Survival horrory: najstraszniejsze gry w historii? A może tylko najbardziej obrzydliwe?
Co pociąga ludzi w grach z gatunku survival horror? Czemu uwielbiają godzinami myśleć o klimatycznych kwarantannach wojskowych czy opuszczonych i stęchłych starych miasteczkach, pełnych czarnowłosych dziewczynek z wsysającą próżnią zamiast oczu?
16.04.2013 | aktual.: 13.01.2022 12:05
Co pociąga ludzi w grach z gatunku survival horror? Czemu uwielbiają godzinami myśleć o klimatycznych kwarantannach wojskowych czy opuszczonych i stęchłych starych miasteczkach, pełnych czarnowłosych dziewczynek z wsysającą próżnią zamiast oczu?
Początki survival horroru
Widziałem wszystkie filmy Romera, kocham zombiaki i cały “ruch społeczny”, który naokoło tych milusińskich istot wykiełkował. Opuszczone statki kosmiczne, pełne sykających parą, oślizgłych rur też kocham. Podobnie zachlapane krwią pokładowe ambulatoria, do których zawsze trzeba zjechać jakąś windą, do której zawsze trzeba dojść przez stołówkę, w której zawsze nie ma światła, ewentualnie mruga jedna żarówka. Wszystko kocham. Tylko czemu tak bardzo mocno boję się w to grać?
Zaczęło się niepozornie, od gry, której wielu nie pamięta – Ecstatica. Zanim ktoś napomknie o Alone in the Dark – wszyscy wiemy jak to kiedyś było z grami. Na ten tytuł trafiłem po prostu o wiele później.
Ecstatica 1994 game play part1 of 2
Śmiejcie się, śmiejcie, ale dla młodziutkiego gracza wyskakujący zza kadru goblin (czy cokolwiek to było) to nie lada przeżycie. Bałem się. Grałem jednak, nie spodziewając się, jak wielki będzie to dla mnie w przyszłości problem.
Granie w czasach bez Internetu
Przez następnych kilka lat powyższe było zakopane gdzieś głęboko w mojej podświadomości – od zawsze ciągnęło mnie do tego typu gier, przy czym zawsze “coś było nie tak”. Jak bardzo się boję i (równocześnie) jak mocno chcę grać, dotarło do mnie jednak nie wcześniej, jak podczas pierwszego kontaktu z Resident Evil. Kultowy survival horror, który zrobił z tego typu gier pełnoprawny gatunek i pomógł uczynić z zombiaka jedną z bardziej kultowych postaci popkultury, na zawsze pozostanie w mojej pamięci jako gra, “w której z okna wyskakiwały psy” (ewentualnie, jako gra “w której tylko czekałem aż zaatakują mnie te cholerne kruki”).
Nie powiem ile razy zaczynałem pierwszą część Resident Evil od początku. Grę miałem pożyczoną, w wersji niemieckiej. “Was is das?” “Das ist Blut”, Barrego i Jill, zapamiętam do końca życia. Nie wiem, co powodowało, że nie chciałem w to grać, a zarazem czułem, że muszę. Historia? Odrobinę wstyd mi o tym pisać, ale naokoło zakończenia tej gry narosło mi w młodym życiu tyle mitów, że opowieści pięć lat starszych kolegów o jakimś “drugim domu” traktowałem z tak kuriozalnym namaszczeniem, że aż się w tej chwili rumienię.
A Internetu i YouTube wtedy nie było. Good old times. Dodam tylko, że grę skończyłem.
Granie w parze
Kolejnym pamiętnym tytułem był pierwszy Silent Hill. W jego przypadku sytuację miałem odrobinę lepszą, bowiem wykształcony “wyżej” system częstokroć naginałem na swoją korzyść – grał kumpel, ja kibicowałem, okazjonalnie przejmując joypada, bo ktoś “musiał siku”. Problem w tym, że życie ma tendencje do bycia kurtyzaną, musiałem więc i podczas tych krótkich przelotów trafić na coś, co sprawiało, że pod sercem było lżej, ale w spodniach już niekoniecznie.
Jak chory i pokręcony umysł musiał mieć ktoś, kto wymyślił tę scenę, nie wiem. Wiem jednak, że kiedyś go dorwę i zademonstruję istotę jednego z kultowych tekstów Księcia o... wyrywaniu głowy i wypróżnianiu się do szyi.
Silent Hill 1 - Locker Room Scare
Mniej więcej w podobnym czasie ogrywaliśmy jeszcze jeden tytuł: Dino Crisis. Dinozaury nie są straszne? Dopóki nie wyskakują przez szybę, kiedy się najmniej tego spodziewasz. Zawsze zaskakiwało mnie jak developerzy z Capcomu potrafili “oczywiste miejsca” przez całą grę takimi pozostawiać tylko i wyłącznie po to, żeby przy setnym backtrackingu pod koniec gry, gdy się już przyzwyczaisz, że tam nic Ci nie grozi, przyprawić Cię o zawał. W DC bywało podobnie, ale mistrzem tego typu zagrywek był Resident Evil 2, ze swoim dwupłytowym systemem “narobisz w pory, gdy będziesz tędy biegł w drugim scenariuszu”.
OMFG!!! - Dino Crisis - Funny Gaming Moment
Do czołówki gier, w które “chciałem, ale się bałem”, dołączyć mogę FEAR’a, a w zasadzie scenę z Almą, po której przestałem w to grać w ogóle….
F.E.A.R. - The Infamous Ladder Scene with Alma.(High quality)
Co jeszcze? praktycznie cały Aliens vs Predator, część pierwszą, na peceta (chociaż przyznać muszę, że całkiem srogi zestaw ciarek zaserwowało mi już leciwe i “kiepskie” Alien Trilogy na PSX’a). Był kiedyś na YT epicki gameplay, gość grał, pomimo że – kolokwialnie rzecz ujmując – robił w majty. W obliczu faktu, że nie mogłem go znaleźć, niech za ilustrację tego, jak wyglądałbym ja, gdybym się do gry zmusił, posłuży poniższy filmik:
Gry, w które nie zagrałem
W większej części odpuściłem też sobie Bioshocka, nie wspominając już o cyberpunkowym System Shocku, w którego zawsze chciałem, ale pewnie nigdy już nie zagram.
Silenty odpuściłem sobie po odsłonie trzeciej, zadowalając się ukończeniem (niejako w zastępstwie) większości Residentów (choć przyznam, że np. piątka nie była w połowie tak straszna jak jedynka). Co ciekawe, w gry, które raczej bawią się moją psychiką, zamiast dosłownie straszyć (a mam tu na myśli np. takie Clocktower 2), grywałem raczej bez problemów. Z horrorami w wersji filmowej jest podobnie. Do wszystkiego zaś, ciągnie mnie jak cholera.
Taka toksyczna miłość.
Robert Malinowski