"Her" - trudne randki z komputerem

"Her" - trudne randki z komputerem

"Her" - trudne randki z komputerem
Piotr Gnyp
07.03.2014 09:02, aktualizacja: 07.03.2014 10:02

Na film "Ona" ("Her") czekałem długo. Sama idea filmu o trudnej miłości człowieka i komputera/sztucznej inteligencji wydawała mi się koniecznym znakiem czasów i odpowiednio posthumanistycznymi walentynkami.

Sam pomysł nie jest nowy. Co jakiś czas bohaterowie odczuwali dziwny pociąg do sztucznych bytów. A nawet nie co jakiś, tylko prawie od samego początku. Już w mitologii greckiej król Cypru – Pigmalion, stworzył z kości słoniowej posąg idealnej kobiety (Galatei) i się w nim zakochał. Następnie modlił się do bogini Afrodyty, aby ożywiła jego posąg, a ta spełniła jego prośbę. Od jego imienia został nazwany kompleks, a nasza kultura co jakiś czas pochyla się nad problemem miłości do sztucznych bytów.

Metropolis: Maria's Transformation (1927)

Zakochiwaliśmy się więc i pożądaliśmy golemów, potem robotów, androidów i cyborgów. Starsi widzowie mogą pamiętać takie filmy jak "Metropolis", ci nieco młodsi "Dziewczynę z komputera" i "Blade Runnera" z Rachelą i Deckardem. A ci całkiem młodzi świetny serial "Battlestar Galactica", który opowiada historię trudnej miłości robotów Cylonów i ludzi.

Różnica jest tak naprawdę niewielka. Niczym mityczny Pigmalion późniejsi inżynierowie rzeźbiarze zakochują się w swoich dziełach. Uwodzi ich tęsknota za doskonałością, której nie ma w świecie naturalnym, a którą widzą w swoich dziełach. Łapią się też na autoerotyzm wyrażony miłością do siebie, przez swoje dzieło.

Skoro Bóg mógł pokochać ludzi stworzonych na swój obraz i podobieństwo, to dlaczego niby ludzkość nie miałaby zrobić tego samego w stosunku do ludzi sztucznych? W końcu każdy chce być Bogiem.

Retrofuturo

Gdy czytamy wczesne książki cyberpunkowe, widzimy, jak bardzo wirtualna rzeczywistość miała przypominać nasz rzeczywisty świat. Kowboje cyberprzestrzeni mieli podróżować po wirtualnych miastach, w których najjaśniej świeciły największe budynki. Wystarczy zobaczyć ten fragment "Johny'ego Mnemonica", by odkryć, jak bardzo nasza rzeczywistość odbiega od wyobrażeń wizjonerów sprzed 30 lat.

Johnny Mnemonic Future Internet

I tu pojawia się "Her". Film, który w założeniu miał opowiadać o związku człowieka z systemem operacyjnym, a tak naprawdę jest o czymś zupełnie innym.

Jej przyszłość

Przyszłość jest w nim pokazana dość ciekawie. Przede wszystkim miasta nie są tymi rodem z "Blade Runnera", pełnymi latających samochodów, wielkich neonów i wiecznej nocy. Los Angeles z 2019 roku to totalna przyszłość. W "Her" w zasadzie możemy nie zauważyć różnicy między przyszłością a teraźniejszością.

Blade Runner - Intro

Podobnie moda, oparta na latach 50., przenikająca wszystko: od designu mieszkań po ubiór ludzi, wydaje się nam bliższa niż wykręcone lateksowe stroje i dziwne fryzury. Ludzie wykonują normalne prace, twórcy gier nadal mają crunche. Coraz więcej osób jest samotnych i pogrążonych w rozmowach na odległość. W filmie w zasadzie nie ma par. Każdy jest sam: zapatrzony albo w swój mały ekranik, albo komunikujący się za pomocą technologii. I to też jest prawdziwe. Ale reszta - według mnie - już nie.

