GRRRecenzja Dragon Age: Utracony tron

GRRRecenzja Dragon Age: Utracony tron

Dragon Age 2
Dragon Age 2
Szymon Adamus
06.11.2009 11:00

Ostatnio porobiło się tak, że wydając nową, wysokobudżetową grę wideo czy film nie można poprzestać na reklamach w telewizji i prasie. Komiksy, filmy animowane, no i oczywiście książki. Robi się wszystko, by wokół danego tytułu narobić więcej szumu i różnymi kanałami dotrzeć do klienta.

Czy zatem książka Dragon Age: Utracony Tron Davida Gaidera jest tylko marketingową szmirą nakręcającą hype wokół nowego świata RPG, czy warto jednak wydać na nią 35 złotych?

Ostatnio porobiło się tak, że wydając nową, wysokobudżetową grę wideo czy film nie można poprzestać na reklamach w telewizji i prasie. Komiksy, filmy animowane, no i oczywiście książki. Robi się wszystko, by wokół danego tytułu narobić więcej szumu i różnymi kanałami dotrzeć do klienta.

Czy zatem książka Dragon Age: Utracony Tron Davida Gaidera jest tylko marketingową szmirą nakręcającą hype wokół nowego świata RPG, czy warto jednak wydać na nią 35 złotych?

Poprzednie doświadczenia z lekturami fantasy napisanymi na bazie gier były dla mnie lekko mówiąc bolesne. Chwyciłem kiedyś za kilka tytułów nawiązujących do Baldur's Gate i po kilkudziesięciu stronach miałem ochotę zużyć papier z książki w zupełnie innym celu, niż życzyliby sobie tego autorzy. Po Utracony Tron sięgnąłem więc ze strachem w oczach. Pozytywnie nastrajało mnie tylko nazwisko autora, który współpracował przy tworzeniu historii do Baldur's Gate 2: Cienie Amn, Star Wars: Knights of the Old Republic, Neverwinter Nights oraz samego Dragon Age: Początek. To dość dobre referencja, a przynajmniej zapewnienie, że autor miał wcześniej do czynienia nie tylko z fantasy, ale i samym światem Dragon Age.

Utracony Tron pokazuje wydarzenia, które miały miejsce przed fabułą gry. Przez książkę przewija się kilka postaci, które będziemy mogli śledzić też na ekranach monitorów. Jest tu na przykład Loghain, prawa ręka króla Marica Wybawiciela, którego syna Cailana poznamy w grze. Jest też wiedźma z Głuszy, czyli matka pięknej czarodziejki Morrigan.

Trzeba przyznać, że Utracony Tron tworzy znakomitą podstawę pod opowieść z gry. Fabuła zaczyna się sztampowo aż do bólu (czy nie można już wymyślić nic ciekawszego niż zemsta?), ale z czasem trochę dojrzewa. Wraz z bohaterami. Gaiderowi udało się w swojej książce, w odróżnieniu od wielu innych tytułów fantasy bazujących na grach, stworzyć kilka bardzo ciekawie zarysowanych postaci. Początkowy niesmak po sztampie zamienia się szybko w zainteresowanie. Pod koniec można złapać się na tym, że na bohaterach naprawdę nam zależy. To ogromny sukces każdego pisarza.

Cieszy też fakt, że autor miał dostatecznie dużo talentu oraz ikry, by nie bać się poważnych decyzji. Jeśli ktoś w tym tytule ma umrzeć, to umiera. Jeśli trzeba zrobić przeskok w czasie o kilka lat, to się go robi. Dodając do tego narrację bazującą na krótkich zdaniach książkę, która ma 470 stron czyta się jakby miała ich 100. Co ważne mimo połykania jej jednym tchem historia nie zostaje spłycona.

Oczywiście nie ma co wpadać w nadmierne podniecenie. Dragon Age: Utracony Tron nie jest niczym rewolucyjnym. Przyznam szczerze, że Peter V. Brett zepsuł mnie do szpiku kości swoim Malowanym Człowiekiem i teraz każde typowe fantasy wydaje mi się odrobinę nudnawe. Świat Dragon Age nie daje możliwości do takiej kreatywności jak u wspomnianego autora. To bardzo klasyczna wizja fantasy z czarodziejami, elfami, krasnoludami i całym tym cyrkiem. To oczywiście nic złego. Wyjaśniam tylko trzymającym się za portfel graczom/czytelnikom, czym jest Utracony Tron.

Powiedziawszy to należy też dodać, że książka bardzo miło mnie zaskoczyła. Spodziewałem się tytułu jadącego na popularności gry, a dostałem coś więcej. Mówiąc krótko, gdyby gra wideo Dragon Age nigdy nie powstała, to książka Dragon Age: Utracony Tron i tak byłaby warta naszej uwagi. To rozrywka prosta i już jakby znana, ale przez dwa wieczory o dziwo bardzo wciągająca.

.

PS. Ze strony EA możecie ściągnąć audiobooka z pierwszego rozdziału książki. Czyta (oczywiście) Piotr Fronczewski.

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)