Tegoroczne Nowe Horyzonty rozpoczęły się dla mnie ? nie jak początkowo zakładałem ? od pokazu Czterech nocy z Anną, lecz seansem innego filmu inaugurującego festiwal ? dramatu biograficznego Boski Paola Sorrentino. Od piątkowego poranka zaczęła się na dobre filmowa uczta. Czas podzielić się z Wami pierwszymi wrażeniami.
Tegoroczne Nowe Horyzonty rozpoczęły się dla mnie ? nie jak początkowo zakładałem ? od pokazu Czterech nocy z Anną, lecz seansem innego filmu inaugurującego festiwal ? dramatu biograficznego Boski Paola Sorrentino. Od piątkowego poranka zaczęła się na dobre filmowa uczta. Czas podzielić się z Wami pierwszymi wrażeniami.
Boski, nagrodzony w tym roku w Cannes, to interesująca biografia filmowa jednego z najważniejszych polityków włoskich drugiej połowy XX wieku ? Giulia Andreottiego. Sorrentino skupia się na schyłku jego kariery. Na początku lat 90. Andreotti po raz siódmy zostaje premierem Włoch. Ma swoich przeciwników zarówno wśród parlamentarzystów, jak i wśród mafiosów, o współpracę z którymi jest coraz odważniej oskarżany.
Sorrentino zrealizował naprawdę interesujący film, ze świetną kreacją Toniego Servillo w głównej roli niejednoznacznego, niezwykle opanowanego i inteligentnego polityka, ukrywającego się pod dość komiczną, przygarbioną sylwetką i za niemalże nieruchomą twarzą. Zaskakujący chwilami doborem muzyki *Boski *jest filmem naprawdę wciągającym. Reżyser umiejętnie żongluje konwencjami, sięgając chociażby po spaghetti western, ale momentami jego film ? poprzez omówienie skomplikowanych zależności i relacji pomiędzy politykami, bankierami i mafią ? robi się niezrozumiały dla widza niezaznajomionego z burzliwą polityką Włoch schyłku XX wieku.
A teraz kilka słów o pozostałych filmach. Na pokaz Czterech nocy z Anną ostatecznie dotarłem w piątek rano. Z kina wyszedłem rozczarowany, szczególnie fabułą. Świetne recenzje, jakie towarzyszyły najnowszemu dziełu Jerzego Skolimowskiego, stworzyły wokół niego aurę specyficznego oczekiwania. Czterem nocom z Anną nie można jednak odmówić mrocznego klimatu towarzyszącego obsesyjnemu uczuciu głównego bohatera, budowanego przede wszystkim przez znakomite zdjęcia Adama Sikory, ukazujące popegeerowskie tereny w bliżej nie określonej części Polski.
Cieszę się, że udało mi się wreszcie obejrzeć w całości znakomitą ekranizację autobiografii Janet Frame ? chyba najbardziej znany film z Nowej Zelandii, Anioł przy moim stole. Jane Campion w porywający sposób przedstawia jak ekscentryczna, niezwykle nieśmiała i introwertywna pisarka zmagała się z życiem i otaczającą ją rzeczywistością, pełną ludzi, dla których była często tylko kolejnym odmieńcem.
Wspomnę jeszcze tylko o filmie Ja Rafy Cortesa, opowiadającego historię Hansa, który przybywa na Majorkę, by pracować jako służący w rezydencji bogatych Niemców. Na miejscu bohater odkrywa, że jego poprzednik również miał na imię Hans, a miejscowi dziwnie się wobec niego zachowują. Ja rozgrywa się dość powolnie, ale całkiem dobrze się go ogląda. W finale zabrakło może mocniejszego, drapieżniejszego akcentu, ale i tak przewrotne zakończenie może się widzom spodobać.
Telegraficzny skrót. Kolejne wieści już wkrótce, a teraz pędzę na następny seans!