90 lat temu odkryto grób Tutanchamona. Fakty i mity na temat słynnej klątwy
Gdy 90 lat temu Howard Carter wybijał łomem dziurę w płycie zamykającej wejście do tajemniczego, egipskiego grobowca, nie mógł przypuszczać, że właśnie tworzy jedną z najbardziej fantastycznych historii związanych ze starożytnym Egiptem. Odkryty przez niego grobowiec okazał się sensacją nie tylko w świecie nauki. Nie minęło wiele czasu, gdy prasa zaczęła informować o pierwszych zgonach osób związanych z odkryciem. Tutanchamon mścił się zza grobu?
29.11.2012 | aktual.: 13.01.2022 13:13
Gdy 90 lat temu Howard Carter wybijał łomem dziurę w płycie zamykającej wejście do tajemniczego, egipskiego grobowca, nie mógł przypuszczać, że właśnie tworzy jedną z najbardziej fantastycznych historii związanych ze starożytnym Egiptem. Odkryty przez niego grobowiec okazał się sensacją nie tylko w świecie nauki. Nie minęło wiele czasu, gdy prasa zaczęła informować o pierwszych zgonach osób związanych z odkryciem. Tutanchamon mścił się zza grobu?
Ostatnia szansa Howarda Cartera
Jesienią 1922 roku Howard Carter miał powody do rozczarowania. Początkowo jego kariera rozwijała się niezwykle pomyślnie. Już jako 25-latek zdobył w 1899 roku posadę Generalnego Inspektora Zabytków Górnego Egiptu i Nubii i w ciągu następnych lat uporządkował i udostępnił turystom liczne zabytki z egipskiej Doliny Królów, gdzie od lat odkrywano kolejne zabytki starożytności.
Nie zaniedbywał również pracy archeologa, a od 1907 roku prace były finansowane przez lorda Carnarvona i przynosiły kolejne wartościowe odkrycia. Niestety, brakowało najważniejszego – od 1917 roku Carter prowadził poszukiwania grobowca Tutanchamona. Niestety, nie dały one rezultatu, a środki i cierpliwość dotychczasowego sponsora zaczynały się kurczyć.
Lord Carnarvon postawił warunek: jesienią 1922 roku rozpocznie się ostatni sezon wykopalisk. Jednak – ku rozczarowaniu Cartera – wszystko wskazywało na to, że poszukiwania nie zakończą się sukcesem. Tymczasem na początku listopada natrafiono na schody prowadzące w głąb skały. 26 listopada Howard Carter był już pewny, że odnalazł grobowiec Tutanchamona. Co prawda pojawiły się spekulacje, że odkrył go znacznie wcześniej i przy okazji okradł, ale pozostańmy przy wersji oficjalnej.
Gdy dziennikarzom zaczyna się nudzić
Znalezisko w Dolinie Królów wywołało zrozumiałą sensację – był to pierwszy odkryty grobowiec, który nie został w poprzednich wiekach doszczętnie splądrowany. Mimo śladów wcześniejszych włamań wraz z sarkofagiem władcy Egiptu znaleziono niezwykle bogatą kolekcję różnych przedmiotów.
Do grobowca Tutanchamona napływały tłumy turystów oraz chmara głodnych newsów dziennikarzy. Na nieszczęście dla nich Carter wprowadził embargo informacyjne, dostarczając wiadomości jedynie brytyjskiemu „Timesowi”. Pozostali dziennikarze byli na tyle zdesperowani, że aby nie zawieść swoich czytelników, w doniesieniach z Doliny Królów wykorzystywali każdą, nawet najmniej prawdopodobną plotkę czy historię.
W ten właśnie sposób w gazecie „The New York Times” pojawił się artykuł powieściopisarki Marie Corelli, która powołując się na francuski przekład arabskiego dzieła o piramidach, obwieściła, że osoby zakłócające pośmiertny spokój faraonów muszą liczyć się z przykrymi konsekwencjami. I zapewne nikt nie przejąłby się tą zapowiedzią, gdyby nie pewien przypadek.
Trup ściele się gęsto
Lord Carnarvon miał pecha – w twarz ugryzła go wygłodniała komarzyca. Nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie fakt, że podczas golenia zaciął się w zgrubienie powstałe po ugryzieniu. W rankę wdało się zakażenie, a że na wynalezienie penicyliny trzeba było poczekać jeszcze kilka lat, to dwa tygodnie po opublikowaniu artykułu Marie Corelli sponsor odkrycia grobu Tutanchamona był już martwy (według innej wersji bezpośrednią przyczyną śmierci było zapalenie płuc).
