Za dużo efektów komputerowych w dzisiejszych filmach? Tak jest… bezpieczniej

Za dużo efektów komputerowych w dzisiejszych filmach? Tak jest… bezpieczniej

Matrix, Warner Bros.
Matrix, Warner Bros.
Michał Puczyński
20.02.2016 11:43

Czemu ten dinozaur nie jest wielką kukłą, tylko efektem komputerowym? Czemu ten wypadek to animacja, skoro można było zderzyć dwa samochody? Czemu z mostu spada nie prawdziwy, lecz cyfrowy kaskader? Ponieważ efekty praktyczne („namacalne”, realizowane na planie filmowym) są fajne, ale przy okazji bardzo niebezpieczne.

Efekty komputerowe osiągnęły poziom bliski ideału, ale jednak oka nie da się zmylić. Są co prawda wyjątki…

W kinie byłem pewny, że to w większości tradycyjny makijaż i kostiumy.
W kinie byłem pewny, że to w większości tradycyjny makijaż i kostiumy.© Piraci z Karaibów: Skrzynia umarlaka, Disney

...ale w większości przypadków po prostu wiadomo, że czegoś nie było na filmowym planie. Dlaczego? Problem świetnie nakreśla poniższa to scena z Parku Jurajskiego:

Ian Malcolm explains Chaos theory (Jurassic Park)

Innymi słowy: przedmioty „namacalne”, nawet te stworzone przez człowieka, mają nieskończoną ilość detali. Są niedoskonałe w nieprzewidywalny sposób. Tej nieprzewidywalności nie da się zaprogramować, dlatego, na przykład, ruchy cyfrowej postaci czy fizyka cyfrowych obiektów, choćby nie wiem jak dopracowane, będą trochę zbyt idealne, trochę zbyt „odegrane”, żeby całkiem sprzedać iluzję.

Sami powiedzcie: czy bardziej realistyczna i "namacalna" wydaje się rozwałka miniatur z pierwszej części Dnia Niepodległości...

Obraz

...czy cyfrowa rozwałka z części drugiej?

Obraz

Cena nie gra roli

Efekty praktyczne dla wielu widzów zawsze będą tymi lepszymi, ale w świecie filmu korzysta się z nich coraz rzadziej. Jest wprawdzie kilku twórców przywiązanych do starych metod – takich jak Nolan czy Tarantino - którzy nie chcą ułatwiać sobie życia, ale bardzo często, widząc efekt komputerowy w filmie, można się zastanowić: „dlaczego nie zrobili tego na planie?”. Bo przecież podobne rzeczy robiono już wielokrotnie starymi metodami – i zawsze końcowy efekt był lepszy. Czy chodzi o… cenę?

Nie. Uogólniając: efekty komputerowe nie są tańsze od praktycznych, czy może raczej: różnice w kosztach nie są znaczące. Efekty praktyczne wymagają jednak o wiele więcej zachodu. Jeśli chcemy, na ten przykład, aby w filmie pokazała się ogromna królowa kosmitów, musimy ją zbudować, przetransportować na plan, uruchomić we właściwiej chwili i pokierować nią – co wymaga idealnie zgranej w czasie współpracy kilku, albo i kilkunastu osób.

AVP Alien Queen On Set BTS

Wiele rzeczy może pójść nie tak: począwszy od nieudanej „gry aktorskiej” lalkarzy, aż po awarię samego sprzętu. Ten bowiem składa się z mnóstwa części, często wystawionych na działanie wody, silnego wiatru, żaru silnych reflektorów… i tak dalej. Nie mówiąc już o masie innych kłopotów, jakie mogą wyniknąć w trakcie produkcji: zmiany w scenariuszu, humory aktorów, strajki związków zawodowych…

Człowiek to tylko człowiek – męczy się, irytuje, ma chwile słabości, co ma wpływ na efekt końcowy.

Na zdjęciu: David Fincher na planie Obcego 3 nazywa producentów bandą kretynów. Przez megafon, głośno i wyraźnie, żeby wszyscy słyszeli.
Na zdjęciu: David Fincher na planie Obcego 3 nazywa producentów bandą kretynów. Przez megafon, głośno i wyraźnie, żeby wszyscy słyszeli.© 20th Century Fox

Czy warto więc dokładać sobie powodów do zmartwień, gdy pod ręką jest wygodniejsze rozwiązanie?

Wygodne rozwiązanie

Nic dziwnego, że George Lucas, niemłody już pan, podczas kręcenia prequeli Gwiezdnych wojen postanowił zrealizować tyle efektów, ile się tylko da, w komputerze. To decyzja całkowicie zrozumiała i poniekąd rozsądna. Inna kwestia to jakość samych efektów – jednak nawet te niezbyt udane nie są łatwe do wykonania.

Tak jak w przypadku efektów praktycznych, wiele rzeczy może pójść źle, zwłaszcza jeśli twórcy próbują pokazać coś, czego nigdy jeszcze nie pokazywano. Pionierskie efekty rzadko są perfekcyjne, a przyzwyczajenie współczesnej widowni do sztuczek wizualnych sprawia, że znacznie bardziej surowo ocenia ona każdą wpadkę. Weźmy za przykład scenę ze „Śmierć nadejdzie jutro” z Bondem kitesurfującym na ogromnej fali.

Bond Tsunami Surfing

Wyśmiewano ją już w chwili premiery, ale wbrew pozorom jest to scena przełomowa dla kina: po raz pierwszy dokonano tak zaawansowanej symulacji wody. Titanic z jego płaską jak stół taflą oceanu to błahostka w porównaniu z tsunami.

