Bird One po 120 km. Kosztuje tyle, co niejedno używane auto, ale doskonale rozumiem dlaczego

Bird One po 120 km. Kosztuje tyle, co niejedno używane auto, ale doskonale rozumiem dlaczego

Bird One po 120 km. Kosztuje tyle, co niejedno używane auto, ale doskonale rozumiem dlaczego
Adam Bednarek
01.05.2021 13:16, aktualizacja: 06.03.2024 22:23

120 km w ponad tydzień testów to moim zdaniem wynik naprawdę solidny. W końcu pogoda była w kratkę, padało, wiało, a na dodatek pracując zdalnie miejsc, do których można dojechać jest niewiele. A mimo to Bird One był moim podstawowym środkiem transportu.

Przejażdżka do ulubionej księgarni. Wizyta u kuzyna. Zakupy w ekologicznym sklepie, do którego zawsze mam trochę za daleko, żeby wyskoczyć w trakcie pracy. Wyjazd do Warszawy pociągiem. Niby niewiele miejsc jest otwartych, niby pogoda nie zachęcała do wypadów, ale i tak szukałem okazji, żeby Bird One się przejechać.

Na początku moje nastawienie było neutralne, ale z zastrzeżeniem, że elektryczna hulajnoga będzie miała przed sobą niełatwe zadanie. Rok temu przesiadłem się na najlepszy rower, jakim kiedykolwiek jeździłem. To wolnobieg, który waży 10 kg, jest piekielnie szybki, a przy tym prosty w obsłudze. Oprócz łańcucha, hamulca i opon nic nie ma prawa się zepsuć. Rower prosty, do bólu klasyczny, dlatego tak dobry. Mogę go szybko znieść z ósmego piętra, nie przejmuje się, że coś mi klekocze. Słowem: rower idealny.

Obraz
© Materiały prasowe

Kupiłem go dlatego, że brakowało mi właśnie takiej mobilności. Mój poprzedni rower też był porządny, ale jednocześnie potężny. Ciężki, z rogami, licznymi przerzutkami - miał sprawdzać się na niełatwym terenie, przy długim dystansie. A ja chciałem w końcu coś innego.

Tyle że nie lubię jeździć w zimnie. Optymalna temperatura na wypad: więcej niż 15 stopni, słońce, ewentualnie lekki letni deszczyk. Kiedy jest chłodniej, nie lubię "zgrzać" się na rowerze. Jestem bardzo casualowym rowerzystą, nie bawię się w specjalistyczne stroje. Mój ulubiony zestaw na wyjście to dziurawe trampki i stara punkowa koszulka.

Może to dlatego Bird One podbił moje serce, jadąc tam, gdzie rowerem mi się nie chciało. Jasne, przy padającym deszczu i wiejącym w twarz wietrze dalej było mi zimno, ale przynajmniej nie dochodził do tego wysiłek. Mogłem pojechać wszędzie, mimo niekoniecznie sprzyjających kwietniowych warunków.

Obraz
© Bird/Instagram

Największą wadą Bird One jest paradoksalnie jego największa zaleta. Rozmiar, a szczególnie ciężar. Kiedy ludzie myślą o elektrycznych hulajnogach, przed oczami staje im napis: mobilność. To niewielki sprzęt, który można łatwo zabrać do tramwaju, chwycić schodząc po schodach, zgiąć w pół, by nie zajmował zbyt wiele miejsca.

"To chyba sporo waży, co?" - zagaił mnie sąsiad, kiedy wnosiłem Bird One po schodach, żeby dostać się do windy. Owszem: 17,5 kg. Dla porównania, Xiaomi Mi Electric Scooter Essential waży 12 kg, a Pro 2 - 14,2 kg.

Nie jest to koniec świata, ale kiedy zdarzyło mi się wchodzić z pojazdem na czwarte piętro, porządnie się zgrzałem. Winda naprawdę przydaje się, gdy musimy zostawić hulajnogę gdzieś wyżej.

Tyle że ta waga nie bierze się z niczego. Bird One to solidny, porządny jednoślad. Sunąc przez miasto zauważyłem, jak kątem oka przechodnie zastanawiają się, co to za sprzęt i dlaczego wygląda nieco inaczej niż częściej spotykane modele. Jest nieco wyższy, szerszy, słowem: mocniejszy. Hummer wśród hulajnóg? To raczej przesada, bo Bird One nie jest z wyglądu efekciarski, ale śmiało można porównać go do eleganckiego miejskiego SUV-a.

