(Nie)zapomniany Internet. Wojna przeglądarek: jak przestałem się bać i pokochałem Firefoksa

(Nie)zapomniany Internet. Wojna przeglądarek: jak przestałem się bać i pokochałem Firefoksa

(Nie)zapomniany Internet. Wojna przeglądarek: jak przestałem się bać i pokochałem Firefoksa
Łukasz Michalik
01.06.2015 08:08, aktualizacja: 10.03.2022 10:16

Współczesne przeglądarki są zupełnie bez wyrazu – każda wygląda i działa podobnie, jak wszystkie pozostałe. Nie zawsze tak było!

Która przeglądarka jest najlepsza?

Co myślicie, gdy ukazuje się kolejna wersja używanej przez Was przeglądarki? Ja – wielbiąc charakterystyczne dla polszczyzny podwójne przeczenie - nie myślę nic. Bo w gruncie rzeczy nie mam żadnego powodu, by fakt tak nieistotny, jak pojawienie się nowego wydania przeglądarki internetowej zaprzątał moją uwagę.

Przeglądarki po prostu są, aktualizują się niepostrzeżenie i wbrew temu, co usiłują nam wmówić różne, stojące za nimi firmy i organizacje, niezbyt różnią się od innych, teoretycznie konkurencyjnych produktów.

Nie będzie przesadą stwierdzenie, że wśród liczących się na rynku przeglądarek nie ma takiej, która byłaby po prostu zła. Wszystkie, nie wykluczając wyszydzanego przez lata IE, działają porównywalnie dobrze, porównywalnie dobrze wyświetlają strony internetowe, radzą sobie z różnymi testami i oferują zbliżony interfejs.

Obraz

Wojna przeglądarek

A przecież nie zawsze tak było. Dzisiejszą poprawność i śmiertelną nudę poprzedzała prawdziwa święta wojna przeglądarek, których użytkownicy, niczym współcześni fanboje smartfonów, toczyli zażarte dyskusje, udowadniając, że to właśnie „ich” przeglądarka jest tą najlepszą z możliwych.

Wtedy te dyskusje miały trochę sensu, a przeglądarki rzeczywiście różniły się między sobą. Nie ukrywam, że w tych sporach również miewałem swoich faworytów. Zaczynając z którąś odsłoną IE, dość szybko przesiadłem się na Mozillę. Tak, właśnie Mozillę, a nie Firefoksa.

Nazwa wywodziła się od słów Mosaic Killer i nawiązywała bezpośrednio do sporu, związanego z walką o prawa do nazwy Mosaic. Nosiła ją pierwsza popularna przeglądarka, wyświetlająca strony WWW nie w postaci znaków ASCII, ale jako sformatowany tekst wzbogacony obrazkami.

Mozilla czy Opera?

Wielbiona przeze mnie Mozilla szybko ustąpiła pola norweskiej Operze (tak na marginesie, to w latach 90. w Skandynawii panował wyjątkowy urodzaj na wszystko, co dobre w technologiach). Przeglądarka ta miała paskudnego pecha – nie dość, że była prekursorem wielu przyjętych jako współczesny standard rozwiązań, to współtworzył ją Håkon Wium Lie. To niewybaczalna zbrodnia. Dlaczego?

Håkon odpowiadał również za powstanie CSS, czyli standardu, odpowiedzialnego za formatowanie treści na stronach WWW. Problem polegał na tym, że Opera – ściśle przestrzegając standardów – musiała wyświetlać strony, których twórcy standardy mieli dokładnie tam, gdzie politycy mają po wyborach swoje obietnice.

Rezultat był dla użytkowników opłakany: zamiast starannie opracowanych stron dostawali nieraz niestrawną sieczkę, a twórcy niektórych serwisów wprost zalecali stosowanie jedynie słusznej wówczas przeglądarki Microsoftu. W praktyce Opera była niczym blondwłosy prymus w latynoskiej podstawówce gdzieś na przedmieściach Miami. Mogła sobie sama gratulować własnej perfekcyjności, ale i tak była wyrzutkiem.

Osiolki.net walczą o standardy

To właśnie wówczas powstał nieistniejący już, polski serwis Osiolki.net. Jego twórcy piętnowali webmasterów tworzących strony, które nie wyświetlały się prawidłowo we wszystkich przeglądarkach.

