Europejscy politycy celnie punktują Zuckerberga. Tylko niewiele z tego wynika
Przeprosiłem, jestem fajny, a teraz dajcie mi spokój, nie mam czasu – tak w skrócie można podsumować wystąpienie Marka Zuckerberga podczas wczorajszego spotkania z przedstawicielami Parlamentu Europejskiego.
Przesłuchanie, jakie przed miesiącem zaliczył szef Facebooka przed amerykańskimi senatorami, przeszło do historii. Krzywdzący stereotyp głosi, że politycy są niekompetentni, oderwani od rzeczywistości i nie mają pojęcia o sprawach, którymi się zajmują. Amerykańscy prawodawcy w pełni go potwierdzili.
Swoimi wypowiedziami dali do zrozumienia, że być może są dobrzy w organizowaniu przewrotów pałacowych w Ameryce Łacińskiej, ale pod względem znajomości technologii – tej, której ich wyborcy używają na co dzień – zatrzymali się w latach 90. "Wiecie, te nowoczesne głupoty dla młodzieży" – jakiś Internet i email.
Na tle amerykańskich kolegów, europarlamentarzyści, którzy w Brukseli rozmawiali (bo nie było to przecież przesłuchanie) z Markiem Zuckerbergiem, zaprezentowali się niczym krynica wszelakiej wiedzy. Padło wprawdzie sporo ogólnych pytań, ale nie brakło również i tych bardziej szczegółowych, pokazujących znajomość tematu i świadomość poruszanych kwestii.
Politycy pytają, a czas ucieka
Niestety, spotkanie jako całość nie wypadło dobrze. Gdy amerykańscy senatorowie potwierdzili stereotyp o swojej niekompetencji, europarlamentarzyści potwierdzili inny – o brukselskiej biurokracji. Politycy zadawali pytania (w większości całkiem sensowne) przez ponad godzinę – tak długo, że na odpowiedzi Zuckerberga zabrakło już czasu. Mark wygłosił kilka dobrze brzmiących banałów, po czym zasłonił się przekroczeniem czasu spotkania i koniecznością zdążenia na samolot.
Formuła spotkania sprzyjała Zuckerbergowi. Mark, choć twierdził, że odpowiada na niektóre pytania, w zasadzie w ogóle się do nich nie odniósł. Wygłaszał komunikaty brzmiące niczym informacje prasowe przygotowane przez rzeczników Facebooka. Kurtuazyjne frazesy nie niosły jednak z sobą żadnej konkretnej treści.
Fakt, przyznał się do błędów i za nie przeprosił, ale co z tego, gdy - jak celnie zauważył Guy Verhofstadt, CEO Facebooka przeprasza, ale nic z tego nie wynika.
Geniusz, który stworzył cyfrowego potwora
Wypowiedzi flamandzkiego polityka wydawały się trafiać w sedno - pytał o monopol, o odszkodowania dla użytkowników, których prawa zostały naruszone, o przekazywanie danych użytkowników poza UE i o ewentualny podział imperium Facebooka. Szczególnie warte zacytowania są jego słowa, odnoszące się do tego, w jaki sposób Zuckerberg przejdzie do historii:
Zgrabne bon moty i trafne pytania nie mogą jednak przesłonić faktu, że Mark Zuckerberg zbył większość z nich milczeniem. Pochwalił się za to staraniami, dotyczącymi walki z mową nienawiści czy wykorzystaniem fałszywych kont, a także z wykorzystaniem serwisów społecznościowych przez terrorystów.
Facebook nie jest monopolistą - Mark żartuje z kamienną miną
Wielokrotnie podkreślał znaczenie Facebooka dla biznesu i polityków, zapewnił także, że o żadnym monopolu nie może być mowy, bo Facebook ma tylko 6 proc. rynku reklamy. A do tego nieustannie powstają alternatywy, z których korzystają – uwaga – dziesiątki tysięcy ludzi.
W ustach człowieka, zarządzającego społecznością 2 mld użytkowników brzmiało to jak żart, ale Mark dobrze przećwiczył wygłaszanie żartów z poważną miną.
Poza banałami czy nieistotnymi statystykami, mającymi pokazać, jak bardzo Facebook dba o różne standardy, padła tylko jedna istotna deklaracja. Mark zapowiedział, że jego serwis będzie przygotowany do regulacji wprowadzonych przez RODO w momencie, gdy wejdą one w życie. Czyli w ciągu 72 godzin od spotkania.
Dużo słów, mało treści
Cała reszta była farsą. Choć europarlamentarzyści okazali się dla Zuckerberga znacznie bardziej wymagającym przeciwnikiem od amerykańskich senatorów, to w praktyce niewiele mogą. Mogą upominać się o zasady, wartości czy niezapłacone podatki, ale Facebook to firma amerykańska, podlegająca innej jurysdykcji. Mark dobrze o tym wiedział i choć pozostał czujny, wyraźnie nie był tak spięty jak w czasie przesłuchania przed senatorami Kongresu.
Można iść z nim na wojnę, nałożyć sankcje sięgające setek milionów czy nawet miliardów dolarów (co już w przypadku Facebooka i Google’a miało miejsce), ale tak naprawdę Mark Zuckerberg może wstać, powiedzieć "wiecie, fajnie się gawędzi, ale samolot czeka" i zbyć wszystkie pytania zapewnieniem, że prześle pisemne odpowiedzi. Te, stawiam dolary przeciw orzechom, będą również wypraną z treści, PR-ową nowomową, która pięknymi słowami nawiąże – zupełnie nieświadomie – do kultowej sceny z filmu "Miś" Stanisława Barei.