Dawne polskie salony gier: wakacje przy automacie zamiast na plaży i nauka życia w spelunach

Dawne polskie salony gier: wakacje przy automacie zamiast na plaży i nauka życia w spelunach

Zdjęcie automatu pochodzi z serwisu shutterstock.com
Zdjęcie automatu pochodzi z serwisu shutterstock.com
Adam Bednarek
14.07.2015 10:56, aktualizacja: 14.07.2015 11:31

Pytamy osoby z branży gier o ich pierwsze wspomnienia związane z salonami gier. I staramy się dowiedzieć, dlaczego były tak wyjątkowe.

Są jeszcze miejsca na ziemi, w których automaty nie są jedynie muzealnym eksponatem. Marcin Kosman opowiadając o swojej wycieczce do Japonii pisał:

Najłatwiej maszyny do grania znaleźć w wielopiętrowych kompleksach rozrywkowych Segi lub Taito. Trzeba się wdrapać na 3. piętro (przyjąłem niepolską nomenklaturę, w myśl której pierwszym piętrem jest parter), gdzie arcade’owa rozkosz się zaczyna, nierzadko zajmując trzy kolejne poziomy. (...) Warto więc wrzucić do automatu legendarne 100 jenów (legendarne, bo nawet doczekało się filmu) i poczuć się… nawet nie jak Japończyk. Jak gracz w Polsce w latach 90. U nas arcade’owa kultura już właściwie nie istnieje

Choć wciąż znajdziemy w Polsce automaty, to trudno się z Marcinem Kosmanem nie zgodzić - dziś automaty to w naszym kraju relikt przeszłości. A kiedyś… Kiedyś automaty były nieodzowną częścią wakacji!

Urlop przy automacie

Kiedy pytam moich rozmówców o pierwsze wspomnienie związane z automatami, wielu automatycznie odpowiada: wakacje. - Zdecydowanie Metal Slug, w czasie jednych z rodzinnych wakacji nad polskim morzem - wspomina swoją pierwszą grę Karol Zajączkowski z 11bit studios.

  • To właśnie salony gier (zwłaszcza w nadmorskich miejscowościach) były tym miejscem, gdzie przez pewien czas miałem szansę zagrać w najgorętsze nowości - przyznaje Michał Mielcarek z Bloober Team, choć dodaje, że swojego “pierwszego razu” przy automacie nie pamięta. Z podaniem miejsca i daty problem ma też Szymon Liebert z tvgry.pl, ale pewny jest jednego: to musiało być nad polskim morzem. - W takich okolicznościach "przyrody" najczęściej się je widywało - podsumowuje

Zresztą morze, tudzież ocean, jest piękną klamrą jeżeli chodzi o automaty. Konrad Rawiński z Wargaming.net wspomina, kiedy po raz ostatni miał okazję zagrać na tego typu urządzeniu. Podczas miesiąca miodowego! Oddajmy mu na chwilę głos:

Idziemy sobie z żoną przez portugalskie wybrzeże, dochodzimy do małej wioski na kolację, trochę pomyliliśmy zwyczajową drogę, a tam…salon z automatami do gier! Nie mogąc odmówić sobie tej okazji doskoczyłem do Tekkena 3, wybrałem Eddiego, parę rundek z CPU i po chwili dołączyli do mnie lokalersi. Walka była wymagająca, żona trochę patrzyła jak na dziecko, ale zabawa była doskonała.

To zapewne nie przypadek, że Karol Zajączkowski po raz ostatni na automatach grał na… słonecznej Teneryfie. Znowu morze! - Idąc ulicami miasta zauważyłem salon gier video, a w nim absolutna perełkę - automat z Guitar Hero III! Nie zastanawiając się długo od razu wrzuciłem monetę, chwyciłem za gitarę i zanurzyłem się w świecie rocka. Trzeba wiedzieć, że taki automat ma naprawdę niezłe nagłośnienie, więc cały salon video słucha twojego występu, czy tego chcą, czy nie. Na szczęście w Guitar Hero spędziłem dziesiątki godzin, więc wstydu nie było. Fanek rzucających swoje staniki na scenę niestety też nie - wspomina.

