Skullcandy Indy Evo – test bezprzewodowych słuchawek z imponującym akumulatorem

Skullcandy Indy Evo – test bezprzewodowych słuchawek z imponującym akumulatorem

Skullcandy Indy Evo
Skullcandy Indy Evo
Źródło zdjęć: © fot. Oskar Ziomek
Oskar Ziomek
29.08.2020 14:58

Słuchawki bez minijacka to żadna nowość na rynku, ale zestawy "true wireless", w których obydwie słuchawki nie są ze sobą połączone przewodem i ładują się z wygodnego etui, to widok znany dopiero od kilku lat. Skullcandy Indy Evo pokazują, jak wygodne może to być rozwiązanie – głównie dzięki świetnemu akumulatorowi.

Słuchawki bezprzewodowe Skullcandy Indy Evo to kolejna propozycja na rynku dla wygodnickich użytkowników: nie mają przewodów i ładują się z etui, a wbudowane mikrofony pozwalają korzystać z nich podczas rozmów. Do tego są świetnie wykonane i dostępne w kilku kolorach. Z pozoru – same zalety, ale jak sprawują się w praktyce?

W moje ręce trafiły kilka tygodni temu, zaś test rozpocząłem z mieszanymi uczuciami: z jednej strony od początku byłem bowiem świadomy, że zestaw "true wireless" to wygoda i brak uciążliwych przewodów, ale z drugiej – obawiałem się o czas pracy na jednym ładowaniu. Szybko okazało się jednak, że niepotrzebnie, bo akumulatory w samych słuchawkach, jak i ładującym etui mają naprawdę świetną wydajność.

Wykonanie, któremu trudno cokolwiek zarzucić

Po wyciągnięciu Skullcandy Indy Evo z pudełka, pierwszym co rzuca się w oczy, jest oczywiście wykonanie. Tutaj trudno szukać minusów. Zarówno etui, jak i same słuchawki wykonane są z przyjemnego w dotyku, matowego tworzywa, które sprawia wrażenie trwałego. W czasie kilku tygodni testów żaden element się nie zarysował, a korzystałem ze sprzętu po prostu normalnie – etui raz po raz nosząc w kieszeni, czy kładąc na biurku lub w schowku w samochodzie.

W zestawie, poza słuchawkami i etui, można również znaleźć krótki przewód do ładowania tego drugiego oraz szereg gumek, które pozwalają dopasować słuchawki do swoich uszu. Główne nakładki są w trzech rozmiarach, ale warto zaznaczyć, że względem innych słuchawek, z których miałem okazję korzystać w życiu, tutaj "rozmiarówka" jest nieco inna – o ile zwykle idealnie pasują mi średnie nakładki, tak tutaj odpowiednie okazały się te najmniejsze. Osoby z niewielkimi kanałami w uszach mogą więc hipotetycznie mieć problem z dopasowaniem Skullcandy Indy Evo.

Dodatkowa gumowa nakładka czasem zsuwa się nieco ze słuchawki (tutaj lewej)
Dodatkowa gumowa nakładka czasem zsuwa się nieco ze słuchawki (tutaj lewej)© fot. Oskar Ziomek

Na plus zaliczam obecność dodatkowych nakładek (z których można zrezygnować), które pomagają utrzymać słuchawki w uszach. Te występują tylko w dwóch rozmiarach, a różnią się głównie długością wypustki powyżej słuchawki, która utrzymuje ją w uchu. Rozwiązanie to sprawdza się bardzo dobrze; podczas ćwiczeń w moim przypadku nie było mowy, by zgubić sprzęt. Niestety, te nakładki czasami lubią się przesuwać i nieco schodzić z górnej części słuchawki, co widać na powyższym zdjęciu.

Obsługa, która nie jest tak oczywista

Aby zacząć słuchać muzyki (po uprzednim sparowaniu choćby z telefonem), nie trzeba w zasadzie nic robić. Wystarczy otworzyć etui i włożyć słuchawki (lub dowolną jedną słuchawkę) do uszu, aby automatycznie zostały włączone i telefon je rozpoznał. To niesamowicie wygodne i samo w sobie jest wystarczającym powodem, by zastanowić się, czy nie warto kupić tego rodzaju słuchawek.

Problemy pojawiają się jednak na etapie korzystania z dodatkowych funkcji, które obsługuje się... dotykowo – poprzez właściwe "pukanie" palcem w obudowę jednej, bądź drugiej słuchawki. Kłopot polega na tym, że funkcji jest sporo, a sposób ich obsługi zbliżony. W zestawie jest instrukcja, toteż z czasem nie ma z tym problemu, ale z pewnością nie jest to zestaw "gestów", który da się zapamiętać w przysłowiową minutę.

