Szkolny lans w latach 90. Jakie gadżety były wtedy na topie?
W piórniku pachnące gumki, wielokolorowe długopisy i szpanerskie korektory, za paskiem walkman, w plecaku pierwsza Nokia i Game Boy, a na ręku zegarek z kalkulatorem albo lepiej - melodyjką. Z nostalgią dziś wspominamy gadżety, które uczyniły tak wspaniałym nasze dzieciństwo w latach 90.
Pachnące gumki, kolorowe karteczki, albumy z naklejkami
Nie jestem pewna, co dziś trzeba mieć, żeby móc porządnie lansować się w szkole. W końcu smartfona na przerwie może wyciągnąć już każdy, a w domu na niemal wszystkie dzieci czekają laptopy czy tablety, szybki Internet, mnóstwo gier. Gdybym teraz była w liceum, na pewno bym chciała coś z przedstawionych przez Łukasza najciekawszych gadżetów do szkoły - może skaner Iris Scan Book 2 albo plecak z panelem słonecznym? Na pewno nie długopis z wiatraczkiem, choć doceniam pomysł.
Ponieważ jednak chodziłam do szkoły w latach 90., szkolny lans wspominam zupełnie inaczej niż będą go wspominać dzisiejsze dzieci. Nie chcę przez to powiedzieć, że byłam lepsza, mądrzejsza czy tańsza w utrzymaniu niż "ta dzisiejsza młodzież", bo to nieprawda. Ale niewątpliwie gadżety i szkolne zabawy dzieciaków z lat 90. dzieli od obecnych spora przepaść.
W latach 90. w piórniku wypadało mieć nie długopis z wiatraczkiem, a długopis wielokolorowy, często zawierający pięć i więcej wkładów, przez co był tak gruby, że pisanie nim prostą czynnością nie było. Dziewczynki, które umiały ładnie pisać, od długopisów wolały "eleganckie" pióra kulkowe. Trzeba było uważać, bo po mocniejszym przyciśnięciu takiego pióra do papieru mogła nastąpić katastrofa – i znów wracało się do zwykłego długopisu.
Prawdziwym królem każdego szanującego się piórnika był korektor, przyrząd cenny, będący zwykle obiektem pożądania całej klasy. A ponieważ wszyscy go pożyczali, bo zwykłe skreślenie było zbrodnią (również w oczach dbających o to, by nasze zeszyty były ładne, nauczycielek), zwykle nie starczało go na długo. I trzeba było naciągać rodziców na kolejny. Prawie każdy za to miał pachnącą gumkę, którą albo miało się ochotę zjeść, albo użyć zamiast dezodorantu.
W mojej podstawówce na lekcjach królował jeszcze jeden gadżet, używany głównie przez chłopców i znienawidzony przez nauczycieli – laserowy wskaźnik. Nie po to go wymyślono, żeby świecić ludziom, oj, nie po to! Ale ile było zabawy i cennych przerw w czasie lekcji, i oczywiście uwag w dzienniczku...
Na przerwach królowała gra w kapsle, która zresztą ostatnio powróciła w czasie Polconu. Dziewczyny szpanowały jak kolorowymi gumami do skakania (czasem chłopaków też się dało namówić na tę zabawę), chłopcy woleli kauczukowe piłeczki. Było też jo-jo, i kultowa sprężynka, którą można było bawić się na schodach (do dziś mam swoją!). I kolejna rzecz, której nauczyciele nie cierpieli – adidasy z diodami, które okropnie świeciły, jak tylko dotykało się stopą ziemi. Na szczęście psuły się, zanim taki modniś oślepił wszystkich dookoła.