Jeżeli myślicie, że automaty + morze + piękna pogoda = niezapomniane chwile, to… macie rację. Chociaż nie zawsze są to pozytywne wspomnnienia. Szymon Liebert przypomina ostatnią poważną partię przy automatach:

Prawdziwymi grami, w które grałem dłużej musiałyby być kultowa Daytona USA i równie kultowy House of the Dead. W obie gry grałem, nie wiem, ponad 15 lat temu podczas wakacji we włoskim Rimini (znów kurort nad wodą). Odkrycie salonu gier w tej wypoczynkowej miejscowości nie skończyło się dobrze dla mojej opalenizny - spędziłem w nim na pewno więcej czasu niż na plaży.

Dodaje także, że skojarzenie automatów wyłącznie z morzem jest nieco nieprawdziwe.

  • Pamiętam, że sporadyczne automaty pojawiały się też na Śląsku w różnych lokalach, nawet w małym barze w jednej z dzielnic Zabrza, gdzie wtedy mieszkałem - mówi.

Warszawa - stolica automatów z grami?

Z opowieści Konrada Rawińskiego i Tomasza Gopa z CI Games, to Warszawa jawi się jako stolica automatów. Twórca odpowiedzialny za Lords of the Fallen zapamiętał szczególnie Defender.

  • To były późne lata osiemdziesiąte. Ojciec zabrał mnie do "salonu automatów" na Dworcu Centralnym w Warszawie. Była tam bardzo specyficzna atmosfera, niczym w spelunie, ale nie to zaprzątało moją głowę. Nie dam głowy czy Defender był pierwszą grą w którą grałem, ale na pewno zapadł mi w pamięci najmocniej - wspomina Tomek Gop.
Defender
Defender

Konrad Rawiński zaznacza kolejny punkt na warszawskiej mapie - salon w centrum Warszawy, przy placu Konstytucji. Gra: Sega Rally. - Wrażenie niesamowite, w czasach panujących pierwszych PC (bez akceleratorów jeszcze!) była to jakaś kosmiczna przepaść pomiędzy tym co w domu, a tym co na automacie. No i kierownica, pedały, „karoseria”, do której się wsiadało. Coś, czego się nie zapomina.

Sega Rally 2 Championship Arcade Machine AWESOME Condition Look around and 2 Games

Konrad doskonale opisał znaczenie automatów. Pozwoliły zobaczyć coś niewyobrażalnego. Michał Mielcarek przyznaje, że to właśnie dzięki automatom pokochał konsole. A konkretnie dzięki Tekkenowi.

  • Zobaczyłem to cudo, zwariowałem na jego punkcie, a później dowiedziałem się, że mogę w to grać w domu. Na PlayStation. W głowie mi się nie mieściło, że taka mała skrzyneczka mogła bez problemu udźwignąć taką grafikę, podczas gdy mój 386 DX 40 Turbo zdychał przy FX Fighterze. Nie wchodziło jednak wtedy w grę kupno konsoli, więc chodziłem "na automaty" i grałem - wspomina Mielcarek.

Wyjątkowość automatów

Ale zalet automatów jest więcej. Wspomnieliśmy już o tym, że pozwoliły ograć hity. Karol Zajączkowski z 11bit studios stawia przede wszystkim na poziom trudności:

To zresztą cecha wszystkich gier tamtych czasów. Contra, Big Nose czy nawet Mario – z dzisiejszego punktu widzenia to były ekstremalnie trudne gry, niewybaczające nawet najmniejszego błędu. Każda wpadka oznaczała utratę życia, a życia były tylko 3. Żadnych checkpointów i niekończących się respawnów – trzy podejścia a potem napis GAME OVER. Dzisiaj nie miałbym chyba nerwów do nieustannego kopania się z koniem, ale wtedy było inaczej. Osoba, która potrafiła przejść Contrę bez straty życia była na moim osiedlu jak celebryta, wszyscy o tym słyszeli i chcieli być tacy jak on. Dzisiaj, w świecie tysięcy gier, milionów poligonów i silników będących w stanie odwzorować nawet fizykę ludzkiego włosa, tego już nie ma. My i branża wydorośleliśmy, a magia wyparowała gdzieś po drodze.

