Wysyp darmowych seriali na YouTube. Czy Internet przejmie rolę telewizji?

Wysyp darmowych seriali na YouTube. Czy Internet przejmie rolę telewizji?

"H+" (Fot. YouTube)
"H+" (Fot. YouTube)
Marta Wawrzyn
30.11.2012 16:00, aktualizacja: 10.03.2022 12:40

"H+: The Digital Series", "Battlestar Galactica: Blood and Chrome", serial internetowy Jerry'ego Seinfelda, polski "Klucz". W Sieci pojawia się coraz więcej podzielonych na króciutkie odcinki seriali, które możemy oglądać, nawet jeśli nie mamy dużo czasu. Czy ten trend się utrzyma? Czy będziemy oglądać więcej seriali internetowych? Czy w końcu Internet przejmie rolę telewizji?

"H+: The Digital Series", "Battlestar Galactica: Blood and Chrome", serial internetowy Jerry'ego Seinfelda, polski "Klucz". W Sieci pojawia się coraz więcej podzielonych na króciutkie odcinki seriali, które możemy oglądać, nawet jeśli nie mamy dużo czasu. Czy ten trend się utrzyma? Czy będziemy oglądać więcej seriali internetowych? Czy w końcu Internet przejmie rolę telewizji?

W ciągu ostatnich miesięcy na YouTube pojawiły się dwa seriale, których nie da się obejrzeć nigdzie indziej. W sierpniu zadebiutował "H+: The Digital Series" autorstwa Bryana Singera ("X-Men"), a jesienią na kanale Machinima pojawił się pilot "Battlestar Balactica: Blood and Chrome", prequela "BSG", z którego realizacji zrezygnowała stacja Syfy. Oba pozbawione ograniczeń geograficznych, dostępne w tej samej chwili dla każdego mieszkańca naszej planety, niezależnie od tego, z jakiego kraju pochodzi.

Wysyp seriali na YouTube

I jest super – przynajmniej dla nałogowych fanów seriali, którzy znają język angielski. Bez znajomości angielskiego niestety nic nie obejrzymy, bo twórcy produkcji internetowych nie mają środków, żeby przetłumaczyć wszystkie odcinki na różne języki świata. Internauci, dla których angielszczyzna nie jest problemem, co tydzień mogą odpalić po kilka krótkich odcinków nieźle zrealizowanych produkcji, poziomem nie odbiegających od tego, co pokazują stacje telewizyjne. Legalnie, bez żadnych opłat.

O zaletach "H+" nie ma sensu już pisać - Piotr napisał wszystko. Serial o problemach świata, w którym część ludzkości wszczepiła sobie implanty pozwalające umysłowi przez całą dobę łączyć się z Internetem, nie odbiega poziomem od telewizyjnych produkcji science fiction. To prawda, nie ma takiego rozmachu, ale aktorsko i scenariuszowo "H+" wypada naprawdę nieźle.

Jeśli jeszcze nie mieliście okazji zainteresować się tym serialem, zajrzyjcie tutaj. Dostępnych jest już kilkadziesiąt odcinków, z angielskimi napisami.

H+ Episode 1: Driving Under

Na kanale Machinima Prime z kolei zadebiutował serial – a właściwie nie serial, tylko podzielony na krótkie odcinki pilot – "Battlestar Galactica: Blood and Chrome", o którym też już mieliśmy okazję pisać. Ten serial jest niestety słabszy niż "H+", a już na pewno daleko mu do "Battlestar Galactiki". W "Blood and Chrome" rażą drętwe dialogi, a i scenariusz nie powala na kolana.

Za darmo, a i tak nie chcą!

"BSG: Blood and Chrome" aż tak nie spadło, ale też imponujących wyników nie osiąga. Pierwszy odcinek widziało ponad 2 mln osób. Potem spadło do ok. 700 tys. - i wydaje się, że więcej już nie będzie. Jak widać, nawet jeśli coś jest za darmo, ludzie nie rzucają się na to tłumnie.

Mashable pisało kilka dni temu o innym fajnym pomyśle Machinimy – miniserialu Halo, który dobił do 26 mln obejrzeń w krótkim czasie. Taka oglądalność to czyste szaleństwo, ale trzeba pamiętać, że Halo ma armię fanów.

