Mentalny skansen, czyli dlaczego leśne dziadki nie lubią Ubera?

Mentalny skansen, czyli dlaczego leśne dziadki nie lubią Ubera?

Mentalny skansen, czyli dlaczego leśne dziadki nie lubią Ubera?
Łukasz Michalik
01.07.2015 18:09, aktualizacja: 02.07.2015 12:27

Uber to wielki przekręt i sposób na oszukiwanie Polski i Polaków? Nie mogą zgodzić się z zarzutami, które pod adresem tej firmy wysunął jeden z byłych polityków. Czy naprawdę tak trudno zrozumieć, że ludzie wsparci technologią zawsze znajdą sposób, by obejść głupie prawo?

Uber to amerykańska firma, kojarząca za pomocą aplikacji na smartfony osoby potrzebujące transportu z kierowcami, którzy ten transport mogą zapewnić. Nie będę udawał, że jestem stałym klientem Ubera – korzystałem z niego kilka razy w życiu, a ponieważ w mojej okolicy startup ten nie świadczy na razie usług, jego istnienie jest dla mnie raczej obojętne.

Dlatego właśnie mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że pisząc te słowa bronię nie tyle samej firmy czy jakichś swoich korzyści, ale pewnych zasad.

Mam wrażenie, że na Ubera trwa jakaś nagonka. W skrócie można ją streścić do paru sloganów: firma nie płaci podatków, wyprowadza pieniądze za granicę, oszukuje państwo, stanowi nieuczciwą konkurencję dla taksówkarzy, a pasażerowie korzystając z jego usług nie dość, że ryzykują życiem, to na dodatek współuczestniczą w wątpliwym moralnie procederze. Brakuje chyba tylko „przyjdzie Uber i nas zje”.

Obraz

Były wiceminister atakuje

Ostatnio trafiłem na tekst, napisany przez Konrada Niklewicza. To były dziennikarz, a w ostatnich latach polityk, który postanowił podzielić się ze światem swoimi zastrzeżeniami co do Ubera.

Tekst jest długi, ale zgodnie z zasadą „dużo słów, mało treści” można streścić go jednym zdaniem – Uber jest zły, bo opłata za przejazd nie jest opodatkowana. Poniżej kilka cytatów:

Świadczenie usług Ubera to – mówiąc wprost – uber-nieuczciwość. Zarabianie bez ponoszenia wszystkich kosztów. Kierowcy jeżdżący w ramach tej usługi nie zrzucają się na utrzymanie infrastruktury, z której korzystają (ulice i drogi) w takim samym stopniu, jak tradycyjni przewoźnicy (taksówkarze i transport publiczny).

Czyli: będziesz miał wypadek, jadąc samochodem w ramach systemu Uber? Procesuj się z kierowcą, system umywa ręce. Przecież firma, która stworzyła aplikację Uber i pobiera prowizję za każdy kurs, jest tylko „pośrednikiem”… Na kierowcę taksówki można złożyć skargę do urzędu miejskiego, który wydał mu licencję. A co z kierowcą Ubera, który zachował się nieuprzejmie? Piszcie na Berdyczów.

Za tą fasadą nowoczesności kryje się jednak niszczenie własnego państwa. I podkopywanie bezpieczeństwa obywateli. Przecież czekają nas kolejne uber-wynalazki. Już wkrótce będą się reklamować uber-lekarze (zainstalowana na telefonie aplikacja wskaże ci osobę, która jest w pobliżu i ma do dyspozycji skalpel, którym może wyciąć wyrostek), uber-adwokaci (aplikacja wskaże osobę, która jest w pobliżu i ma przy sobie egzemplarz kodeksu karnego lub cywilnego) oraz uber-piloci… oh wait!, to ostatnie się nie sprawdzi. Przecież nikt normalny nie odda swojego samolotu, kosztującego miliony, w ręce osoby, która pilotażu nauczyła się, grając w komputerową grę „Flight Simulator” i nie zdawała certyfikowanego przez państwo egzaminu na pilota.

