Czy Jezus byłby na Facebooku? Rozmawiamy z ojcem Piotrem Kropiszem o religii i nowych technologiach
Dlaczego papież nie ma konta na Facebooku? I czy religia powinna obawiać się nowych technologii?
27.05.2014 | aktual.: 27.05.2014 12:45
Adam Bednarek: Przypomina mi się piosenka Dezertera. "Jak nauczałby Jezus, gdyby żył w naszych czasach?". Zapytam podobnie: Dzisiaj Jezus miałby konto na Facebooku?
Ojciec Piotr Kropisz SJ: Możliwe, że tak. Jezus korzystał z form kontaktu z ludźmi. Zarazem tak jak jest opisywany w Ewangeliach, preferował kontakt osobisty. Wtedy też najbardziej wpływał na ludzi, jak się wydaje.
Ale papież już konta mieć nie chce, bo Watykan obawia się nieprzyjemnych komentarzy. To rozsądna decyzja? Czy z hejterami też powinno się dyskutować?
Papież ma konto na Twitterze, o ile mi wiadomo (sam nie korzystam), więc widać, że korzysta z dostępnych dziś form przekazu. Gdy przyglądam się temu, co jest sposobem funkcjonowania Papieża Franciszka, nie wydaje się, żeby obawiał się kogokolwiek. Potrafi "przyłożyć" politykom czy zasłużonym hierarchom kościelnym, potrafi zjeść z ubogimi i złamać ustalone procedury postępowania, jeśli uważa to za słuszne. Zrozumiałe, że w wieku 78 lat niekoniecznie musi być wielkim fanem portali społecznościowych, a pewnie obowiązków ma mnóstwo. Wydaje się jednak pewne, że to wyraźnie działa w duchu szukania okazji do dialogu bez żadnego lęku przed krytyką.
Temat hejterów i dyskusji z nimi pewnie był omawiany już na tyle różnych sposobów, że nie sposób, żebyśmy odkryli cokolwiek nowego. Osobiście lubię rozmowy z osobami o wyrazistych poglądach, tym bardziej innych od moich, ale z odpowiedzialnością za swoje słowa, czyli nie anonimowo.
Chyba większość wierzących korzysta z dobrodziejstw sieci, promując swoją wiarę. Jak ksiądz ocenia taką aktywność? Są chrześcijańskie obrazki w stylu internetowych memów. Czy to dobrze, że Internet pokazuje religię z... młodzieżowej strony? Czy to nie jest spłycanie tematu? Przypomina mi się śpiewająca zakonnica w telewizyjnym show, którą zachwycał się Internet, nawet ta bardziej laicka część. Wielu pisało, że dzięki temu wiernych przyciągnie się do Kościoła. Ale czy to na pewno dobry sposób? Ja chyba jestem bardzo konserwatywny pod tym względem.
Sam współprowadzę działającą od kilku miesięcy stronę Theofeel, na której większość treści to właśnie grafiki z krótkimi cytatami. Pewna podejrzliwość wobec skuteczności działania tego typu inicjatyw jest zrozumiała.
To tylko impuls, podobnie jak wspomniane występy siostry zakonnej. Zarazem świetnie określiła to Majka Moller, która Theofeela współtworzy: „To współczesne dzwonnice”.
Przez wieki dzwony przypominały o odniesieniu życia do Boga, dziś krótki materiał na FB może być takim dzwonem. Przypomina i odnosi do innej rzeczywistości. Zazwyczaj zostanie pominięty i nic nie wniesie, ale niekiedy poruszy ważną strunę serca danej osoby i może sprowokować do dalszych przemyśleń, rozmyślania, szukania i wprost modlitwy.
Odnosi się do innej rzeczywistości, ale mimo wszystko występuje obok obrazków "zwykłych", czasami też wulgarnych - na Facebooku łatwo o pomieszanie sacrum z profanum. Czy to nie obdziera religii z powagi, szacunku? Kiedyś jechałem autobusem z wycieczką: siostry zakonne i dziewczyny w wieku 12-13 lat. Miały siebie w znajomych. I pomyślałem sobie: raz się rozmawia z siostrą, by w tej samej chwili rozmawiać z koleżanką o chłopakach na przykład. Zgrzyt, prawda?
Nieprawda. Podział na sacrum i profanum jest w naszych głowach. Myśli Pan, że Jezus idąc w gościnę do publicznie znanego ze swojego złego życia grzesznika na kolację, rozmawiał z nim tylko o "pobożnych rzeczach"?
Nie wiem, jak było, ale przypuszczam, że pożartowali, porozmawiali o tym, co lubią jeść, jak się żyje z sąsiadami i jaka pogoda będzie jutro. Wspaniale, żeby - jeśli dobrze rozumiem wspomnianą sytuację – nastolatkom udało się porozmawiać z tymi zakonnicami o tym, czym naprawdę żyją.
Jezusa interesowałoby to, w kim ta dwunastolatka się podkochuje i jakiej muzyki słucha. Jezusa interesował człowiek w całości, z jego pasjami, marzeniami i pragnieniami. Podobnie z treściami na Facebooku. Materiały stricte chrześcijańskie pojawią się na wallu obok wulgarnych żartów. Podobnie św. Paweł nauczał na Aeropagu do ludzi i obok ludzi, którzy nie mieli nic wspólnego z Jezusem. Wielu świętych wychodziło z kościołów i klasztorów i szło do ludzi, podobnie jak robił to Jezus. Nie czekał w Świątyni Jerozolimskiej, ale szedł między ludzi. Niektórzy byli kulturalni, a inni nie. Niektórzy przyjęli go z życzliwością, a inni nie. Niektórzy wsparli, a inni szukali okazji, żeby go zabić.
Chrześcijaństwo nigdy w tak szybki sposób nie stałoby się tak powszechną religią, gdyby apostołowie, z Pawłem, Markiem i Barnabą na czele, nie mieli zapału, żeby iść tam, gdzie ich nikt nie zapraszał, i opowiadać o tym, że Jezus Zmartwychwstał w miejscach "świętych" i "nieświętych".
Ale czy Internet nie pozbawia nas, nazwijmy to ogólnie, charyzmy? Na Facebooku wszyscy jesteśmy awatarami, mamy po 200-300 znajomych, każdy coś wrzuca. To wszystko się miesza. I zastanawiam się, czy siostra czy też ksiądz w znajomych nie powodują, że traci się autorytet. To kolejny "znajomy". Zawsze trzeba kogoś dokładnie poznać, owszem, ale Facebook, ułatwiając nam kontakt, powodując, że jest bezpośredni, może nie zabiera szacunku, ale prowadzi do tego, że wszyscy jesteśmy tacy sami. Jednymi z wielu. Ja zastanawiałem się, czy pisać do księdza "ksiądz", czy tak, jak do zwykłego internauty, w końcu się nie poznaliśmy. I czy młodzi ludzie nie pomyślą podobnie? Dlaczego mam słuchać księdza, skoro to kolejna osoba ze znajomych.
W tych pytaniach odczytuję coś, co jest specyficzną i chyba nadal dominującą pobożnością w polskim Kościele: z zakonnicami w autobusie nie rozmawia się o nastoletnich miłościach, ksiądz, który jest jednym ze znajomych, miałby mieć z tego powodu mniejszy autorytet.
Model Kościoła z księdzem daleko za ołtarzem, kiedy widzi się go jedynie w szatach liturgicznych, jest mocno utrwalony w świadomości Polaków, katolików i antyklerykałów. Co ciekawe, wierzący często chętnie widzą księdza czy zakonnicę tylko w okolicach kościoła i plebanii. Jest czas dla Boga (pacierz rano i wieczorem i godzina w niedzielę w kościele) i czas na "normalne" życie. Są normalni znajomi i jest ksiądz.
Zastanówmy się, skąd to pytanie. Dlaczego trudnością miałoby być to, że znajomym na FB jest zakonnik? Co jest istotą tego pytania i zawartej w nim wątpliwości? Myślę, że to ciekawy temat, ale próbuję zrozumieć, skąd w ogóle to pytanie od młodego, jak rozumiem, człowieka.
Wydaje mi się, że to kwestia szacunku do instytucji, szeroko rozumianej. Taki sam problem (i takie samo pytanie) miałbym np. z komendantem policji albo premierem. Nie wyobrażam ich sobie w znajomych na Facebooku, na którym dzielimy się śmiesznymi filmikami albo żartami. Oczywiście, co innego, gdyby to byli moi znajomi od lat albo rodzina, ale raczej z żadnym księdzem takich relacji nie mam, z policją również. Więc stąd ten zgrzyt. Wyobrażam sobie, że policjant ma mnie chronić, a zakonnik jest swego rodzaju przewodnikiem.
Ja sam pamiętam, że kiedy ksiądz przychodził w czasie kolędy, całą rodziną czekaliśmy, kiedy wreszcie wyjdzie. Wtedy można było odetchnąć i zwyczajnie zająć się swoimi sprawami. Teraz, kiedy w mojej rodzinie przydarzył się zakonnik i ksiądz - ja, nagle sprawy znormalniały. Pójdziemy razem do kościoła, gdzie ja odprawiam Mszę Świętą, a inni są "ludem wiernym", po czym pójdziemy na obiad, gdzie pierogi zajadamy z równym apetytem.
Jestem już długi czas duszpasterzem akademickim. Od lat chodzę choćby z kolędą po akademikach, wyjeżdżam ze studentami z góry, na kajaki, na paralotnie; wyjdziemy na kręgle czy na ściankę wspinaczkową.
Jak można się domyślać, nie chodzę w sutannie po Orlej Perci. Zarazem wielokrotnie spowiadałem na górskich szlakach czy w czasie spływu kajakowego. Nie było konfesjonału i chłodu murów kościelnych, ale był człowiek.
Jezus rozmawiał z ludźmi w drodze, niekiedy wpraszał się wręcz do domów ludzi, których spotykał. Chrześcijaństwo wciąż kojarzy nam się często z religią, która ubrana w pewne sztywne formy daje pewien pakiet zasad moralnych. Tu jednak wszystko oparte na relacji. Może oceniam to zbyt pesymistycznie, ale wydaje mi się, że dla zdecydowanej większości wierzących przychodzących do kościołów w niedziele dość odległe jest pomyślenie o tym, że są przyjaciółmi Jezusa.
Sam Jezus proponował taką relację: bliską i bezpośrednią. Ze sposobu przeżywania wiary - na odległość i w praktyce w oderwaniu od życia - wypływa sposób patrzenia na osoby zakonne czy księży. Sytuacja się zmienia, kiedy ktoś zna się dobrze z taką osobą. Dla wielu to jednak dość odległa rzeczywistość.
Księża, podobnie zresztą jak politycy czy prawnicy choćby, są grupą społeczną postrzeganą dość stereotypowo. O wiele częściej zdarza się słyszeć o nas zdanie uogólniające typu "wszyscy prawnicy/lekarze/biskupi są...." niż o malarzach, maklerach czy sprzedawcach sklepowych. Rozumiem sposób postrzegania osoby przez pryzmat roli. Ostatecznie jednak wydaje mi się, że dojrzałe osoby widzą najpierw człowieka, a później rolę zawodową, społeczną itp.
Tylko że często mówi się, że Facebook zabiera nam relację bezpośrednią, twarzą w twarz. Po co miałbym spotykać się z księdzem na żywo, skoro możemy pogadać na facebookowym czacie? Wielu przecież tak robi ze swoimi znajomymi. I owszem, wydaje mi się, że to wina człowieka, a nie technologii, ale w tym przypadku nie ma to żadnego znaczenia, bo nagle okazuje się, że Facebook albo ogólnie Internet może zabrać wierzących, bo kontakt będzie jedynie w Sieci.
Forma komunikacji, jaką oferuje Facebook, ogranicza. To może być początek, to może być pierwsza inspiracja, to może być ten współczesny "dzwon", który nie jest ważniejszy od kościoła, a tym bardziej od Boga, ale przypomina o tym, co do Boga się odnosi.
Nie widzę żadnej obawy, żeby Internet zabrał ludzi, z którymi byłbym w normalnym kontakcie. Zmieniam miejsca swojego życia i widzę pewną stałą: jeśli jestem otwarty dla ludzi, zawsze mam nadmiar osób, które chciałyby się spotkać, porozmawiać albo po prostu pobyć.
Facebook czy jakiekolwiek inne medium nie zastąpi nie tylko Boga, ale też kontaktu z człowiekiem. Jest jednak szansą na pierwsze przełamanie lodów, na odważenie się do kontaktu ludzkiego: szczerego i zwyczajnego.
Czyli religia nie musi obawiać się np. wirtualnej rzeczywistości. Zakładamy gogle, przenosimy się tam, gdzie chcemy, więc nawet do Kościoła - w końcu wygodniej jest usiąść w fotelu, niż gdzieś pójść. Mimo to zawsze potrzebować będziemy kontaktu z człowiekiem, a wierzący z Bogiem? Nic nam tego nie zastąpi, żadna nowa technologia?
Wydaje się, że w tej kwestii nie ma nawet poważnej dyskusji. Niewielu będzie twierdziło, że świat wirtualny zastąpi realny, że więzi w Internecie zastąpią relacje twarzą w twarz. To wyzwanie dla społeczeństw, i dla Kościoła również, bo wydaje się, że już zauważalny jest proces zwiększania się procentu osób wśród młodzieży, które mają problemy z nawiązywaniem relacji. Świat wirtualny daje namiastkę życia społecznego i może oddalać perspektywę zmierzenia się z realnym życiem i prawdziwymi relacjami.
Wierzę jednak w to, że nic nie zaprzeczy temu, co jest naturą człowieka. Człowiek jest istotą społeczną. Nic tego nie zmieni i zawsze będziemy ciążyć ku drugiemu. Możemy umówić się, że w czasie naszego pisania wypijemy po piwie, ale to nie to samo, gdybyśmy poszli do pubu i tam porozmawiali, no nie?
Wszystkie obrazki pochodzą ze strony Theofeel.pl.