Pierwsze głośne kickstarterowe gry zdają egzamin, ale do crowdfundingu wciąż trzeba mieć ograniczone zaufanie

Pierwsze głośne kickstarterowe gry zdają egzamin, ale do crowdfundingu wciąż trzeba mieć ograniczone zaufanie

Pierwsze głośne kickstarterowe gry zdają egzamin, ale do crowdfundingu wciąż trzeba mieć ograniczone zaufanie
Adam Bednarek
05.02.2014 22:59, aktualizacja: 06.02.2014 10:06

Broken Age i The Banner Saga zbierają pozytywne oceny i przychylne komentarze od graczy. Kickstarter równa się sukces? Choć wiele na to wskazuje, to w przypadku gier z takim wnioskiem lepiej się jeszcze wstrzymać.

Średnia ocen pierwszego aktu Broken Age wynosi 81/100. Nieco lepszym wynikiem może pochwalić się The Banner Saga – 82/100. Obie te produkcje sfinansowano na Kickstarterze, więc gracze, którzy wpłacili swoje pieniądze, mogą odetchnąć z ulgą. Kot w worku okazał się naprawdę dobrą inwestycją.

O ile przebieg prac nad The Banner Saga nie wywoływał większych kontrowersji, tak w przypadku Broken Age było naprawdę gorąco. Nie powinno to dziwić, wszak przygodówka Tima Schafera zebrała na Kickstarterze ponad 3,3 mln dol.

Tak wysoka suma to nie tylko olbrzymi kredyt zaufania dla twórców, ale też dla samej idei crowdfundingu. Schafer i jego studio Double Fine czuli presję nie tylko ze strony graczy, którzy w ciemno opłacili ich projekt, ale też wszystkich tych, którzy z ciekawością spoglądali na ten pomysł finansowania gier.

3 mln dol.? No cóż, przydałoby się więcej

Dziś już wiemy, że Schafer zadaniu podołał, choć... jeszcze niedawno nie wyglądało to tak kolorowo. Studio Double Fine trochę z nami igrało. W międzyczasie rozpoczęli zbiórkę pieniędzy na kolejną grę (mimo że nie skończyli Broken Age), a ufundowaną na Kickstarterze przygodówkę postanowili... podzielić na dwa akty.

I to po to, by zdobyć więcej pieniędzy na produkcję. Tak, zebrane 3,3 mln dol. nie wystarczyło!

Obraz

Niedawno pojawiła się pierwsza część Broken Age. Druga będzie gotowa w 2015 roku. Skąd taka decyzja? Autorzy tłumaczyli, że ich pomysły się rozrosły, a budżet stał w miejscu. Pierwszy akt już może na siebie zarabiać – między innymi na platformie Steam Early Access, na której twórcy gier sprzedają nieskończone produkcje. Pozwoli to na uzyskanie większej sumy pieniędzy.

Żadnych recenzji

Schafer nas jeszcze nastraszył, ponieważ przed premierą Broken Age zabronił graczom publikować recenzji. Kickstarterowcy, którzy dostali grę nieco wcześniej, nie mogli opisywać swoich wrażeń na blogach czy w serwisach. Niby dlatego, żeby nie psuć zabawy innym i nie narażać ich na spoilery.

Takie nietypowe embargo mogło sugerować, że Schafer boi się krytycznych recenzji i woli ich uniknąć. Niepochlebne opinie mogłyby odstraszyć graczy, a na to studio pozwolić sobie nie mogło. W końcu trzeba sfinansować jeszcze drugi akt.

Dziś już wiemy, że była to tylko teoria spiskowa, ale Tim Schafer tym zagraniem wcale nie pomógł kickstarterowym produkcjom. Wszak od początku mają pod górkę – wielu uważa, że to kupowanie w ciemno i sprzedawanie produktu, który nie musi okazać się tak dobry, jak twórcy obiecują.

Szanowni państwo, kickstarterowe produkcje nie dojadą na czas

Takie myślenie może odstraszać od Kickstartera. To jednak tylko teoria, swego rodzaju zabobon. Kickstarterowym projektom na pewno nie będzie służyć fakt, że na razie tylko 1/3 gier sfinansowanych w serwisie ukazała się w zaplanowanym terminie!

Obraz

A to, przyznacie sami, kiepski wynik.

Oczywiście możemy założyć, że to dla graczy lepiej. Autorzy pracują nad swoimi grami dłużej, bo otrzymują więcej pieniędzy, niż zakładali. Mogą sobie pozwolić na realizację pomysłów, które wcześniej nie wchodziły w grę.

Nie zmienia to jednak faktu, że gracze płacą w ciemno, a produktu nie dostają na czas. I to już fajne nie jest.

Tym bardziej że nie tylko Tim Schafer ze swoim studiem korzysta z dodatkowych źródeł dochodów. Wasteland 2 czy klasyczne RPG od Obsidian, Pillars of Eternity, również trafią na Steam Early Access.

Obraz

Być może się czepiam, bo nie ma niczego złego w tym, że autorzy robią użytek z nowych źródeł finansowania. W końcu na Steam Early Access żadnego wyciągania pieniędzy od nieświadomych nie ma. To sami gracze decydują się na granie w nieskończone produkcje. Są świadomi błędów, a mimo to nie mają oporów, by za „płatne bety” zapłacić.

Gdy growe projekty na Kickstarterze ruszały, wielu mówiło o nich jako prawdziwej, rewolucyjnej alternatywie dla „chciwych” wydawców, którzy nie dbają o fanów, a interesują ich tylko pieniądze. Dziś patrzę na te wszystkie produkcje, które wyjdą na Kickstarterze, i - szczerze mówiąc - tej rewolucji nie widzę.

"O, ta gra wygląda dokładnie tak samo jak moja ulubiona produkcja z dzieciństwa! Bierzcie forsę, ile tylko chcecie!"

Autorzy często wykorzystują sentyment – stąd olbrzymia popularność klasycznych erpegów – czy też jadą na nazwisku. Wiele projektów dostało sporo pieniędzy tylko dlatego, że mają w składzie kultowe nazwisko.

Obraz

Owszem, gracze głosują portfelem, to ich sprawa, na co wydają swoje pieniądze. Tyle że z tej rewolucji chyba nic nie wyszło. Pewnie, że dostajemy porządne gry, ale co z tego, skoro trzeba na nie długo czekać, a niektóre praktyki twórców nie różnią się zbytnio od działań wielkich korporacji.

Skoro (wielkiej) różnicy nie widać, to po co... płacić w ciemno?

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (5)