Dziennikarze oszaleli ze szczęścia: mieli w końcu punkt zaczepienia, wokół którego można było snuć najbardziej fantastyczne historie i domysły. Ze śmiercią Carnarvona natychmiast powiązano jedną z notorycznych w tamtym czasie awarii elektryczności w Kairze i śmierć jego psa w odległym Londynie. Gdy pół roku później zmarł przyrodni brat lorda (który styczność z grobowcem Tutanchamona miał co najwyżej przez artykuły w „Timesie”), tylko ślepy i głuchy mógłby nadal twierdzić, że to tylko przypadek.
Kolejnym dowodem na działanie klątwy była śmierć milionera i przyjaciela lorda Carnarvona, finansisty George’a Goulda, który kilka miesięcy wcześniej wizytował grobowiec. Prasa pisała: dreszcz grozy przenika Anglię, a powszechnie znana stała się treść klątwy:
Niech śmierć na rączych skrzydłach dosięgnie tego, co naruszy wieczny spokój faraona.
Nikt nie przejmował się takimi drobiazgami, że takiej inskrypcji w grobowcu Tutanchamona nie było. Oliwy do ognia dolał Arthur Conan Doyle, który był nie tylko utalentowanym pisarzem, ale też uchodził za specjalistę od zjawisk paranormalnych. Jak przystało na eksperta w tak wyjątkowej dziedzinie, Doyle z przekonaniem godnym wróżbity Macieja wyjaśnił, że zgony są wynikiem klątwy.
W sumie w ciągu następnej dekady odeszło z tego świata 12 osób, które prasa potrafiła powiązać z grobowcem Tutanchamona. Przyczyny śmierci były różne: od chorób, poprzez zatrucia, po morderstwa.
Czy Tutanchamon ma powody do złości?
Aby odnieść się do tych sensacji, przyjmijmy na chwilę punkt widzenia starożytnych Egipcjan i ich wierzenia. A zatem wierzymy w życie pozagrobowe i jesteśmy przekonani, że trzeba zachować ziemskie ciało w roli mieszkania dla duszy, a pamięć o nas musi trwać, aby potomni dostarczali nam ofiary (lub wymawiali odpowiednie formuły), zapewniając pożywienie.
Z tego powodu jako Tutanchamon powinniśmy otaczać szczególną troską odkrywców naszego grobu – od finansującego wykopaliska lorda Carnarvona, poprzez Howarda Cartera, po każdego z wynajętych do pracy Egipcjan. To właśnie dzięki nim nasze ciało zostało doskonale zabezpieczone i mamy pewność, że nie zniszczą go rabusie, a nasze imię - choć byliśmy mało znaczącym w historii Egiptu faraonem - jest powtarzane nie tylko w podręcznikach historii, ale stało się powszechnie znane.
Z punktu widzenia egipskich wierzeń Tutanchamon nie ma zatem powodu, by mścić się na odkrywcach. Może być zirytowany, że weszliśmy do grobu, ale mimo wszystko bilans jest dla niego korzystny.
Dość szybko pojawiły się głosy sceptyków, którzy zaczęli szukać bardziej racjonalnego wyjaśnienia. Jedna z hipotez łączy zgony z obecnością w komorze grobowej groźnego dla zdrowia grzyba, którego zarodniki, wdychane w miejscu wiecznego spoczynku władcy Egiptu, przyczyniły się do śmierci niektórych osób.
Innym wytłumaczeniem, choć dość trudnym do uwiarygodnienia, miały być różne bakterie, które jakimś cudem przetrwały tysiące lat wewnątrz grobowca czy mumii. Jeszcze inne hipotezy wskazują na choroby roznoszone przez nietoperze, które szybko wprowadzały się do nowo odkrytych grobowców, spisek satanistów (mordować miał sam Aleister Crowley) lub na gromadzące się w komorach grobowych toksyczne gazy.
Brzmi logicznie, prawda? Zanim jednak poczujemy ulgę, wiedząc, że tajemnicza seria zgonów jest możliwa do racjonalnego wytłumaczenia, czas na zwrot akcji – zarówno wiara w klątwę, jak i próby wytłumaczenia nie są warte funta kłaków. Dlaczego?