Waga i wykonanie sprawiało, że Bird One radził sobie z nierównościami, większymi podjazdami, wybojami. Rzecz jasna czuło się, że jadę po chodniku, który przypomina ser szwajcarski, ale nie była to jazda, w trakcie której czułem się niebezpiecznie.

To naprawdę duża zaleta Bird One - stabilność. Nie bałem się opuścić z kierownicy jednej ręki, by zasygnalizować skręt bądź po prostu poprawić maskę czy podrapać się po nosie. Jeździłem po różnego rodzaju nawierzchniach i za każdym razem Bird One zapewniał mi trzymanie się podłoża. Szybko zrozumiałem, że gabaryty i cena nie biorą się znikąd.

Cena 6 tys. zł na pierwszy rzut oka przeraża, ale po tych ponad 120 km rozumiem i… przeszkadza ona jakby mniej. Nie da się jednak ukryć, że nie jest to hulajnoga dla każdego. Raczej dla kogoś, kto ma z góry upatrzoną trasę - np. z domu do pracy - i chce ją pokonać możliwie jak najwygodniej, nie przejmując się nawierzchnią czy baterią.

Obraz
© Bird/Instagram

No właśnie. Producent deklaruje, że Bird One może pokonać nawet 40 km na jednym ładowaniu. Z moją wagą, zbliżoną do maksymalnego obciążenia (czyli 100 kg), osiągałem coś w okolicach 26-28 km.

Dodam jednak, że ani razu nie jeździłem tak, aby rozładować sprzęt do końca. Co więcej, przez większą część moich testów było raczej chłodno - poniżej 10 stopni - i wietrznie. Pokonywałem też trasy, w których dużo jedzie się pod górę. Obstawiam, że przy lepszym warunkach atmosferycznych mógłbym bez strachu pokonać ok. 30 km na jednym ładowaniu. Dla mnie to był naprawdę optymalny rezultat, jeżdżąc do centrum, zahaczając o kilka miejsc, nie przejmując się tym, że muszę szybko wracać, bo zaraz hulajnoga się rozładuje.

Sprzęt idealny (o ile nie mieszkacie na czwartym piętrze w bloku bez windy - bo wówczas codzienne korzystanie może być nieco uciążliwe; ale to tak, jakby mieć pretensje, że Ferrari nie wjeżdża na typowo wiejską drogę)? Byłbym skłonny tak stwierdzić, ale muszę zaznaczyć dwa incydenty, które mi się przytrafiły.

Za każdym razem hulajnoga nie chciała połączyć się z aplikacją, co chwilowo nie pozwoliło jej odblokować. Zdarzyło mi się to w centrum Łodzi, a później w warszawskim bloku. Domyślam się, że mogło to mieć problemy z łącznością z internetem, ale szczególnie za pierwszym razem najadłem się strachu.

Wyobraźcie sobie gościa, który stoi przy hulajnodze, za każdym razem kiedy lekko ją ruszy ta wydaje alarmowe dźwięki. Coś grzebie przy telefonie, ale ciągle nie odjeżdża. Mogło to wyglądać podejrzanie, prawda? A to byłem ja, próbując odpalić "własny" pojazd.

Potem bałem się, że podobna sytuacja zdarzy mi się w pociągu. Nie chciałbym wyjść z wagonu z piszczącym pojazdem, bo nie wiem, czy ktoś od razu uwierzyłby mi, że "coś się zacięło w aplikacji".

Nie jest to może poważny błąd, zniechęcający do kupna, ale po tych incydentach uważam, czy wszędzie mam dobry zasięg. I czy parkowanie w miejscu, gdzie są np. grube mury, to dobry pomysł.

Zdarzenia nie zmieniają jednak tego, że Bird One to dla mnie idealny sprzęt do poruszania się po mieście. Z nastawienia "po co mi elektryczna hulajnoga, jak mam rower", przeszedłem przez "chyba muszę sobie kupić hulajnogę" do "tak, to musi być hulajnoga Bird One". Wiem, że bateria wystarcza na moje potrzeby, jeździ się wygodnie, szybko i bezpiecznie. Może sprzęt jest za ciężki, ale po prostu taki ma być, by sprawdzić się w warunkach, do których został stworzony.

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (7)