Najdziwniejsze czołgi i pojazdy wojskowe świata
W pionierskim okresie rozwoju broni pancernej metodą prób i błędów dochodzono do tego jak powinien wyglądać ten rodzaj uzbrojenia. Nietypowych pomysłów nie brakło również w późniejszych latach. Poznajcie najdziwniejsze czołgi i pojazdy wojskowe świata.
20.05.2018 | aktual.: 20.05.2018 15:03
UDES XX20 (Szwecja, lata 80.)
Szwedzkie czołgi nie są na świecie tak znane jak broń amerykańska, rosyjska czy niemiecka, jednak skandynawscy konstruktorzy mają na koncie kilka bardzo interesujących projektów. Poza czołgiem Stridsvagn 103, który przez kilkadziesiąt lat był podstawą szwedzkich jednostek pancernych, opracowano serię eksperymentalnych czołgów UDES, wyróżniających się nietypowymi rozwiązaniami konstrukcyjnymi.
Zalicza się do nich m.in. UDES 03 z działem wystającym z kadłuba zarówno z przodu, jak i z tyłu i zawieszeniem, dzięki któremu czołg mógł zmniejszyć swoją wysokość do zaledwie około 1,6 metra.
Najciekawszym z eksperymentalnych szwedzkich czołgów wydaje się jednak UDES XX20. Składa się on z dwóch gąsienicowych, połączonych przegubowo modułów – w jednym znajdowała się załoga i obsługiwane zdalnie uzbrojenie, a w drugim zapas paliwa i amunicji.
Dzięki takiemu rozwiązaniu czołg (właściwie niszczyciel czołgów, bo do takiej roli został zaprojektowany) miał nie tylko bardzo duże możliwości pokonywania trudnego terenu, ale zgodnie z założeniami konstruktorów miał zapewnić załodze znacznie większe szanse na przeżycie. Ze względu na niską sylwetkę był zarazem trudnym do zauważenia i trafienia celem – nad kadłubem zamiast typowej wieży umieszczono bowiem tylko ładowane automatycznie działo.
Tłumik artyleryjski (Niemcy, lata 80.)
W czeluściach internetu można trafić na zdjęcia przedstawiające dziwaczną machinę. Fotografie są podpisywane w bardzo różny sposób i niekiedy identyfikowane jako fotomontaż. To nieprawda. Choć przedstawiony na nich sprzęt nie jest czołgiem, tylko samobieżną haubicoarmatą kalibru 155 mm, to korzysta z nietypowego dodatku.
Ta wielka konstrukcja to tłumik artyleryjski. Po co ktokolwiek miałby go stosować? Jak widać po podtrzymujących ją rusztowaniach, nie jest to sprzęt mobilny, który można byłoby wykorzystać w walce.
Zastosowano go z dość prozaicznego powodu – zlokalizowany w Dolnej Saksonii poligon i ośrodek badawczy Meppen, na którym od 1877 roku testuje się różne działa, leży zaledwie kilka kilometrów od zamieszkałych osiedli, a tłumik zastosowano po to, by testy dział były jak najmniej uciążliwe dla okolicznych mieszkańców. Mimo wszystko trzeba przyznać, że wygląda osobliwie.
XM-808 Twister (Stany Zjednoczone, 1965 r.)
Choć XM-808 nie był czołgiem, tylko kołowym i lekko opancerzonym pojazdem, zasługuje na wspomnienie ze względu na oryginalne rozwiązanie konstrukcyjne. Podobnie jak 20 lat później w szwedzkim czołgu UDES XX20 zastosowano w nim dwa przegubowo połączone moduły.
Każdy z nich miał własny silnik, napędzający po cztery koła. W tylnym module umieszczono załogę oraz uzbrojenie. Taki układ konstrukcyjny nie był jedynie fanaberią inżynierów. Ideą przyświecającą budowie Twistera było stworzenie pojazdu, który nie tylko będzie w stanie pokonać najtrudniejszy nawet teren, ale też przejedzie go ze stosunkowo wysoką, nieosiągalną dla innych pojazdów prędkością.
Pierwszy eksperymentalny XM-808 powstał w 1965 roku, a w następnych latach budowano i testowano kolejne modele, w tym m.in. Twistera zdolnego do pływania. Około 1975 roku projekt porzucono na rzecz bardziej konwencjonalnych rozwiązań.
Progrev-T (Związek Radziecki, lata 60.)