Inny ciekawy internetowy projekt z tego roku to "Comedians In Cars Getting Coffee" Jerry'ego Seinfelda. Całe odcinki serialu, w którym znani komicy gadają o życiu przy kawie i podczas jazdy autem, obejrzycie tutaj. W pierwszym wystąpił Larry David – i był to naprawdę fajny odcinek.

Rzecz o pieniądzach

Skąd oni wszyscy biorą pieniądze? Jak na tym zarabiają? Najlepiej w Internecie mają się te seriale, które produkuje platforma Netflix. W przyszłym roku szykuje się ich kilka – i prawdopodobnie nie będą one już odbiegać poziomem od produkcji pokazywanych w TV.

Można na nich zarobić przyzwoite pieniądze, dlatego idą tam coraz bardziej znani twórcy. Ostatnio np. David Fincher, który robi dla Netfliksa serial polityczny "House of Cards". Również na Netfliksie będzie można zobaczyć nowy sezon "Arrested Development", a także prawdopodobnie 3. serię "The Killing", którą platforma internetowa ma zamiar wyprodukować wraz z kablówką AMC.

Oryginalne seriale internetowe pojawiają się też na Hulu czy Yahoo. Tam też łatwiej zarobić niż na YouTube. W końcu jaki dochód mogą przynieść reklamy Google? Na szczęście na klasycznych reklamach możliwości zarobku nie kończą się. W "Los Angeles Times" czytamy, że "H+", na którego produkcję wydano niecałe 2 mln dolarów, utrzymuje się przede wszystkim ze sponsoringu. Lokowanie produktów jest na szczęście sprytniejsze i mniej nachalne niż w telenowelach produkcji polskiej. Oglądając kolejne odcinki, nie zwróciłam w ogóle na to uwagi.

Twórcy "H+" mówili w sierpniu na łamach "Los Angeles Times", że ważna w przypadku takiego serialu jest interakcja widza. To znaczy jeśli obejrzał odcinek w Sieci, dobrze by było, żeby też subskrybował kanał. I skomentował. I wrzucił link na Facebooka.

W przypadku "BSG: Blood and Chrome" bardziej niż o zarobek chodzi o odzyskanie milionów włożonych w produkcję pilota. Dlatego ten nieszczęsny pilot najpierw jest promowany na YouTube, potem zobaczą go widzowie Syfy, a w końcu ukaże się na DVD. Czy fani "Battlestar Galactiki" go kupią? Zobaczymy. Cudów jednak bym się nie spodziewała.

Kilka minut serialu i tydzień czekania. Czy to ma sens?

Z serialami na YouTube jest jeden problem, który podkreślał też już w swoim artykule o "H+" Piotr Gnyp: kilka minut to po prostu za mało jak na odcinek. I choć wypuszczane jest zwykle po kilka odcinków naraz, widzowi przyzwyczajonemu do dłuższych form ogląda się to trudno.

Lepiej pod tym względem wypada "BSG: Blood and Chrome", które łączy odcinki. Dzięki temu dostajemy co piątek fragment prawie 20-minutowy. Jaka byłaby najwygodniejsza długość odcinka? 10 minut? 15 minut? A może jeszcze więcej? To pytanie, przed którym niewątpliwie stoją przyszli twórcy seriali na YT.

Bo że będzie ich więcej, nie ulega wątpliwości. Jedni twórcy nie mają innych możliwości wypromowania swoich dzieł, czasem całkiem ciekawych (o czym więcej przeczytacie za chwilę). Inni, ci bardziej utytułowani, chcą zrealizować projekt, w który wierzą, bez przeszkód ze strony tuzinów ludzi odpowiedzialnych za to, czy serial dostanie się na antenę telewizji czy nie. Z jakością produkcji internetowych niestety jest i będzie różnie.

Polski "Klucz" (ale nie do sukcesu)

W Polsce też powstają seriale internetowe, ale nikt na nich nie zarabia. Na razie nie robią ich znani reżyserzy, nie grają w nich profesjonalni aktorzy, nie piszą ich scenarzyści z doświadczeniem. Budżety w zasadzie nie istnieją, są tylko ludzie, którzy inwestują swój czas w zrobienie czegoś nietypowego.

Przykład? Serial "Klucz" z zeszłego roku, opowiadający o grupce ludzi, którzy znaleźli się z jakiegoś powodu w lesie. Zaczynają dziać się dziwne rzeczy, np. w telefonach nie wyładowują się baterie, a bohaterowie w ogóle nie odczuwają głodu. I to właśnie z powodu tych leśnych tajemnic szybko pojawiły się opinie, że twórcy "Klucza" wzorowali się na "Lost".

