Dyskretny urok sztuki filmowej. Podróż czerwonego balonika

Dyskretny urok sztuki filmowej. Podróż czerwonego balonika

Magda B.
31.01.2008 00:12

Twórczość reżysera filmu, Hou Hsiao-Hsiena, mogliśmy dotychczas poznać dzięki takim tytułom, jak Kwiaty Szanghaju, Cafe Lumiere, czy Trzy miłości. Obok Anga Lee, którego nikomu już dziś przedstawiać nie trzeba, oraz Tsai Ming-lianga (Good bye, Dragon Inn, Kapryśna chmura i Nie chcę spać sam), jest on obecnie najważniejszym przedstawicielem nurtu Drugiej Nowej Fali w kinie tajwańskim. I chyba nie trzeba mieć wątpliwości co do tego, że zakwalifikowanie owych twórców do jednego nurtu kina jest jak najbardziej trafne. W ich filmach znajdziemy bowiem wiele podobieństw. Najistotniejszym jest przede wszystkim charakterystyczny styl oraz określony stosunek do przedstawianego na ekranie świata. Reżyserzy tajwańskiego kina nowofalowego tworzą kino niesamowicie nastrojowe i zmysłowe.

U każdego z nich mamy do czynienia z innym rodzajem nastrojowości i sensualizmu, które mają nieco podobny rodowód. Tsai Ming-liang tworzy obrazy nadrealistyczne, sytuujące się gdzieś na cienkiej granicy między jawą i snem, a może raczej - teatralną sceną i publicznością. Ang Lee jest realistą, który głęboko wierzy w to, co widzi, choć również chętnie estetyzuje rzeczywistość i ubiera ją w rozmaite maski i kostiumy, pochodzące z różnych epok i niepodobnych do siebie światów. Zaś Hou Hsiao-Hsien jest reżyserem, który wierzy chyba przede wszystkim w obraz. Pragnie on pokazać rzeczywistość w jej możliwie najpełniejszym kształcie, ale zdaje się, że w jego filmach jest ona całkowicie poddana filmowości i samemu procesowi tworzenia. U podłoża twórczości każdego z tych reżyserów leży głęboka wiara w sztukę filmową, która czasem jest prawdziwsza niż życie. Filmowe odzwierciedlenie tej wiary Ang Lee i Tsai Ming-liang doprowadzili właściwie do perfekcji. Zaś Hsiao-Hsien jest na dobrej do tego drodze, co udowadnia właśnie Podróżą czerwonego balonika, swoim ostatnim filmem, który już od przyszłego piątku będziemy mogli oglądać w kinach.

Twórczość reżysera filmu, Hou Hsiao-Hsiena, mogliśmy dotychczas poznać dzięki takim tytułom, jak Kwiaty Szanghaju, *Cafe Lumiere, *czy Trzy miłości. Obok Anga Lee, którego nikomu już dziś przedstawiać nie trzeba, oraz Tsai Ming-lianga (Good bye, Dragon Inn, *Kapryśna chmura *i Nie chcę spać sam), jest on obecnie najważniejszym przedstawicielem nurtu Drugiej Nowej Fali w kinie tajwańskim. I chyba nie trzeba mieć wątpliwości co do tego, że zakwalifikowanie owych twórców do jednego nurtu kina jest jak najbardziej trafne. W ich filmach znajdziemy bowiem wiele podobieństw. Najistotniejszym jest przede wszystkim charakterystyczny styl oraz określony stosunek do przedstawianego na ekranie świata. Reżyserzy tajwańskiego kina nowofalowego tworzą kino niesamowicie nastrojowe i zmysłowe.