Obraz

Był to czas, gdy wszystko, co wykraczało poza monokulturę IE, nosiło nazwę przeglądarek alternatywnych, a sztandar rewolucji dzierżył dumnie Firefox.

Był to daleki krewny Mozilli, z którą dzielił nie tylko tzw. silnik o nazwie Gecko, odpowiadający za przekształcanie kodu HTML na to, co widzimy na ekranie, ale również – częściowo – nazwę, jako dzieło Mozilla Foundation.

Reklama prasowa nowej przeglądarki w "The New York Times" z 2004 roku
Reklama prasowa nowej przeglądarki w "The New York Times" z 2004 roku

Jego ważnym atutem była również szybko rosnąca biblioteka rozszerzeń, dzięki którym użytkownicy mogli łatwo wzbogacać przeglądarkę o potrzebne funkcje.

W gruncie rzeczy to niesamowicie zabawne, że używanie Firefoksa było przez pewien czas nie tylko dowodem dokonania świadomego wyboru, ale również rodzajem deklaracji światopoglądowej, stawiając użytkownika w kontrze do paskudnej korporacji w postaci Microsoftu.

Firefox 3.0, czyli kiedyś to były aktualizacje!

Dlaczego uważam to za zabawne? Wystarczy sprawdzić, skąd tworząca Firefoksa organizacja non profit, Mozilla Foundation i jej biznesowa gałąź Mozilla Corporation, czerpały pieniądze na działalność.

Były to wpływy od takich gigantów jak AOL i Google, a wojna przeglądarek była po prostu starciem wielkich korporacji, dla których – nieświadome swojej roli – walczyły w Sieci miliony internautów. W sumie historia lubi się powtarzać, bo ten sam schemat mogliśmy oglądać podczas masowych wystąpień przeciwko ACTA.

Obraz

Niezależnie od tego kłótnie o przeglądarki miały wówczas jakiś sens – te aplikacje naprawdę różniły się od siebie. Jedne oferowały ortodoksyjną zgodność ze standardami, inne masę pożytecznych rozszerzeń, jeszcze inne popularność, gwarantującą poprawne wyświetlanie treści…

Dla każdego coś miłego, a każda aktualizacja była ważnym i wyczekiwanym wydarzeniem. Ktoś jeszcze pamięta, jakie emocje towarzyszyły pojawieniu się wersji 3.0 Firefoksa?

Przeglądarka? Liczy się ekosystem!

Dzisiaj przeglądarki właściwie nie istnieją jako samodzielne produkty. Aplikacje Microsoftu, Google’a czy Apple’a to po prostu część firmowego ekosystemu. Ich śladem próbuje podążać również Mozilla (quo vadis, Mozilla OS?).

Cała reszta, łącznie z moją ulubioną już chyba tylko z przyzwyczajenia Operą, to pozbawiony znaczenia margines.

Czy zatem jesteśmy skazani na dyktat IE/Spartana, Chrome’a i Firefoksa, które podzieliły sobie rynek na trzy części, ustępując jedynie odrobinę miejsca dla Safari? W najbliższej perspektywie chyba tak, choć na szczęście nie brakuje szaleńców, którzy niczym Don Kichot szarżujący na wiatraki rzucają wyzwanie gigantom przeglądarkowego rynku.

Idzie nowe! Otter, Yandex Browser i Vivaldi

Obok niezależnych, ambitnych projektów, jak choćby polski Otter Browser, warta wspomnienia jest również przeglądarka, będąca dziełem rosyjskiego Yandeksu – Yandex Browser, dość mocno odbiegająca pod względem interfejsu od tego, do czego przyzwyczaiła nas konkurencja.

Ciekawą próbą wprowadzenia czegoś nowego jest również przeglądarka Maelstrom od BitTorrent, wprowadzająca do transmisji danych rozwiązania znane z programów peer-to-peer.

Obraz

Nieźle zapowiada się również mój osobisty faworyt – przeglądarka Vivaldi, tworzona przez zespół pod wodzą dawnego CEO Opery, brodatego Jona Stephensona von Tetzchnera. Jego dzieło rozwija się w imponującym tempie i choć nadal jest udostępniane jako wersja Technical Preview, to już teraz prezentuje się bardzo obiecująco.

Myślicie, że któraś z nich jest w stanie zagrozić wielkiej czwórce, która zdominowała przeglądanie Internetu? A może macie innego, własnego faworyta?

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (24)