdy krytycy i widzowie zachwycają się "House of Cards", wskaźniki oglądalności ogólnodostępnych amerykańskich stacji TV spadają. Niektóre seriale FOX-a czy NBC ogląda po 3-4 mln widzów – w kraju, który ma ponad 300 mln mieszkańców! Parę lat temu byłoby to nie do pomyślenia. Jak długo reklamodawcy będą przeznaczać swoje pieniądze na promowanie się w medium, które przestaje być dla Amerykanów najważniejsze?

Telewizja zaczyna stawać się zbędnym ogniwem między widzem a Internetem. Amerykanie pokochali Netflix - nazwa serwisu pisana małą literą ostatnio już funkcjonuje jako czasownik, oznaczający po prostu oglądanie za pomocą Netfliksa. Na razie uderza to przede wszystkim w rynek DVD. Zamiast kupować drogie płyty, ludzie wolą płacić 7,99 dol. miesięcznie i nie zawalać swoich półek przestarzałymi nośnikami. Po co, skoro i tak mają natychmiastowy dostęp do (prawie) wszystkiego, co tylko chcą obejrzeć.

Przedstawiciele Netfliksa, pytani o to, czy chcą walczyć z telewizją, odpowiadają oczywiście że nie. "Nie próbujemy zniszczyć telewizji, ale rozwinąć dla obecnego pokolenia i tych pokoleń, które dopiero przyjdą" - powiedział dziennikarzom Ted Sarandos, szef contentu.

Hollywoodzcy twórcy opowiadają, że z szefostwem Netfliksa dobrze się współpracuje. Widać świeże podejście i nie ma tej presji, co w "prawdziwej" telewizji. Nikt tu nie będzie upubliczniał wyników oglądalności seriali (szefów Netfliksa dziwi, że kablówki takie jak HBO w ogóle to robią; bo w sumie po co?), nikt nie będzie przejmował się tym, czy oglądają je osoby w wieku 15 czy 60 lat (dla amerykańskich stacji TV tym, co się liczy najbardziej, jest współczynnik demo – widzów w wieku 18-49 lat). Wygląda to na wymarzone miejsce do pracy.

Oczywiście platformy internetowe, które zamawiają własne seriale, też ryzykują. Jeśli wkłada się w jakiś interes 100 mln, oczekuje się wyników. Wszystkie piękne plany Netfliksa mogą się posypać, jeśli okaże się, że pozytywny szum wokół oryginalnych seriali nie jest wystarczający, by liczba subskrybentów wzrastała w zadowalającym tempie.

Apetyt Netflix ma niewątpliwie ogromny. W "Washington Post" przeczytacie wywiad z szefem serwisu, Reedem Hastingsem, który opowiada o dalszych planach. Ekspansja międzynarodowa znajduje się na poczesnym miejscu. Kto wie, może za dwa czy trzy lata i my będziemy mogli tanio oglądać filmy i seriale?

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)