Choć w przypadku tej sceny nie istniało ryzyko zalania planu zdjęciowego i uszkodzenia sprzętu, nawarstwiały się inne problemy, równie kosztowne i trudne do pokonania. Dla reżysera ważne jest jednak to, że może się nimi zająć osobno i dopracować w spokojnych warunkach. A poza tym: unika niebezpieczeństwa utopienia aktora.

Ryzyko zawodowe

Wyobraźcie sobie, że jesteście aktorami. Kręcicie fragment, w którym waszym partnerem jest ważący dwie tony robot, który będzie kłapał zębami tuż przy waszych nogach. Nietrudno odegrać przerażenie, pracując z takim monstrum. Zwłaszcza kiedy coś pójdzie nie tak jak trzeba, robot pochyli się zbyt nisko i wypchnie z obramowania szybę z pleksi, która spadnie prosto na was – co przytrafiło się parze młodych aktorów na planie Parku Jurajskiego. Zerknijcie na ostatnie sekundy tego klipu:

Jurassic Park: Car scene

To był niegroźny i w sumie zabawny incydent.

W ubiegłym roku głośnym tematem w serwisach okołofilmowych był wypadek kaskaderki Olivii Jackson na planie szóstej części Resident Evil. Podczas kręcenia sceny motocyklowego pościgu kobieta wjechała w ramię kranu kamerowego, które w wyniku awarii nie wykonało zaplanowanego ruchu i nie usunęło się z drogi. Jackson doznała poważnych obrażeń głowy i przebicia płuca. Musiała zostać poddana operacji amputacji ramienia, a jej twarz została trwale zdeformowana.

Zdjęcie Olivii sprzed wypadku
Zdjęcie Olivii sprzed wypadku© instagram/olivia_stunts

Kilka miesięcy później podczas kręcenia tego samego filmu zginął jeden z członków ekipy, zmiażdżony przez samochód, który zsunął się z ruchomej platformy.

Śmierć na planie niestety nie zdarza się tak rzadko, jak można by sądzić. Jeśli oglądaliście Mrocznego rycerza, Jumpera, Niezniszczalnych 2, G.I. Joe 2, Troję czy xXx – oglądaliście filmy, podczas kręcenia których ktoś stracił życie.

Wypadki mniejszego kalibru zdarzają się o wiele częściej. A to Clooney uszkodzi sobie kręgosłup w „Syrianie”, a to Stallone dozna urazu karku w „Niezniszczalnych”, a to Channing Tatum poparzy sobie organ męski w „Dziewiątym legionie”...

Wyjątkowego pecha ma Halle Berry, która uszkodziła sobie oko, kręcąc „Śmierć nadejdzie jutro”, złamała rękę w „Gothice”, doznała urazu głowy w „Catwoman”, złamała kość stopy w „Atlasie chmur” i raz jeszcze zafundowała sobie uraz głowy w „Połączeniu”.

Każdy z tych wypadków oznaczał przerwę w produkcji, konieczność wynajęcia sprzętu, studia i ludzi na dłuższy czas, oraz najprawdopodobniej (bo takie dane nie są ujawniane) wypłatę sowitego odszkodowania ofierze.

Polisa swoje kosztuje

W 1928 reżyser Michael Curtiz w wyniku własnej lekkomyślności utopił trzech statystów na planie „Arki Noego” i nie robiono z tego afery. Podczas realizacji filmu „Caine” w roku 1967 kaskader został rozszarpany przez rekina. Nie tylko obyło się bez skandalu, ale śmierć została wykorzystana do promocji filmu, którego tytuł zmieniono na „Shark!”. Jakby tego było mało, na początku ubiegłej dekady obraz doczekał się kolejnego wydania – pod jeszcze subtelniejszym tytułem „Man-Eater”.

Kręcąc pełnometrażową Strefę mroku w 1982 r., reżyser John Landis wymyślił sobie zbyt ryzykowną scenę z helikopterem krążącym nad bohaterami. Śmigłowiec spadł, ścinając głowę gwieździe filmu Vicowi Morrowowi i siedmioletniemu aktorowi Myca Dinh Le, oraz miażdżąc sześcioletnią Renee Shin-Yi Chen.

Obraz
© New York Times

Przez moment było o tym głośno, ale sprawa rozeszła się po kościach. Reżysera i producentów uniewinniono. Wprowadzono nowe prawa dotyczące warunków pracy dzieci na planach filmowych. Landis nakręcił jeszcze wiele przebojów.

Na szczęście czasy się zmieniają. Dziś wypadki śmiertelne – i generalnie wszystkie wypadki, które przydarzają się podczas kręcenia filmów - są traktowane przez producentów z należną powagą. Prawdopodobnie nie ze względu na empatię, ale dlatego, że związkowcy nie wpuszczą na plan nieubezpieczonego pracownika, a stawki oferowane przez ubezpieczalnie wzrastają po każdym incydencie.

Czarna seria na planie Resident Evil oznacza prawdopodobnie także to, że więcej pieniędzy przeznaczy się na środki bezpieczeństwa, aby uniknąć podobnych wypadków. To oznacza rosnące budżety filmów i większe ryzyko finansowe dla wytwórni. A nikt nie lubi ryzykować własnymi pieniędzmi.

Nie zdziwmy się więc, jeśli w kolejnych filmach produkowanych przez Impact Picutres, Davis-Films i inne studia odpowiedzialne za Resident Evil, zamiast akcji na miarę takich…

Mad Max: Fury Road Insane Stunt Montage (Behind the Scenes)

zobaczymy coś takiego (od 1:15).

Along Came a Spider (1/10) Movie CLIP - Bridge Crash (2001) HD

Nakręcenie tego „w realu” nie byłoby o wiele droższe niż zrobienie w komputerze, ale stwarzałoby ryzyko dla aktorów czy ich dublerów. Czy warto narażać się dla sztuki?

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (6)