Uber jako konkurencja dla taksówek

Zupełnie pominę w tym miejscu spory światopoglądowe. Daleko mi do ekonomicznych radykałów i nie uważam, że każdy podatek zawsze jest zły. Do tego mam różne doświadczenia z taksówkarzami, dla których Uber stanowi konkurencję. Generalnie – zwłaszcza w przypadku tych z różnych firm taksówkarskich – nie mam do nich żadnych zastrzeżeń. Dlatego kibicowałem taksówkarzom w sporze o tzw. „przewóz osób”.

Obraz

Była to patologia, której celem często okazywało się nie zapewnianie ludziom transportu, ale naciąganie ich na horrendalnie wysokie stawki za przewóz, bazujące nie na uczciwej transakcji, ale na nieświadomości pasażerów.

W przypadku Ubera jest jednak inaczej. Zasady są jasne, podobnie jak ryzyko, związane z faktem, że przewozi nas prywatna osoba, a nie przedstawiciel jakiejś regulowanej profesji czy firmy przewozowej.

Ludzie mają prawo decydować o sobie

Bo to ryzyko – co trzeba przyznać – oczywiście istnieje, podobnie jak ryzyko, że podczas spaceru spadnie na nas samolot, urwie się balkon albo wjedzie w nas kierowca miejskiego autobusu. Albo udławimy się preclem, czytając tekst Konrada Niklewicza. Codziennie ryzykujemy, zazwyczaj się nad nim nie zastanawiając.

Każda aktywność wiąże się z ryzykiem. Zdjęcie ulicy pochodzi z serwisu Shutterstock
Każda aktywność wiąże się z ryzykiem. Zdjęcie ulicy pochodzi z serwisu Shutterstock

Prawdopodobieństwo czarnego scenariusza jest dla nas akceptowalnie małe. Na tyle małe, że zazwyczaj po prostu się nad tym nie zastanawiamy. I dobrze – bo nie ma nad czym. Życie jest ryzykiem, każda nasza aktywność się z nim wiąże, ale każdy ma zdrowy rozsądek, pozwalający oddzielić coś prawdopodobnego od zagrożenia czysto hipotetycznego.

Hipokryzja polityków

Trudno mi przejść obojętnie nad obłudą krytyka Ubera (zwracam uwagę – chodzi o konkretny tekst konkretnego autora, a nie o ogólnie o krytykę tej firmy). Bo jeśli do niedawna aktywny polityk – w tym m.in. wiceminister rozwoju regionalnego - narzeka na to, że jakaś firma działa w myśl litery, ale niezgodnie z duchem prawa, to można tylko zaśmiać się w twarz jemu i jemu podobnym. Drodzy politycy, macie takie prawo, jakie tworzyliście i którym nas raczycie.

Zdjęcie polityka pochodzi z serwisu Shuttersstock
Zdjęcie polityka pochodzi z serwisu Shuttersstock

Narzekanie na to, że jakaś firma potrafiła odnaleźć się w gąszczu ustanowionych przez was przepisów jest hipokryzją. To nie Uber jest tu problemem, ale ludzie, których mentalność zatrzymała się w epoce, gdy o tym, co człowiek ma zrobić z własnym życiem i pieniędzmi decydował nie on sam, ale różni mędrcy, którym wydawało się, że wiedzą lepiej.

Na dodatek sam Uber – wbrew temu, co pisze Konrad Niklewicz – moim zdaniem nie jest wcale symbolem nowoczesności. Zamawianie usługi za pomocą smartfonu było może innowacją, ale 10 lat temu. Od tamtego czasu świat się zmienił, a możliwość szybkiego przesyłania różnorodnych danych, którą dysponuje każdy z nas, stał się czymś zupełnie naturalnym.

Uber jest dla mnie raczej symbolem tego, że gdy państwo w jakiejś dziedzinie rzuca obywatelom kłody pod nogi (np. w postaci zamknięcia zawodu taksówkarza), ci znajdą w końcu sposób, aby sobie z tym poradzić. Przykładem jest nie tylko Uber, ale choćby Airbnb czy BlaBlCar. I jeśli ktokolwiek ma być w tej sprawie winny, to nie dostawca usługi ani nie ludzie, którzy z niej korzystają. Winni są ustawodawcy, którzy tworzą prawo służące im samym, a nie obywatelom, którzy ich utrzymują.

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (19)