Znowu wyjdziemy na ulicę? TTIP to druga ACTA
Po ACTA politycy wyciągnęli wnioski. Robią wszystko, by o ważnych umowach społeczeństwo dowiedziało się jak najpóźniej.
28.03.2014 | aktual.: 28.03.2014 10:57
Dziennik Internatów alarmuje – o tym, czym dokładnie jest TTIP, dowiemy się dopiero wtedy, gdy umowa... zostanie podpisana. Czyli po fakcie. Łatwo się domyślić, że na ewentualne zmiany może być wówczas za późno.
O podejrzenia nietrudno, szczególnie gdy mamy w pamięci to, co działo się przy ACTA. Tyle że nawet w tamtym przypadku o sprawie wiedzieliśmy, zanim umowa została podpisana. Tymczasem dziś o TTIP mówi się niewiele, a jeśli już, to pokazuje się wyłącznie dobre strony i korzyści.
Na przykład dzięki TTIP mielibyśmy latać do Stanów Zjednoczonych bez wiz. Skorzystać mają też gospodarki Stanów Zjednoczonych i Europy. Super? Problem w tym, że umowa Transatlantyckiego Partnerstwa Handlowego i Inwestycji rzekomo ma też swoje złe oblicze. Mowa tu przede wszystkim o ewentualnej cenzurze treści czy nawet inwigilacji.
W sieci pojawiły się też takie obrazki...
Najprawdopodobniej nie należy ich traktować poważnie, bo całkiem możliwe, że to gruba przesada. W przeciekach – o czym pisał wspomniany już Dziennik Internautów – mówi się o „odpowiedzialności pośredniczących dostawców usług w odniesieniu do przenoszenia i składowania informacji” czy też o „warunkach, w których świadczenie usług elektronicznych może być ograniczone”. Autor tekstu na DI sugeruje, że to otwiera furtkę cenzurze.
ACTA 2.0?
Wszystko to brzmi tajemniczo i przypomina czeski film – nikt nic nie wie. I to budzi podejrzenia, skoro sytuacja jest niejasna, a wątpliwości nie zostają rozwiane. Internet powoli zaczyna panikować, ale trudno się dziwić, pamiętając przykład ACTA. Autorzy piszący o TTIP zwracają uwagę na to, że scenariusz się powtarza i znowu wszystko szykowane jest w tajemnicy.
Ministerstwo Gospodarki stara się nas uspokoić i na swojej stronie internetowej pisze:
Po sformułowaniu projektu umowy TTIP i jego parafowaniu przez negocjatorów z UE i USA zostanie on przekazany do konsultacji publicznych. Konsultacje zostaną przeprowadzone jeszcze przed ostatecznym podpisaniem tego porozumienia, a zgłoszone w nich propozycje zostaną poddane analizie.
Test demokracji
Tylko czy możemy odetchnąć z ulgą? Znowu pojawiają się wątpliwości. „Poddanie analizie” nie oznacza przecież, że ewentualne głosy sprzeciwu zostaną uwzględnione. Podejrzliwi zwracają uwagę na to, że to zwykłe mydlenie nam oczu, a nasze uwagi wylądują w śmietniku. W końcu jeżeli nad czymś pracuje się po cichu i w tajemnicy, to nie po to, by nie odnieść sukcesu.
Uspokaja nas też FAQ umieszczony na stronie komisji. I potwierdza, że pojawią się w umowie „przepisy dotyczące praw autorskich i znaków towarowych”, choć to tylko niewielki fragment całości:
Nie będzie ACTA wprowadzonej tylnymi drzwiami. Transatlantyckie partnerstwo w dziedzinie handlu i inwestycji będzie umową o znacznie szerszym zakresie, obejmującą wiele sektorów gospodarki. Kwestie związane z prawami własności intelektualnej (IPR), takimi jak przepisy dotyczące praw autorskich i znaków towarowych, będą zaledwie jednym z jej elementów. Zarówno UE, jak i USA posiadają już skuteczne przepisy w zakresie ochrony systemów IPR, nawet jeżeli czasami stosują różne podejścia, aby osiągnąć ten cel. Nie mamy zamiaru harmonizować przepisów prawa UE i USA w zakresie praw własności intelektualnej. Transatlantyckie partnerstwo w dziedzinie handlu i inwestycji daje nam możliwość przeanalizowania ograniczonej liczby istotnych kwestii związanych z IPR leżących w interesie zarówno UE, jak i USA, dzięki czemu może ułatwić handel pomiędzy UE i USA bez osłabiania tych przepisów.
Jakie są dobre strony całej tej sytuacji? Internet jest czujny. Wszelkie ruchy polityków są monitorowane, więc być może uda się uniknąć niepotrzebnej afery. Czy czeka nas powtórka z ACTA? Cóż, jeżeli władza wciąż będzie tajemnicza, a zamiast konkretów dostaniemy niepokojące przecieki, może się to tak skończyć. Cóż, demokracja pokaże swoją dobrą stronę.