Radziecki dowódca, marszałek Gieorgij Żukow, podczas rozmowy z późniejszym prezydentem Stanów Zjednoczonych, Dwightem Eisenhowerem, miał powiedzieć: "Gdy moi żołnierze natrafią na pole minowe, atakują dokładnie tak, jakby go tam nie było".
Trudno zweryfikować, czy rzeczywiście takie słowa padły z ust radzieckiego dowódcy, jednak z całą pewnością Rosjanie mieli również inne metody radzenia sobie z polami minowymi. Poza tzw. ładunkami wydłużonymi, postanowili wykorzystać w roli trału przeciwminowego silnik odrzutowy.
W tym wypadku na podwoziu czołgu T-55 zamontowano silnik, który po uruchomieniu miał za pomocą siły podmuchu i temperatury detonować ukryte w pobliżu miny, oczyszczając drogę innym pojazdom. Podobnie wyposażone pojazdy były również używane w roli wozów strażackich.
Obiekt 279 (Związek Radziecki, 1959 r.)
Ten prototypowy czołg opracowany pod koniec lat 50. w Związku Radzieckim daje obraz tego, jak ówcześni sztabowcy wyobrażali sobie trzecią wojnę światową. W powszechnym użyciu miały być wówczas ładunki nuklearne, trzeba więc było opracować pojazd pancerny zdolny do działania w ekstremalnych warunkach.
Projektując Obiekt 279, konstruktorzy wzięli pod uwagę przede wszystkim dwie kwestie. Pierwszą z nich było przetrwanie pobliskiego wybuchu atomowego. Z jednej strony chodziło o zabezpieczenie załogi przed promieniowaniem oraz skutkami użycia broni biologicznej i chemicznej, a z drugiej o to, by czołg nie został przewrócony falą uderzeniową pobliskiego wybuchu.
Kolejną kluczową kwestią było przemieszczanie się po poatomowym pustkowiu lub w najbardziej nawet niesprzyjających warunkach – na bagnach czy w głębokim śniegu. Właśnie dlatego czołg wyposażono w cztery gąsienice. Dzięki takiemu rozwiązaniu nacisk jednostkowy tej 60-tonowej maszyny był mniejszy niż w przypadku człowieka.
TV-8 (Stany Zjednoczone, lata 50.)
Pływające czołgi to z reguły maszyny, których konstruktorzy musieli godzić się na różne kompromisy. Pływalność jest z reguły okupiona stosunkowo słabym opancerzeniem czy niezbyt skutecznym uzbrojeniem o niewielkiej masie. Innym podejściem jest dołączanie do czołgu różnych dziwnych konstrukcji, jak choćby wysokie brezentowe burty w Shermanach DD wspierających lądowanie w Normandii.
Konstruktorzy Chrysler Defence podeszli do tematu nieszablonowo. Elementem zapewniającym pływalność miała być gigantyczna wieża czołgu, będąca wielkim, pancernym bąblem. Umieszczono w niej wszystkie kluczowe elementy konstrukcji łącznie z napędem, który miał zasilać silniki elektryczne umieszczone w lekkim podwoziu.
Co istotne, zewnętrzna powłoka wieży nie była głównym pancerzem, a jedynie warstwą mającą zapewnić pływalność. Wewnątrz niej znajdował się opancerzony przedział bojowy dla całej załogi, umieszczony w tylnej części zapas amunicji oraz silnik.
Wśród pomysłów na napęd dla tego czołgu pojawił się również taki, by zasilać go niewielkim reaktorem atomowym ulokowanym – rzecz jasna – wraz z załogą w wieży. TV-8 nigdy nie trafił do produkcji – powstała jedynie makieta naturalnych rozmiarów.
Vespa 150 TAP
Chyba trudno wyobrazić sobie pojazd mniej kojarzący się z wojskiem niż skuter. Na przekór stereotypom w latach 50. we Francji opracowano wojskową wersję włoskiego skutera Vespa. Dość często można spotkać nazwę „Bazooka Vespa”, jednak nie ma ona wiele wspólnego z rzeczywistością.
Wielka rura zamontowana na skuterze jest bowiem 75-milimetrowym działem bezodrzutowym M20, a pojazd powstał z myślą o wojskach powietrznodesantowych. Co istotne, tak uzbrojona Vespa miała działać w asyście drugiego skutera, przewożącego amunicję.
