I znów trzeba wycofać z rynku kilkaset tysięcy zabawek "made in China"...
Tym razem chodzi o robotopodobne straszydełka, zwane „Galaxy Warriors”. Powód ciągle ten sam: za dużo ołowiu w farbach, którymi pomalowano galaktycznych wojowników. Zdawać by się mogło, że po niedawnych aferach w dokładnie tym samym stylu, tylko związanych z topowymi modelami lalki Barbie firmy Mattel, Chińczycy zorientują się, że zarówno Amerykanie jak i Europejczycy wnikliwie będą kontrolować dostarczane na ich rynki zabawki. Okazuje się jednak, że albo zawiodły kontrole jakości w fabrykach zabawek, albo zaspali celnicy, którzy (a chyba mało kto o tym wie) również mogą przeprowadzać kontrole jakościowe przewożonych towarów.
Ciekawe, ile jeszcze afer z chińskimi bublami musimy przeżyć, by w Kraju Środka, oprócz nakładów na kolejne fabryczki, postawiono na solidną kontrolę produktów?
Po problemach związanych z trującą pastą do zębów, nafaszerowanymi antybiotykami frutti di mare i toksycznymi zabawkami wydaje się skrajnym nierozsądkiem kupować cokolwiek wyprodukowanego w Chinach.
A pamiętamy jeszcze czasy, kiedy chińskie kredki świecowe nie miały sobie równych, bo były miękkie i bajecznie kolorowe, gumki zmazujące oszałamiały feerią barw i pachniały jak guma balonowa z dawnego „Pewexu”, a posiadacza chińskiego piórnika otaczał tłum wielbicieli/ek, podobnie jak dziś właściciela Porsche. Wszystkie te produkty były świetne jakościowo, wcale nie tanie i przede wszystkim wyprodukowane z bezpiecznych surowców. Nie tak dawno jeszcze "made in China" oznaczało towar z wysokiej półki. Teraz spada on nawet z tej najniższej.
Foto: morguefile