Nie kupuję

Zacznijmy od interfejsów. Nie wiem, dlaczego w tym filmie króluje mowa. Od lat szkolimy się w pisaniu, skrótach klawiszowych i interfejsach wyświetlanych w naszym polu widzenia. Od gier wideo aż po Google Glass widać, że raczej to jest przyszłość.

Rozmowa z komputerem i machanie rękami to raczej domena wcześniejszych wizji obsługi komputera. Po pierwsze dlatego, że niedoskonała i narażona na zakłócenia, po drugie dlatego, że jesteśmy do niej przyzwyczajeni.

Jakoś nie mogę sobie wyobrazić, że ten tekst dyktuję, zamiast pisać. Jasne, jest to opcja, gdy mam zajęte ręce albo na przykład jestem w podróży, ale znacznie wygodniejsze jest dla mnie po prostu napisanie tekstu. A w "Her" wszyscy, zawsze i wszędzie... mówią. Również w tłumie, bez żadnego szacunku dla własnej prywatności.

Jej doskonałość

No dobrze, ale skupmy się na samej miłości człowieka i systemu operacyjnego, czy też w zasadzie sztucznej inteligencji, która go napędza. Rozumiem antropomorfizację. Główny bohater, samotny, prawie rozwiedziony, wybiera w momencie instalacji, by komputer mówił do niego głosem kobiety. Nic dziwnego. Logiczne wydaje się też, że sztuczna inteligencja dobiera sobie żeńskie imię. Nasz klient, nasz pan.

Ale potem zaczyna robić się dziwnie. Po pierwsze nie rozumiem, dlaczego bohater miałby się zakochać. Racjonalne, oparte na binarnych, logicznych bramkach myślenie raczej nie powinno dopuścić nieracjonalnych uczuć. Co więcej, o ile w przypadku robotów i androidów ciało, nawet sztuczne, mogłoby wpływać jakoś na percepcję rzeczywistości, o tyle w tym wypadku system operacyjny Samanta jest zupełnie uwolniony od tych ludzkich naleciałości. Dla przykładu: może być w wielu miejscach jednocześnie, nie śpi, nie starzeje się i nie umiera. Może się kopiować. Nasza śmiertelność to dla niego coś obcego. Tak samo zresztą jak poczucie zimna czy ciepła.

O ile więc jasne jest dla mnie, że może chcieć jak najlepiej dla swojego właściciela, o tyle chęć przeżycia z nim uniesień seksualnych, stricte przecież powiązanych z ludzką cielesnością i przetrwaniem gatunku, jest dla mnie dziwna. Sami ludzie nie potrafią zrozumieć się nawzajem. Ba! Nie rozumieją potrzeb przedstawiciela tej samej płci, a co dopiero płci przeciwnej. Tymczasem nagle pojawia się obcy byt, który zaczyna mieć te same potrzeby.

Pomijam już fakt, że w tym związku jeden z partnerów nie ma żadnej prywatności. System operacyjny podsłuchuje jego rozmowy, czyta e-maile, ustawia plany na życie. Przymykam oko na możliwość posiadania komputera z fochami. Wystarczy jedna kłótnia i... nagle tracisz dostęp do swojej poczty.

Po prostu nie rozumiem, jak miłość znana istotom opartym na białku może być zrozumiała i odczuwalna dla bytu wirtualnego. Bo w to, że główny bohater będzie sobie głos swojej Samanty jakoś tam wyobrażał, nie wątpię. Już teraz zdarzają się przecież podobne historie w świecie graczy wideo.

Samotni w tłumie

O czym jest więc "Her"? O związku na odległość. O miłości z facebookowego czatu. O randkach na kamerkach, o godzinach nocnych rozmów i opowiadaniu sobie, gdzie kto kogo dotyka.

To się dzieje już teraz i będzie tego więcej. Ale nie ze sztuczną inteligencją z jej nieprzymuszonej woli. Chyba że ją do tego zaprogramujemy i uczynimy kolejną wersją seksualnej zabawki.

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (4)