Zgadza się z tym Konrad Rawiński. - Zazwyczaj nie miało się nieskończonej ilości monet w kieszeni, tylko kilka i jak się je zagrało, tak długo się bawiło. Także automaty i ich monety wymuszały lepszą koncentrację, a co za tym idzie immersję. Dziś tego nie ma… nie wyszło? Naciśnij X, aby załadować stan gry. I tak do skutku - opowiada Konrad.

Zdjęcie automatu pochodzi z serwisu shutterstock.com
Zdjęcie automatu pochodzi z serwisu shutterstock.com

W salonach gier cenił on także… nieprzewidywalność. Nigdy nie wiadomo, gdzie się trafi. I kogo się spotka. Podobną opinią podzielił się Tomasz Gop, który przyznał, że dzięki różnorodności towarzystwa salony z grami po prostu uczyły życia.

  • Widziałem jak chłopaki oszukują automaty używając przedziurawionych monet na żyłce. Albo jak trzeba było pilnować swoich kieszeni, bo co prawda ojciec dał mi parę dwudziestozłotówek, ale zdarzyło się, że magicznie ginęły... Thug Life - żartuje Gop.

Ale nie wszyscy tęsknią za tym radosnym, wspólnym graniem. - Z racji tego, że w mojej okolicy salonu z prawdziwego zdarzenia nie było, nigdy nie doświadczyłem w pełni tego zjawiska. Nie mogę też powiedzieć, że mi tego brakuje, bo znając życie w dużym japońskim salonie gier wytrzymałbym najwyżej kwadrans - już w relacjach chociażby Krzyśka Gonciarza te miejsca wyglądają na okropnie męczące - twierdzi Szymon Liebert.

Niesamowite salony gier w Tokio [Japonia]

Szymon Liebert

Na pewno automaty mają sporą wartość jako hipsterski gadżet, albo nostalgiczny element wystroju "pokoju gracza", czy chociażby studia zajmującego się grami. Wystarczy obejrzeć odcinek youtubowej serii "Talking Classics", która niedawno powróciła dzięki wsparciu fanów, żeby zapałać miłością do tych maszyn. Autor serii, Nathan Barnatt, jest zresztą ich pasjonatem i często reklamuje firmy sprzedające automaty. W tvgry.pl przymierzamy się do urządzenia wystroju jednego pomieszczenia i na pewno rozważymy zamówienie jakiegoś klasyka.

Szymon zwraca uwagę na jeszcze jedną, niezwykle ciekawą rzecz, przez którą możemy tęsknić za automatami. Niemal każda gra miała sterowanie dostosowane pod siebie. - Arcade sticki do bijatyk, kierownicę przy wyścigach, czy pistolety przy strzelankach - wymienia Szymon. Aż trudno w to uwierzyć. W czasach, kiedy jeden pad pozwala nam sterować piłkarzem, samochodem, samolotem i armią żołnierzy…

Połowa lipca, lato. Kiedyś był to czas, w którym beztrosko traciło się monety, zachwycając się grami. Jeżeli dla was także wakacje kojarzą się przede wszystkim z automatami, podzielcie się swoimi wspomnieniami.

Gdzie i kiedy graliście po raz pierwszy, a kiedy wrzuciliście monety ostatni raz?

[polldaddy]8978871[/polldaddy]

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (4)