Alternatywy dla Bitcoina, czyli przegląd wirtualnych walut
Bitcoin to cyfrowa waluta, o której było ostatnio głośno. Ale nie wszyscy wiedzą, że "B" to niejedyna kryptowaluta, która cieszy się tak dużym zainteresowaniem w wirtualnym świecie. Konkurencja nie śpi i trafia celnie tam, gdzie Bitcoin zawiódł.
13.05.2013 | aktual.: 13.01.2022 11:55
Bitcoin to cyfrowa waluta, o której było ostatnio głośno. Ale nie wszyscy wiedzą, że "B" to niejedyna kryptowaluta, która cieszy się tak dużym zainteresowaniem w wirtualnym świecie. Konkurencja nie śpi i trafia celnie tam, gdzie Bitcoin zawiódł.
Ven
Kryptowaluta znacznie spokojniejsza od Bitcoina i mająca nieco inne źródła. Po raz pierwszy pojawiła się na Facebooku w 2007 r. za sprawą spółki Hub Culture. Służyła użytkownikom jako środek do zakupu przeróżnej maści usług lub wirtualnych dóbr. Po roku Ven stał się jedyną kryptowalutą obecną na rynkach finansowych dzięki partnerstwu z Thomson Reuters Indices. "V" jest kursowo powiązany z realnymi walutami, co samo w sobie jest dość niezwykłe. Jego wartość określa koszyk kilku walut oraz dóbr (między innymi kredyty na handel dwutlenkiem węgla).
Wkrótce Ven przestał być jedynie ciekawostką - stał się pełnoprawnym środkiem płatniczym wykorzystywanym w transakcjach międzynarodowych. Jego stabilność zachęca wielu handlowców do posługiwania się nim podczas kupna/sprzedaży. Hub Culture Knowledge Brokerage Services wynegocjowało kontrakt na produkcję złota w Afryce Południowej, który został sprzedany europejskiemu kontrahentowi za veny.
W 2012 r. pojawiły się pierwsze fundusze obsługujące kryptowalutę, oferujące drobne produkty finansowe na nieduże sumy.
Litecoin
Młodsza siostra "B". Powstała w 2011 r. i jest obecnie w stanie wczesnego wzrostu (podobnie jak Bitcoin "L" przyrasta poprzez "wydobycie"). W meandrach sieci krąży już 17 000 000 "L", a docelowo ma ich być 84 000 000.
Dlaczego powstał Litecoin? Odpowiedź jest banalnie prosta. Wielu użytkowników miało dość wiecznie pompowanej bańki spekulacyjnej, jaką był i jest "B". Po ostatnim krachu szykuje się następny i wygląda na to, że nikt nie zmądrzał (wytrawni spekulanci mają używane), a ceny Bitcoina szybują pod niebo. Do tego dochodzą włamania i niewłaściwe działanie algorytmu. Całość skutecznie studzi zapał pionierów kryptowalutowych. Dodatkowo przez toporne działanie sieci "B" niemożliwe są szybkie i niewielkie transakcje, co frustruje wielu użytkowników.
Litecoin ma algorytm znacznie wydajniejszy od "B". Pojedyncza transakcja zajmuje jedynie 150 sekund, co już pozwala efektywnie operować niewielkimi sumami. Wydobywanie "L" jest znacznie łatwiejsze, gdyż mogą to robić przeciętne pecety (hash jest generowany za pomocą wydajniejszego skryptu w przeciwieństwie do Bitcoinowego SHA256d, który wymaga wysilonego komputera i z biegiem czasu staje się trudniejszy). "L" jest także w miarę stabilny. Jeden Litecoin kosztuje około 3 dol., a cena nie wariuje.
PPCoin
Największym zmartwieniem dalekowzrocznych użytkowników Bitcoina jest coraz większa trudność w wydobywaniu "B". Zwykłe komputery są już niewystarczające. Potrzebne są wysilone, kilkuprocesorowe serwery, aby proces produkcji monet stał się w miarę opłacalny, lub przynajmniej sprawiał satysfakcję. Jeżeli liczba osób produkujących monety spadnie do niebezpiecznie niskiego poziomu, może pojawić się próba manipulacji, która (pomijając szczegóły techniczne) może zaowocować kilkukrotną sprzedażą tej samej monety oraz pojawieniem się lewych bitcoinów.
PPCoin jest odpowiedzią na te obawy. Ulepszono znacznie algorytm wydobycia i praktycznie wyeliminowano możliwości ataków (słynny "atak większościowy" jest już niemożliwy). Dodatkowo znacznie utrudniono kradzież monet poprzez rozwinięcie systemu certyfikatów o pozycję "proof-of-stake".
Kolejną ważną zmianą jest usunięcie pojęcia maksymalnej liczby monet w obiegu. Wydobycie skonfigurowane jest tak, że wzrost następuje w tempie 1% rocznie, co stabilizuje wartość kryptowaluty. PPCoin działa w sieci p2p, ale jest systemem scentralizowanym, co także różni go od "B". Jeden PPCoin kosztuje około 15 centów.
Freicoin
Szacuje się, że projektant waluty Bitcoin, Satoshi Nakamoto, ma majątek wielkości 113 milionów dol. Nie dziwi więc fakt, że inni także zabrali się do tworzenia pieniądza. Kilka miesięcy temu światło dzienne ujrzał Freicoin, który ma bardzo ciekawą cechę.
W system wbudowana została "opłata przestojowa". Nie jest to najszczęśliwsze określenie (pochodzi z terminologii morskiej), ale opisuje ono koszt przechowywania określonej sumy przez określony czas. Dobrym przykładem takiej opłaty jest koszt przechowywania zakupionych sztabek złota w sejfie bankowym. Może to być także uznawane za podatek.
Czemu służy taki mechanizm w świecie wirtualnym? Dzięki temu Freicoin "gnije" z czasem i traci na wartości (4,9% rocznie). Zmusza do użytkowników do inwestowania lub wydawania monet, które w innym przypadku leżałyby na koncie. To taki mechanizm zniechęcania do trzymania kasy pod materacem.
Bitcoin tego nie ma. Każdy fascynat kryptowalut wie, że monety "B" przyrastają coraz wolniej, a ich wartość znacząco wzrasta. Wszyscy myślą: jutro będą jeszcze droższe, więc poczekam ze sprzedażą. W efekcie nikt nie sprzedaje i nie kupuje, kasa leży na kontach, a ekonomia zatrzymuje się w miejscu. Chaos w świecie "B" nie ma pola do wzrostu dzięki owej opłacie. Ruch jest naturalny i zastój jest niemożliwy. No chyba że chcecie tracić majątek. Kasa z opłaty płynie między innymi w kierunku nowych użytkowników oraz inicjatyw charytatywnych.
Techniczna strona jest praktycznie taka sama jak w przypadku Bitcoina. Sieć p2p i algorytm wydobywania są identyczne. Całkowita liczba monet w cyrkulacji została ograniczona do 100 000 000. Cena jednej monety Freicoin to 0,06 dol.