Jak oni szpiegują! Podsłucha nas nawet komunikacja miejska

Ten artykuł ma 2 strony:
Jak oni szpiegują — 1
Narzekanie na brak prywatności wydaje się banałem – za korzystanie z Sieci i różnych ułatwiających życie technologii płacimy brakiem anonimowości. Nawet jeśli naszą aktywnością nie zainteresuje się ABW czy wyłudzające opłaty od użytkowników sieci P2P kancelarie prawne, to nasze działania w Sieci są monitorowane, co pozwala tworzyć coraz dokładniejszy profil odbiorcy reklam.
Nie sądzę, by było w tym coś złego – znamy zasady tej gry i korzystając z różnych usług czy urządzeń, z reguły je akceptujemy. Wiemy również, że każdy nasz krok może być śledzony przez kamery i — choć nie każdemu się to podoba — to o ile nie robimy niczego sprzecznego z prawem, w praktyce nie ma to dla nas większego znaczenia. Problem pojawia się jednak wtedy, gdy inwigilacja zaskakuje nas tam, gdzie się jej nie spodziewamy.
10 najlepszych gier na PlayStation Vita
Zobacz również: Tomek Kreczmar - Zrządzenia zrzędzy: Cała prawda o piractwie
Podsłuchujący autobus
Jednym z takich miejsc jest komunikacja miejska. Do tej pory podsłuchiwać mogli nas co najwyżej wścibscy pasażerowie, jednak od niedawna narzędziem masowej inwigilacji stały się całe autobusy. Nie chodzi bynajmniej o wymierzony w kieszonkowców i agresywnych osiłków monitoring, ale o podsłuch w dosłownym znaczeniu tego słowa.
Pilotażowy projekt ruszył w Baltimore. Rozmowy pasażerów są rejestrowane i analizowane pod kątem treści nawiązujących do przestępstw i – jak twierdzi gazeta „Baltimore Sun” – jakości obsługi klienta. Autobusy, w których uruchomiono podsłuch, zostały oznaczone naklejkami z informacją o rejestrowaniu obrazu i dźwięku. Oczywiście – jakżeby inaczej – dla bezpieczeństwa pasażerów.
Podsłuch uruchomiono na razie w dziesięciu autobusach. W ciągu najbliższego roku trafi do połowy autobusów miejskich Baltimore, czyli do 340 pojazdów.
Uśmiechnij się, jesteś w ukrytej kamerze!
Dużo większym rozmachem charakteryzuje się kolejny program. Jest nim uruchomiony w Stanach Zjednoczonych NGI (Next Generation Identification), będący rozszerzeniem systemu IAFIS, odpowiedzialnego za identyfikowanie na podstawie odcisku palca. NGI przypomina nieco kontrowersyjny INDECT, który wywołał falę protestów na początku 2012 roku.
Wdrażany od jesieni tego roku przez FBI program NGI przewiduje możliwość identyfikacji każdego Amerykanina za pomocą systemu rozpoznawania twarzy. Co istotne, nie jest to po prostu rozszerzenie bazy daktyloskopijnej o zdjęcia, ale — jak wynika z komunikatu FBI — stworzenie możliwości stałego dozoru zidentyfikowanych osób za pomocą kamer. Do tego mają zostać wykorzystane również zbiory powszechnie dostępnych danych, czyli np. zdjęcia z Facebooka oraz śledzenie takich cech, jak tatuaże, znamiona czy blizny.
Jak wynika z analizy Jima Harpera z Cato Institute, korzystanie z zasobów sieci społecznościowych wiąże się z faktem, że użytkownicy często umieszczają tam pokaźne galerie własnych fotografii. Umożliwia to szybkie uaktualnienie bazy zdjęć stosowanych do identyfikacji.
Władze i służby odpowiedzialne za bezpieczeństwo nie są jednak jedyną grupą zainteresowaną skuteczną inwigilacją. Pomysł, by śledzić nasze poczynania, jest równie atrakcyjny dla marketingowców. Nie chodzi tu jednak o śledzenie działań w Sieci, do czego chyba wszyscy zdążyliśmy się przyzwyczaić.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze