3D - technologia niedosytu
Czy technologia 3D naprawdę jest nam potrzebna i czy ułatwia korzystanie z urządzeń albo wzbogaca obraz o nowe doznania? Nie do końca jestem przekonany...
09.05.2011 20:00
Czy technologia 3D naprawdę jest nam potrzebna i czy ułatwia korzystanie z urządzeń albo wzbogaca obraz o nowe doznania? Nie do końca jestem przekonany...
Moja pierwsza przygoda z obrazem 3D miała miejsce wiele lat temu, gdy przytargałem do domu opasłe tomiszcze pt. "Anaglify". Były w nim wydrukowane w kolorze (!) przeróżne bryły geometryczne mające wyjaśnić tajniki geometrii wykreślnej, stereometrii i przestrzeni nieeuklidesowych... lub czegoś w tym rodzaju.
Tajniki zaczynały się wyjaśniać, gdy założyło się na nos tekturowe okulary z niebieską i czerwoną szybką. Po kwadransie robienia zeza i ustawiania głowy w odpowiednim miejscu nad rysunkiem udawało się zobaczyć iluzję brył geometrycznych w przestrzeni. Od tej pory nie przepadam za udawanym 3D, a prześladujący mnie na studiach koszmar wykreślania kładu na powierzchni sferycznej (konkretnie chodzi o cień rowera na śniegowym bałwanie) wspominam bardzo niechętnie.
Innym zajęciem, o wiele milszym i pożytecznym, było oglądanie za pomocą specjalnego urządzenia stereoskopowych zdjęć bezcennych zabytków architektury, pejzaży lub urodziwych pań ledwo osłaniających "części niesforne" (sprawdźcie to sobie u Monty Pythona). Ta prosta rozrywka przynajmniej nie wymagała nadwyrężania oczu.
Znany już naszym dziadkom fotoplastikon zastąpiły urządzenia do oglądania 3D na specjalnie przygotowanych slajdach:
Skuszony ciekawością i towarzyskimi naciskami wybrałem się nawet do kina, aby obejrzeć trójwymiarowego "Avatara". Na szczęście widziałem ten film wcześniej w normalnych warunkach, bo wersja 3D nie sprawiła mi frajdy - raczej zmęczyła i wywołała dyskomfort. Poza jednym momentem: gdy zdjąłem okulary i obejrzałem się za siebie, nie mogłem powstrzymać się od parsknięcia śmiechem...
Nie powiem - jakieś wrażenie 3D było, ale niewarte szukania po seansie bolących oczu na podłodze. Zdecydowanie uważam, że prawdziwe 3D jest wtedy, gdy w lodówce za mlekiem stoi piwo i mogę naprawdę po nie sięgnąć. Bez okularów...
Jak wynika z powyższego, nie jestem entuzjastą trójwymiarowych iluzji, ale nie sposób ignorować postępu w tej dziedzinie. Owczy pęd i moda sprawiły, że praktycznie każdy liczący się producent czegokolwiek wyposażonego w wyświetlacz próbuje zaoferować produkt, który będzie miał 3D w nazwie. Jedyną chyba firmą, która na razie opiera się tej modzie, jest moja ulubiona firma z Cupertino, która po prostu jeszcze pracuje nad jedynym prawdziwym i słusznym i3D. Jak znam życie, będzie to iPad 3D...
Amatorzy obrazu 3D na szczęście nie są już skazani wyłącznie na seanse kinowe i zakładanie po kimś okularów z łupieżem na zausznikach. Przestrzenny obraz można mieć teraz w higienicznych warunkach, w domu, dzięki telewizorom oferowanym przez większość liczących się producentów. Pewną barierą - póki co - są wysokie ceny odbiorników, a zwłaszcza okularów. Obejrzenie meczu w licznym gronie przyjaciół może być równie kosztowne co kupno od konika biletów na Euro 2012 - pomijając już komizm sytuacji, gdy przed telewizorem siedzi spora grupka w identycznych, kretyńskich okularach :)
Pojawiają się już wprawdzie rozwiązania oferujące obraz 3D bez przymusu noszenia okularów, ale wymagają dość precyzyjnego wybrania miejsca, z którego ogląda się ekran telewizora i zaznaczenia go sobie kredą na podłodze. Myśl o tym, że nie mogę schylić się po chipsa, aby nie stracić efektu przestrzennego, skutecznie zniechęca mnie do takich konstrukcji.
Pewną wariacją w dziedzinie wielowymiarowego obrazu jest koncepcja telewizora Dual-View autorstwa Sony. Ma on wyświetlać dwa niezależne obrazy dla dwóch osób - w zależności od punktu patrzenia. Kto widział 30 lat temu zdjęcie z mrugającą Japonką, wie, o co chodzi :). Dzielony obraz w grze na konsoli lub dwa różne programy TV czy filmy - przyznam, że to ciekawe rozwiązanie, ale mam obawy, czy dziecku oglądającemu dobranockę nie będą przeszkadzać przekleństwa tatusia rozemocjonowanego przegranym meczem naszej reprezentacji...
Poza telewizorami, monitorami i laptopami technika 3D próbuje zadomowić się w mniejszych urządzeniach. O ile w przypadku tabletów jeszcze można to strawić, bo efekty bywają całkiem interesujące, to w przypadku smartfonów jest to moim zdaniem całkowicie zbędne. Oglądanie obrazu 3D na malutkim ekraniku jest skuteczne tylko w przypadku osób o bardzo małym rozstawie oczu. Poza George W. Bushem i prezesem największej polskiej partii opozycyjnej nikt inny nie przychodzi mi do głowy, a dla dwóch osób przecież nie opłaca się wdrażać tej technologii :)
Na fali mody i zainteresowania obrazem 3D próbują skorzystać wszyscy, których w jakikolwiek sposób dotyka szaleństwo show-biznesu. Niejaki Justin Bieber, w naiwnym przeświadczeniu, że fanki nie marzą o niczym innym niż poznanie go z każdej strony, był łaskaw wystąpić w nakręconym techniką 3D moralitecie na swój temat pt. "Never say never". Biorąc pod uwagę zdecydowanie jednowymiarowy repertuar tego wokalisty, mam dobrą radę: Justin, never try 3D...
Niestety, technologia 3D wciąż srogo rozczarowuje, gdy przychodzi do namacalnego skonsumowania iluzji. Możesz wprawdzie zajrzeć aktorce głęboko w oczy, ale biustonosza na plecach już jej nie rozepniesz, bo połamiesz sobie paluchy o ekran. 3D wciąż jeszcze jest technologią niedosytu i dopóki obrazu nie będzie można obejść dookoła bez żadnych okularów, trudno mówić o prawdziwej trójwymiarowości. Ja jeszcze poczekam...
UWAGA!
Z przyjemnością informuję, że niniejszy felieton jest pierwszym w historii tekstem 3D. Do jego przeczytania ze zrozumieniem niezbędne są specjalne okulary, które można zamówić, wpłacając pieniądze na konto autora.