U każdego z nich mamy do czynienia z innym rodzajem nastrojowości i sensualizmu, które mają nieco podobny rodowód. Tsai Ming-liang tworzy obrazy nadrealistyczne, sytuujące się gdzieś na cienkiej granicy między jawą i snem, a może raczej - teatralną sceną i publicznością. Ang Lee jest realistą, który głęboko wierzy w to, co widzi, choć również chętnie estetyzuje rzeczywistość i ubiera ją w rozmaite maski i kostiumy, pochodzące z różnych epok i niepodobnych do siebie światów. Zaś Hou Hsiao-Hsien jest reżyserem, który wierzy chyba przede wszystkim w obraz. Pragnie on pokazać rzeczywistość w jej możliwie najpełniejszym kształcie, ale zdaje się, że w jego filmach jest ona całkowicie poddana filmowości i samemu procesowi tworzenia. U podłoża twórczości każdego z tych reżyserów leży głęboka wiara w sztukę filmową, która czasem jest prawdziwsza niż życie. Filmowe odzwierciedlenie tej wiary Ang Lee i Tsai Ming-liang doprowadzili właściwie do perfekcji. Zaś Hsiao-Hsien jest na dobrej do tego drodze, co udowadnia właśnie Podróżą czerwonego balonika, swoim ostatnim filmem, który już od przyszłego piątku będziemy mogli oglądać w kinach.

Jego tytuł i fabuła stanowią nawiązanie do pięknego filmu Alberta Lamorisse'a,* Czerwony balonik* (1956). Przedstawiał on historię chłopca, wędrującego po Paryżu ze swoim wiernym towarzyszem - tytułowym czerwonym balonikiem. Hsiao-Hsien również przenosi nas do Paryża, tym razem tego bardziej współczesnego. Jednym z bohaterów filmu także uczynił on małego chłopca, któremu w paryskich wojażach towarzyszy czerwony balonik. Balonik nie zjawił się jednak w jego życiu przypadkiem, lecz - dzięki historii opowiedzianej chłopcu przez jego nową, tajwańską opiekunkę o imieniu Song. Już od momentu pierwszego spotkania, Simon, Song i czerwony balonik, wędrują razem po mieście.

Tej trójce towarzyszy jeszcze jeden, bardzo ważny bohater tej opowieści - a mianowicie kamera, którą wciąż nosi ze sobą Song. Dziewczyna przyjechała do Paryża na studia w szkole filmowej i, tak jak Hsiao-Hsien, zainspirowana historią z filmu Lamorisse'a, postanawia ona nakręcić film właśnie w tym mieście. W filmie poznajemy lepiej jeszcze jedną postać - matkę Simona, Suzanne (Juliette Binoche). Suzanne nie potrafi do końca pouładać swojego życia, którego problemy zdają się ją przerastać. Pracuje jako aktorka w teatrze lalek, może więc czasem porzucić swoją zwykłą egzystencję i wcielić się na chwilę w magiczne postaci z bajek. Dzięki marionetkom przenosi się do innego świata, nieco mniej banalnego i trudnego - wtedy właśnie znajduje w sobie równowagę. Podobnie zresztą dzieje się w momentach, gdy patrzy na film, nad którym pracuje Song, lub gdy słucha muzyki granej przez synka na pianinie.

Hsiao-hsien Hou, Le Ballon Rouge trailer

Mamy tu do czynienia z wyrażeniem głębokiej, modernistycznej wiary w sztukę, która ocala nas przed jednoznacznością i szarością świata. Narratorzy tej opowieści filtrują ten świat właśnie przez obraz. Obserwują go i próbują zrozumieć, a zapośredniczając go przez fantazję sztuki, nabierają do niego nieco dystansu. Simon i Song stają się tu współczesnym uosobieniem postaci flâneura, spacerując po mieście obserwują rzeczywistość, nie wchodząc w nią głębiej. Zdaje się zresztą, że nie mają wcale takiej potrzeby. Wystarczą im proste impresje, zachwyt nad zmieniającym się światem. I zwykła kontemplacja chwili.

Hsiao-Hsien, tak jak jego bohaterowie, uważnie obserwuje ten prosty, zwykły świat. Chętnie przygląda się nieistotnym z pozoru szczegółom, filmuje dyskretne, prawie niezauważalne piękno codzienności. Opowiada nam prostą historię, zdominowaną nieco - może dla niektórych widzów za bardzo - przez obrazy i ich znaczenie. Nawiązując do dzieła Lamorisse'a, robi on tak naprawdę autotematyczny film o powstawaniu filmu właśnie. Warto poddać się jego urokowi i razem z nim odbyć nostalgiczną podróż do miasta, w którym kino się narodziło. Warto też, razem z jego bohaterami, przystanąć na moment i na spokojnie przyjrzeć się naszemu zabieganemu światu.

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)