Mimo groźnego wyglądu pojazd nie umożliwiał prowadzenia ognia – przed użyciem działo należało wymontować i umieścić na przewożonym trójnogu. Kilkaset takich wehikułów wzięło udział w wojnie algierskiej, jednak okazało się, że na skutek przeciążenia Vespy nie najlepiej radziły sobie w trudniejszym terenie i po zakończeniu wojny w 1962 roku, zrezygnowano z militarnego zastosowania skuterów.
T28 (Stany Zjednoczone, 1945 r.)
Gdy w czasie II wojny światowej szala zwycięstwa zaczęła przechylać się na korzyść aliantów, zaczęto się zastanawiać, w jaki sposób pokonać kolejne linie niemieckich umocnień. Jedną z nich była Linia Zygfryda – pas bunkrów rozciągających się wzdłuż zachodniej granicy Niemiec.
Aby go pokonać, postanowiono zbudować czołg, który byłby w stanie podjechać na odpowiednią odległość, wytrzymać ostrzał artylerii obrońców – w tym zabójczych dla innych czołgów dział kalibru 88 milimetrów - i ogniem własnego działa rozbić stojące na drodze bunkry.
W rezultacie Amerykanie opracowali monstrum o nazwie T28 (zupełnie inną maszynę o nazwie T-28 przygotowali przed wojną Rosjanie). W gruncie rzeczy nie był to czołg, ale działo pancerne – uzbrojenie nie mieściło się bowiem w obrotowej wieży, tylko w kadłubie. Tym, co wyróżniało tę maszynę, była ogromna masa, sięgająca 86 ton.
Nie było w tym nic dziwnego – przód kadłuba został opancerzony warstwą stali pancernej o grubości sięgającej 30 centymetrów! Aby zapewnić tej masie żelastwa rozsądną mobilność w trudnym terenie, czołg został wyposażony w cztery gąsienice. Jego prędkość sięgała zaledwie 14 kilometrów na godzinę.
Przed końcem wojny zdołano wyprodukować 2 prototypy T28. Po kapitulacji Niemiec rozważano użycie tych czołgów podczas inwazji na Japonię, jednak żaden z nich nie zdążył wziąć udziału w walce.
Sherman T10 (Stany Zjednoczone, 1944)
Podczas drugiej wojny światowej wiele czołgów wyposażono w trały przeciwminowe. Były to urządzenia służące do detonowania lub odsuwania z trasy przejazdu min. Osiągano to różnymi sposobami – wykopując miny z ziemi specjalnym lemieszem lub powodując ich detonację za pomocą np. uderzających w ziemię łańcuchów lub walca detonującego ładunki wybuchowe siłą nacisku.
To właśnie z tej metody postanowili skorzystać twórcy przeciwminowego Shermana, wyposażając go zamiast standardowych gąsienic w trzy gigantyczne koła. Większe dwa z nich, o średnicy sięgającej 96 cali, umieszczono z przodu czołgu, który miał wyruszać do swojej misji bez załogi.
Pojazd miał być zdalnie sterowany, a konstrukcję komplikował fakt, że każde z kół miało dysponować własnym, niezależnym napędem. W praktyce czołg wyglądał jak spełnienie marzeń wielbiciela monster carów. W czerwcu 1944 roku wybudowano i przetestowano dwa prototypy, jednak ten model Shermana nie doczekał się produkcji seryjnej.
A-40 KT (Związek Radziecki, 1942 r.)
Związek Radziecki był prekursorem nowoczesnych wojsk powietrznodesantowych. Jeszcze w latach 30., przed wybuchem wojny światowej, rozwijał na wielką skalę oddziały spadochroniarzy. Piętą achillesową takich jednostek był jednak brak ciężkiego sprzętu.
W innych krajach częściowo poradzono sobie z tym za pomocą szybowców transportowych (jak brytyjski General Aircraft Hamilcar), zdolnych do transportowania lekkich czołgów, w Związku Radzieckim natomiast postanowiono rozwiązać problem inaczej.
Radzieckim sposobem na desantowanie czołgów okazało się doczepienie do lekkiego czołgu T-60 skrzydeł i usterzenia, dzięki czemu ta nietypowa konstrukcja mogła być holowana w powietrzu jak szybowiec, a po odczepieniu holu była w stanie wylądować, nie rozbijając się i nie zabijając załogi.
Choć przeprowadzone w 1942 roku próby wykazały, że zarówno czołg, jak i jego kierowca są w stanie przetrwać takie desantowanie, to po przetestowaniu prototypu z pomysłu zrezygnowano.