Poprosiła chętnych o pieniądze na komputer, wylała się na nią fala hejtu. Polska nie jest gotowa na społecznościowe wsparcie (Opinia)

Poprosiła chętnych o pieniądze na komputer, wylała się na nią fala hejtu. Polska nie jest gotowa na społecznościowe wsparcie (Opinia)

Poprosiła chętnych o pieniądze na komputer, wylała się na nią fala hejtu. Polska nie jest gotowa na społecznościowe wsparcie (Opinia)
Adam Bednarek
04.04.2021 11:03, aktualizacja: 08.03.2022 14:11

Afera o internetową zbiórkę na komputer dla 30-letniej aktywistki to dobra okazja, aby zastanowić się, co stało się z ideą crowdfundingu. A stało się coś bardzo niedobrego: pomysł wywracający reguły, według opinii wielu ma być platformą, która te reguły zostawia w spokoju, jedynie może lekko je rozszerzając.

Hanna M. Zagulska - aktywistka społeczna, doradczyni PRowa i polityczna, poetka - skończyła 30 lat. Z tej okazji wystartowała z internetową zbiórką. Każdy, kto życzy jej wszystkiego dobrego, może w ramach prezentu rzucić groszem, sprawiając tym samym, że solenizantka będzie mogła kupić sobie komputer.

niektóre z Was pytają mnie co bym chciała dostać wystarczy mi pamięć i obecność w relacji. to najważniejsze. a poza tym: komputer stacjonarny + artykuły biurowe, żebym miała swoje biuro domowe, miejsce do pracy. marzę o tym, uwierzcie. może jesteście w stanie mi pomóc? dzięki tej zrzutce kupię komputer, powstanie moja wymarzona przestrzeń do nauki, pisania, pracy, robienia rzeczy, grania w gierki i spotykania się z terapeutką.

Wydawać by się mogło, że to akcja jakich wiele. Zrzutka na prezent to nie jest przecież nowoczesny wymysł, robi się tak z okazji urodzin czy świąt. Ale Twitter oszalał.

Jak to? Kupić sobie komputer za pieniądze, które nie zostały zarobione ciężką pracą, krwią, potem i łzami? To ja na swój pierwszy sprzęt musiałem pracować w kopalni w wieku 9 miesięcy, widząc, jak moi towarzysze pracy umierają z przemęczenia, a paniusia chce dostać coś - aż ciężko przechodzi przez gardło - za darmo?! Co za bezczelność!

Zostawmy w spokoju tych, dla których bez młota to nie robota. Bezpardonowy atak - bo tak trzeba nazwać wypowiedzi nawet dziennikarzy - pokazuje, jak daleko nam dziś do rewolucyjnych nadziei związanych z crowdfundingiem.

Od zawsze byłem fanem tej idei. Wiedziałem, że może mieć swoje wady, ale sam fakt, że oto grupka zapaleńców tworzy projekt, który powstaje dzięki wsparciu społeczności, wydawała się odświeżająca.

Była w końcu szansa na pomysły, które nie muszą być realizowane wedle rynkowych standardów. Nie musi akceptować ich dział księgowości, który poklepie po plecach i może pochwali, ale stwierdzi, że to się nie sprzeda, nie ma grupy docelowej albo że nie pasuje do wizerunku firmy.

Żegnaj, skostniałe korpo i brutalne rynkowe reguły. Witaj, otwarcie się na kreatywne pomysły!

Dziś już wiemy, że tak kolorowo to nie wygląda. Intratne kampanie może przyniosły majątek twórcom, ale nie wprowadziły do naszych żyć wielkich innowacji. Co więcej, konsola Ouya okazała się raczej porażką, a super chłodziarka nie trafiła do wszystkich wpłacających.

Różnie można też oceniać przykład Pebble, kickstarterowego rekordzisty. Sprzęt powstał, zachwycił ludzi, a potem został wykupiony przez Fitbit (które z kolei niedawno kupił Google). Przesłanie wydaje się więc proste: możesz być rewolucjonistą, ale później i tak wchłoną cię ci, z którymi chciałeś walczyć.

Mimo wszystko crowdfunding pomógł wielu twórcom, a dzięki temu dostaliśmy mnóstwo gier, planszówek, płyt i przeróżnych innych inicjatyw.

Być może Kickstarter i podobne przedsięwzięcia sprawiły, że dziś, w dobie pandemii, czymś normalnym jest wsparcie kawiarni, której właścicieli nie stać na czynsz. Obecność crowdfundingu w technologicznym świecie być może pokazała, że istnieją inne sposoby wsparcia niż dotychczas nam znane.

Celowo piszę "być może", bo przykład zbiórki zorganizowanej przez Hannę Zagulską raczej temu przeczy. Owszem, o pomoc może poprosić Pan Bardzo Znany Dziennikarz, żeby założyć radio czy podcast. Zgoda, wpłacać powinno się Bogatemu Prezesowi, który ma pomysł na rewolucyjny telefon, ale najwyraźniej nie jest do niego przekonany na tyle, żeby samemu wyłożyć na niego pieniądze albo dogadać się z kolegami z branży.

Mało tego: zbiórkę może zorganizować duża firma technologiczna, którą portfelem trzeba przekonać do tego, aby wypuściła coś nowego na rynek. Bo przecież najwyraźniej strata 100 tys. dolarów dla kolosa oznacza, że menedżerowie nie wypłacą sobie pensji. Tak swego czasu postępowało Sony, swoją platformę do zbiórek ma też Xiaomi.

Natomiast ty, szaraczku, który chcesz pisać wiersze na nowym komputerze, tworzyć swoje małe dzieła albo po prostu przebimbać miesiąc bez stresu, że umrzesz w tym czasie z głodu, nie wygłupiaj się. Skończ z marzeniami i bierz się do roboty.

Tymczasem crowdfunding powinien być tym, czym jest zbiórka Zagulskiej. Odmienieniem zasad. Udowodnieniem, że razem możemy więcej. Że jest miejsce dla społeczności, która dobrowolnie zrzuca się, aby ktoś mógł coś zrealizować. Nieważne co: może to być nawet leżenie na kanapie. I dobrze. Dzięki crowdfundingowi powinny możliwe być rzeczy, które normalnie nie są.

Hanna Zagulska zebrała nawet więcej niż chciała. Ale, parafrazując popularny mem, jakim kosztem. Podejrzewam, że ktoś mniej znany sto razy zastanowi się nim poprosi pieniądze na wydanie tomiku wierszy czy kupno sztalugi. I pewnie dojdzie do wniosku, że lepiej nie ryzykować, pójść do pracy, a potem nie mieć siły na swoje pasje.

Idea crowdfundingu, ta utopijna, najlepsza, nie jest jeszcze u nas akceptowana. Skrajne podejście premiujące indywidualizm rządzi i nie dopuszcza pomysłów opartych na działaniach społeczności. Społeczności, która może i chce wspierać tych, którzy szukają innej drogi. Miała być rewolucja i przełom, jest kopniak w cztery litery wybijający z głowy marzenia.

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (14)