Zapewne też pamiętacie kolorowe karteczki, którymi można było się wymieniać, i naklejki do albumów, i gumy Donald albo Turbo (te drugie smakowały okropnie, ale zawierały obrazki z autami, też do wymieniania). Wśród dziewcząt królowały tajemnicze zeszyty o nazwie Złote myśli (które dziś z powodzeniem może zastąpić Facebook), a każdy, kto uważał, że jego plecak wciąż jest za lekki, kupował stworzony przez Jacka Prześlugę (tego samego, który potem tworzył Palikota) Kalendarz Szalonego Małolata. I pisma młodzieżowe, całe mnóstwo pism, takich jak "Bravo", "Popcorn" albo "Dziewczyna".
Walkman, Game Boy i zegarek z kalkulatorem
No dobrze, ale gdzie prawdziwe gadżety? - pytacie już pewnie. Spokojnie, właśnie do nich dobijamy. O komputerach nie ma co nawet pisać, bo to dla dzieciaków z lat 90. było marzenie. Owszem, w "bogatych domach" był czasem Commodore 64, ale większość z nas z pierwszymi komputerami i Internetem spotkała się dopiero pod koniec lat 90.
Na gry, takie jak Mortal Kombat czy Street Fighter, chodziło się do salonów gier, gdzie można było przepuścić całe kieszonkowe w jeden dzień. Pamiętam też chłopaków, zbierających się na przerwach dookoła szczęściarza, który miał Game Boya, czyli taką małą przenośną konsolę do gier. To był szpan!
A w domu niektórzy mieli nawet Pegasusa, czyli podróbę NES-a, do którego kupowało się na giełdzie komputerowej pirackie kartridże. Piękne czasy.
Ja w owych czasach byłam jeszcze prawdziwą dziewczynką, taką z gatunku mrocznych, więc grałam mało, za to non stop słuchałam Nirvany, Pearl Jamu i Kaśki Nosowskiej na pierwszym walkmanie. Marki nie pamiętam, pamiętam za to, że był wielki, nieporęczny, często wciągał taśmy, strasznie ciążył u paska dżinsów i na dodatek ciągle domagał się nowych baterii. Potem pojawiły się discmany, które jednak nigdy specjalnego szału wśród polskiej młodzieży nie zrobiły.
Wszyscy za to, dosłownie wszyscy, uwielbialiśmy zegarki, szczególnie wodoodporne. Dzisiejszym dzieciakom wystarczy komórka, żeby wiedzieć, która godzina, my chcieliśmy zegarki a to z kalkulatorem, a to z melodyjką, którą odtwarzało się publicznie na przerwie, a to któryś z tych gigantycznych, reklamowanych wszędzie modeli G-Shock. Większość dzieci dostawała swój pierwszy wypasiony zegarek na pierwszą komunię.
Nokia z wężem i Tamagotchi
Pierwsze komórki wśród znajomych pojawiły się dopiero, kiedy byliśmy w liceum, pod koniec lat 90. Moja kosztowała majątek i była gigantyczna. Na szczęście nie miała już tej okropnej antenki, z którą wstyd było wtedy się pokazać. Była to oczywiście Nokia, z kultowym wężem, budzikiem i kalkulatorem. Wcześniej posiadałam pager, kompletnie bezużyteczną zabawkę (no chyba że jesteś chirurgiem z filmu), którą wygrałam w konkursie i na którą bardzo rzadko zdarzało mi się otrzymywać wiadomości.
Oprócz pierwszych komórek pod koniec lat 90. szkolne przerwy opanowała jeszcze inna zabawka. Niepozorne, kolorowe elektroniczne jajko Tamagotchi z Japonii, które zawierało wirtualne zwierzątko. Trzeba było je karmić i po nim sprzątać, kiedy tylko tego od właściciela zażyczyło. Czyli zwykle w środku lekcji.
Pewnie nie udało mi się wymienić nawet połowy gadżetów, które ukształtowały dzieci i młodzież z lat 90., dlatego zachęcam Was oczywiście do uzupełniania listy. Co jeszcze pamiętacie, za czym tęsknicie, co byście chcieli, żeby lubiły Wasze dzieci?