Obraz

I faktycznie, było coś na rzeczy. Twórca serialu, Radosław Pawełczak, opowiadał w rozmowie z trzebnickim serwisem Kocie Góry: "Planowałem pierwszą scenę uczynić hołdem dla "Lost", jednak bardziej inspirowała mnie twórczość Phillipa K. Dicka". Problem w tym, że mało kto obejrzał więcej niż kilka pierwszych scen. Pierwszy odcinek widziało na YouTube 13 tys. osób (z których pewnie nie wszyscy zobaczyli go w całości), kolejny miał już tylko ponad 4 tys. odtworzeń. Do finału (czyli odcinka siódmego) dotrwało niecałe 3 tys. widzów.

Ja też należałam do tych, którzy zrezygnowali szybko, bo choć twórcy niewątpliwie mieli jakiś pomysł, to jednak oglądać się tego nie dało. Aktorzy grali gorzej niż dzieci w szkolnych przedstawieniach, recytując praktycznie swoje kwestie. Sztucznie brzmiące, fatalnie napisane kwestie, dodajmy.

KLUCZ - Epizod I "ARCHE" [serial online]

Twórcom "Klucza" należy się jednak i tak pochwała. Zrobili coś oryginalnego, nie dysponując żadnymi środkami. Mieli do pomocy jedynie Trzebnicki Ośrodek Kultury. Zdobyli mnóstwo patronów medialnych, takich jak nieistniejący już serwis Agory o serialach, Popcorner. Włożyli w swoje dzieło mnóstwo pracy i energii. Szkoda, że nie udało się pozyskać środków, które pozwoliłyby wyjść poza poziom totalnej amatorki. Raz jeszcze Pawełczak dla Kocich Gór:

Scenariusz serialu jest moją inicjatywą i nikt nie ingerował w jego powstawanie. Ingerowały jedynie pewne czynniki wynikające z przyczyn typowo technicznych, np. któryś z aktorów wyjechał do pracy, zrezygnował z udziału w serialu, w związku z czym musieliśmy uśmiercić graną przez niego postać.

Tak, proszę państwa, to się robi w Polsce.

Podoba się, a jednak porzucam

O tym, że YouTube zacznie spełniać coraz więcej funkcji tradycyjnej telewizji, mówi się od dobrych kilku lat. W grudniu zeszłego roku Michał pisał o tym, że YouTube stawia nie na pojedyncze filmy, ale na kanały użytkowników:

Faworyzowanie kanałów to zapewne część wielkiego planu Google’a, który ma na celu przekształcenie YouTube’a w spersonalizowaną telewizję online. Jest już wszystko, czego trzeba użytkownikom do szczęścia, nawet filmy pełnometrażowe.

Niby tak. Niby z roku na rok jest tego wszystkiego coraz więcej. Muszę jednak wyznać, że mam z serialami w Internecie jeden problem: nawet jeśli są fajne, szybko je porzucam. "H+" bardzo mi się podoba, a jednak widziałam tylko kilka pierwszych odcinków. Po prostu zapominam o kolejnych. (Tak, nawet jeśli subskrybuję kanały! Po prostu subskrybuję za dużo kanałów, żeby się w nich nie gubić). Pierwszy odcinek komedii Seinfelda był rewelacyjny, a jednak nie sięgnęłam po drugi. Tylko "BSG: Blood and Chrome" uparcie męczę, choć do zachwytu daleko. Dlaczego męczę? Bo dobrze wspominam serial telewizyjny.

Wiem, że nie powinnam, wiem, że to źle, a jednak nie potrafię pozbyć się tego głosu w podświadomości, który mi mówi, że "Revolution" – kiepskie "Revolution", które od "Klucza" różni się tylko tym, że Abrams i Kripke mieli pieniądze na dekoracje i paru w miarę znanych aktorów - to prawdziwy serial, a "H+" to tylko nieokreślony twór w Internecie. Mimo Bryana Singera, mimo dobrego scenariusza, mimo nienagannego aktorstwa.

Za parę lat zapewne zmądrzeję, dorosnę, nie będę w stanie uwierzyć, że kiedyś wolałam seriale telewizyjne od internetowych. Ale na razie niestety nie jestem z takim podejściem sama. Gdyby było inaczej, oglądalność "H+" nie spadłaby z miliona do 20 tysięcy.

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)