Hello Eve. Recenzja filmu animowanego Wall-E

Hello Eve. Recenzja filmu animowanego Wall-E

Ireneusz Podsobiński
21.07.2008 18:32

Obok zbliżającego się Mrocznego rycerza to właśnie Wall-E był najczęściej omawianą premierą tych wakacji. Problemem takiego szumu medialnego jest fakt, że zazwyczaj rosnące przez to oczekiwania nie mają swojego odzwierciedlenia w rzeczywistości. Szczęśliwcem jest ten, kto w odpowiednim momencie potrafi zejść na ziemię. Ja nie miałem takiego farta i trochę przeliczyłem się z moim nastawieniem do nowej animacji studia Pixar. Może dlatego Wall-E okazał się być zaledwie dobrym filmem, ale za to z genialnie wykreowanym głównym bohaterem.

Obok zbliżającego się Mrocznego rycerza to właśnie Wall-E był najczęściej omawianą premierą tych wakacji. Problemem takiego szumu medialnego jest fakt, że zazwyczaj rosnące przez to oczekiwania nie mają swojego odzwierciedlenia w rzeczywistości. Szczęśliwcem jest ten, kto w odpowiednim momencie potrafi zejść na ziemię. Ja nie miałem takiego farta i trochę przeliczyłem się z moim nastawieniem do nowej animacji studia Pixar. Może dlatego Wall-E okazał się być zaledwie dobrym filmem, ale za to z genialnie wykreowanym głównym bohaterem.

Robot z jednostki Wall-E (pełna polska nazwa brzmi Wysypiskowy Automat Likwidująco-Lewarujący. E?klasa) od siedmiuset lat zbiera na Ziemi śmieci i je segreguje. Jest także jedyną istotą pozostawioną na planecie, po tym jak wszyscy jej mieszkańcy uciekli w kosmos z obawy przed zalewem odpadów. Nasz robocik zdążył przez ten czas wyrobić w sobie osobowość i charakter, dlatego też odczuwa typowo ludzką samotność. Jego jedynym towarzyszem jest karaluch, zaś ulubionym zajęciem oglądanie musicalu Hello Dolly, po którym maluchowi marzy się wielka miłość.

Pewnego dnia na Ziemi ląduje statek kosmiczny, a wraz z nim biała postać. EVE (Extra-terrestrial Vegetation Evaluator ? w wolnym tłumaczeniu jednostka służąca do poszukiwania i oceniania wegetacji roślin) okazuje się być robotem, wysłanym przez ludzi, mającym ocenić stan planety. Wall-E zakochuje się od pierwszego wejrzenia, ale chłodna dama nie jest już tak przystępna. Nasz bohater to jednak uparty robot, który przez siedemset lat czekał na swoją panią. Nie zraża go postawa Eve, ani nawet jej wyższość nad nim ? gdyby chciała, mogłaby zmieść biedaka jednym strzałem. Wytrenowany na musicalu Hello Dolly robot, powoli przebija się przez gąszcz obwodów i porusza zimne wnętrze niewiasty. W chwili euforii nasz bohater ofiarowuje jej znalezioną roślinę i? wtedy następuje zwrot, na który Wall-E nie był przygotowany.

Czarodzieje z Pixara wykreowali niesamowitą postać robota z uczuciami. Wall-E jest słodki i wrażliwy do granic możliwości. Nie wzruszy chyba tylko największych twardzieli i osobników z kamiennym sercem. Niejeden mógłby od niego nauczyć się sztuki dążenia do celu i zdobywania swojej wybranki. Sęk w tym, że nie tylko na tym opiera się film. W gruncie rzeczy cała animacja jest standardowym i przez to przewidywalnym fabularnie obrazem, który bez swojego głównego bohatera byłby produkcją pochłoniętą przez gąszcz setek innych. Wall-E jest jednak tak charakterystyczną postacią, że dla większości widzów potrafi przyćmić wszelkie wady. Szkoda tylko, że film jest bardziej rozczulający niż śmieszny. Niektórzy mogą mieć w pewnym momencie tych słodkości po dziurki w nosie.

*Wall-E *to także sprytna satyra na amerykańskie społeczeństwo. W dobie epidemii otyłości (odsetek wśród dorosłych wzrósł w ciągu ostatnich 25 lat dwukrotnie, zaś dzieci trzykrotnie) takie bajki są niezbędne. Ziemianie żyją tutaj na statkach kosmicznych, na których prowadzą leniwy i niezdrowy tryb życia - obżerają się fast foodami, a wszystko robią za nich roboty. Doprowadziło to do sytuacji, że tak obrośli tłuszczem, iż nie potrafią nawet ustać na własnych nogach. Tym samym zanikły wszelkie relacje międzyludzkie. Te otyłe pączki leżą w swoich latających fotelach i nie widzą świata wokół siebie ? patrzą tylko wprost na holograficzny ekran, przez który komunikują się z całą resztą.

W ten zmechanizowany świat wkracza Wall-E w poszukiwaniu swojej ukochanej. Wynik jest oczywisty, tak samo jak morał wynikający z tej historii. Na szczęście moralizatorstwo nie jest na tyle łopatologiczne by drażnić. W rzeczywistości uczy bawiąc. Przestrzegam także, że Wall-E nie należy do przekomicznych bajek, bo to mimo wszystko Disney, a nie Dreamworks. Film jest jednak na tyle uroczy, że powinien poprawić humor największym ponurakom.

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)