Statystyka kontra zjawiska paranormalne: 1-0
Jak w wielu innych przypadkach warto cofnąć się o krok, aby zobaczyć całą sprawę z szerszej perspektywy. Jeszcze w latach 30. zrobił to amerykański archeolog i dyrektor Metropolitan Museum of Art, Herbert Winlock. Zamiast bawić się w wyjaśnianie, dlaczego ktoś – powiązany przez media z grobowcem Tutanchamona – umarł, Winlock przyjrzał się łatwym do zweryfikowania faktom.
W 1934 roku żyło 20 spośród 26 osób uczestniczących w 1922 roku w otwieraniu grobowca. Spośród 22 osób, które w 1925 roku otwierały sarkofag faraona, w ciągu następnych dziewięciu lat zmarły dwie, a 10-osobowy zespół, który w 1927 roku odwijał bandaże mumii i przeprowadzał sekcję Tutanchamona, w 1934 roku żył w całości i cieszył się dobrym zdrowiem. I nie przeszkodziły temu odwiedziny w grobowcu, otwieranie zamkniętego od tysiącleci sarkofagu czy w końcu badania samej mumii.
Wnioski Winlocka potwierdził kilkadziesiąt lat później Mark Nelson, który w 2002 roku w szacownym „British Medical Journal” opublikował pracę analizującą zgony związane z grobowcem Tutanchamona. Nelson zabrał się do pracy bardzo metodycznie – przeanalizował skład ekspedycji i czynności wykonywane przez jej członków.
Wyodrębnił kilka grup – osoby obecne przy pierwszym otwarciu grobowca, asystujące przy otwieraniu sarkofagu czy odwijaniu mumii. Wziął również pod uwagę liczbę ekspozycji, wychodząc z logicznego założenia, że jeśli gdzieś w grobowcu lub samej mumii istniał czynnik sprzyjający zgonom (obojętnie, czy nazwiemy go bakterią, czy klątwą), to większa liczba ekspozycji na niego spowoduje większą śmiertelność.
Analiza Nelsona podważyła zarówno istnienie klątwy, jak i racjonalne próby jej wyjaśnienia - po prostu nie było czego wyjaśniać. Na uczestników wyprawy nie działała ani klątwa, ani inne sprzyjające śmierci czynniki, poza prostym faktem, że wielu z nich w chwili odkrycia dobiegało pięćdziesiątki i prawdopodobieństwo wystąpienia zgonów w takiej grupie nie było niczym niezwykłym.
Tylko czy można przyjąć tak prozaiczne wyjaśnienie, gdy na napisanie czeka jeszcze tyle książek o klątwie, tyle programów telewizyjnych potrzebuje komentarza kolejnego autorytetu, a znudzona prozą życia gawiedź od dziesięcioleci liczy na jakąś sensację? Historia o nieszczęśliwym faraonie zrodzonym z kazirodczego związku i klątwie, która spadła na odkrywców jego grobowca, żyje sobie w najlepsze i zapewne żyć będzie – nikt przecież dobrowolnie nie ukatrupi kury znoszącej złote jaja.
Klątwa Kazimierza Jagiellończyka
Historie o klątwach nie są domeną wyłącznie odkryć związanych ze starożytnym Egiptem. Seria zagadkowych śmierci dotknęła również polskich archeologów badających w latach 70. wawelskie krypty.
W 1973 roku, za zgodą ówczesnego arcybiskupa krakowskiego, Karola Wojtyły, archeolodzy rozpoczęli badania sarkofagów króla Kazimierza Jagiellończyka i jego żony Elżbiety Rakuszanki oraz odnawianie kaplicy, w której pochowano króla. Prace – co po latach wypominają przesądni komentatorzy – rozpoczęto 13 kwietnia, w piątek.
Rok po otwarciu królewskiego sarkofagu zmarł pierwszy z badaczy, otwierając czarną serię zgonów. W ciągu dekady zmarło 15 polskich naukowców zaangażowanych w badania szczątków królewskich i prace konserwatorskie. Jak się okazało, prawdopodobnym sprawcą był Aspergillus flavus (kropidlak żółty) – rodzaj grzyba, który może sprzyjać powstawaniu nowotworów i występowaniu udarów. Wydarzenia te zostały opisane przez Zbigniewa Święcha w serii książek „Klątwy, mikroby i uczeni”.
W kontekście licznych zgonów zadziwiająco dobrym zdrowiem cieszą się dwaj archeolodzy, którzy otwierali królewski grobowiec, a później byli wystawieni na zagrożenie, badając szczątki króla. Pytani o sposób na uniknięcie przykrych następstw badania królewskiej krypty, odpowiedzieli:
Staropolskim zwyczajem uodparnialiśmy się w miarę możliwości...