Z ładowaniem nie ma problemu – wystarczy przewód USB z końcówką typu C
Z ładowaniem nie ma problemu – wystarczy przewód USB z końcówką typu C© fot. Oskar Ziomek

I tak na przykład, aby zwiększyć głośność wystarczy raz krótko dotknąć prawą słuchawkę. Poprzedni utwór to przytrzymanie lewej słuchawki przez 2 sekundy. Odbieranie połączeń to dwa krótkie dotknięcia dowolnej słuchawki; podobnie włączenie trybu Ambient – tyle, że tutaj drugie dotknięcie musi być wyraźnie dłuższe. Trzy krótkie dotknięcia włączą natomiast asystenta głosowego w smartfonie. Słowem – jest o czym pamiętać, a wymienione wyżej komendy to tylko część możliwości.

Aplikacja, która w zasadzie jest zbędna

Dodatkiem do słuchawek, który w mojej ocenie został stworzony na siłę, jest aplikacja. Podczas mojego testu udowodniła, że nie warto poświęcać jej uwagi, bo w zasadzie nie jest w niczym niezbędna, a jej działanie bywa kłopotliwe.

Aplikacja jest raczej zbędna
Aplikacja jest raczej zbędna© fot. Oskar Ziomek

Program teoretycznie pozwala szybko rozpoznać podłączone słuchawki i wyświetlić ich bieżący tryb equalizera oraz stan trybu Ambient. W praktyce rozpoznawanie często nie jest jednak skuteczne, a koniec końców funkcjonalność aplikacji nie wnosi nic ponad to, co można zrobić gestami w samych słuchawkach. Moim zdaniem o aplikacji można po prostu zapomnieć – szkoda na nią czasu.

Dźwięk, który zadowoli każdego

Jeśli chodzi o jakość odtwarzanego dźwięku – jest bardzo dobrze. Basy są głębokie i świetnie sprawdzają się zarówno w trakcie słuchania muzyki, jak i odtwarzania filmów. Niezbędne jest jednak do tego właściwe dopasowanie gumek (by uzyskać szczelność w uchu). Warto także przełączać tryby equalizera, choć według mnie więcej można zdziałać korektorem w samym smartfonie, niż tym wbudowanym w słuchawki.

Wysokie i średnie tony również są dobrze słyszalne, a żadne pasmo nie dominuje. Poziomy głośności są zdecydowanie wystarczające. Minimalny nie męczy wieczorami, zaś maksymalny wystarcza nawet w głośnym środowisku. Wspominany już wcześniej tryb Ambient wykorzystuje wbudowane w słuchawki mikrofony, by przekazać dźwięki otoczenia użytkownikowi. To przydatne choćby podczas spacerowania ulicą, bo pozwala – oprócz muzyki – słyszeć otoczenie.

Akumulatory, na które możesz liczyć

Na koniec to, co najlepsze, czyli akumulatory. Producent deklaruje na opakowaniu 6 godzin działania samych słuchawek i zapas na kolejne 24 godziny w samym etui. W pełni naładowany zestaw powinien więc wystarczyć na 30 godzin słuchania. Po kilku tygodniach testów, akumulatory mogę wyłącznie pochwalić i potwierdzić, że nie są to dane wyssane z palca.

Na etui znalazł się 4-diodowy wskaźnik naładowania jego akumulatora
Na etui znalazł się 4-diodowy wskaźnik naładowania jego akumulatora© fot. Oskar Ziomek

W rzeczywistości, o ile nie słucha się muzyki przez cały dzień bez przerwy, trudno doprowadzić do sytuacji, w której same słuchawki się rozładują. Wyciągane z etui są zawsze doładowane do 100 proc. Spędzenie dwóch godzin przed YouTube'em skutkuje obniżeniem poziomu energii w akumulatorach zaledwie do 70 procent. Ładowanie etui to natomiast najmilsze zaskoczenie. Wystarczy półtorej godziny, by naładować je do pełna. Świetny wynik.

Zakup, który zdecydowanie mogę polecić

Podsumowując, Skullcandy Indy Evo to świetne słuchawki dla osób, które nie chcą plątać się w przewodach i docenią akumulatory pozwalające na długi czas zapomnieć o ładowaniu. Jakość dźwięku jest przy tym naprawdę bardzo dobra, a wbudowane gesty (choć kłopotliwe w zapamiętaniu w pierwszej chwili) docelowo pozwalają sterować wieloma funkcjami bez sięgania po smartfon do kieszeni.

W chwili pisania niniejszego tekstu, opisywane słuchawki Skullcandy Indy Evo są dostępne w internetowych sklepach za niespełna 460 złotych. Nie jest to mały wydatek, ale słuchawki niczego nie udają. Oferują ciekawe funkcje, świetne wykonanie, dobrą jakość dźwięku i pojemne akumulatory. W mojej ocenie jest to model, którego zakup w tej cenie powinno się zdecydowanie rozważyć.

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (3)