Drużyna z Rzeszowa zbudowała najlepszy łazik marsjański na świecie. I tak zmarnujemy ten sukces
Studenci z Politechniki Rzeszowskiej zbudowali najlepszy łazik marsjański na świecie. To wspaniały sukces, ale czy jako kraj potrafimy go dobrze wykorzystać?
01.06.2015 | aktual.: 10.03.2022 10:16
Polacy najlepsi na świecie. To już tradycja!
Budowanie najlepszych na świecie, kosmicznych łazików staje się polskim sportem narodowym. Od lat zespoły z różnych, polskich uczelni zajmują czołowe miejsca na uniwersyteckich zawodach, w których, w czasie symulowanej, marsjańskiej misji konkurują pojazdy z całego świata.
W tym roku najlepszy na świecie okazał się zespół z Politechniki Rzeszowskiej. W czasie zawodów, University Rover Challenge, zorganizowanych na pustyni w stanie Utah, ekipa z Rzeszowa - Legendary Rover Team – pokonała 44 inne zespoły, zdobywając w pięciu konkurencjach 460 punktów na 500 możliwych.
Bez Was ten projekt by się nie udał! Przez czas zawodów nie mieliśmy chwili, aby cokolwiek napisać co u nas się dzieje. Mieliśmy kilka awarii. Dzień przed zawodami zapalił się nam łazik – kable dosłownie się zaświeciły. Siedzieliśmy codziennie do bardzo późna. Robiliśmy co tylko mogliśmy, aby w czasie kiedy mieliśmy wykonywać zadanie łazik był w pełnej gotowości. Walczyliśmy do samego końca! Obecnie jesteśmy bardzo zmęczeni, ale też bardzo szczęśliwi, ponieważ Legendary III jest najlepszym łazikiem na świecie!!
To nie koniec sukcesów! Trzecie miejsce również zajęła drużyna z Polski – zespół Scorpio z Politechniki Wrocławskiej (rok temu był drugi). Co więcej, przed rokiem zespół z Rzeszowa także był w światowej czołówce – zajął trzecie miejsce. Pierwsze przypadło wówczas innej, polskiej ekipie – twórcom łazika Hyperion 2 z Politechniki Białostockiej.
Fałszywa skromność nie jest cnotą, więc warto napisać to wprost: Polacy są w tej dziedzinie najlepsi na świecie.
Nowa polska specjalizacja
Nieraz protestuję, gdy słyszę narzekania o rzekomych genialnych wynalazkach, które były dziełem Polaków, a następnie zostały podstępnie „wykradzione” przez jakieś wraże siły. Takich opowieści krąży wiele – od mitu o komputerach Jacka Karpińskiego, poprzez różne bzdury wygłaszane na temat grafenu, po historie o zderzaku Lucjana Łągiewki niecnie zagrabionym przez rzezimieszków z Cambridge.
Z drugiej strony to świetnie, że polscy studenci są tacy zdolni i pracowici. To fantastycznie, że robią kosmiczne łaziki, deklasujące konkurencję z najbardziej rozwiniętych krajów świata.
To tym większe osiągnięcie, że jeszcze kilka lat temu budżet dwóch tylko amerykańskich uniwersytetów - Princeton i Harvarda – przekraczał budżet wszystkich polskich uczelni razem wziętych. Aby pokazać finansową przepaść wystarczy wspomnieć, że podobne środki Amerykanie przeznaczyli na naukę 25 tys. studentów, a Polacy na ponad milion.
I w takich właśnie warunkach polscy konstruktorzy nie tylko nadążają za światową czołówką, ale okazują się najlepsi na świecie. Łaziki kosmiczne stały się polską specjalizacją tak samo, jak siatkówka – gdy są jakieś zawody, reprezentacja Polski jest pewniakiem, a drugie miejsce na podium bywa rozczarowaniem. Czapki z głów!
Jest sukces. Ale co dalej?
Podziwiając sukcesy polskich konstruktorów nie sposób jednak uniknąć ważnego pytania: i co z tego? Co dzieje się z najzdolniejszymi, najmądrzejszymi ludźmi na świecie, gdy już opuszczą mury uczelni?
Z wieloma dzieje się dokładnie to samo, co z innymi, globalnymi czempionami made in Poland, czyli z programistami. Na etapie szkoły czy studiów błyszczą na tle konkurentów z całego świata, ale próżno wyglądać polskiego Apple’a czy Microsoftu (choć branża gier zaczyna rokować coraz lepiej!). Najlepsi są skutecznie przejmowani przez różne zagraniczne firmy, oferujące nie tylko pieniądze, ale możliwość kariery, rozwoju, prestiż i niebanalne wyzwania zawodowe.
Dlatego, choć sukces Polaków bardzo mnie cieszy, to jednocześnie żałuję, że – prawdopodobnie – najcenniejsze umysły nie zostaną nad Wisłą. Z czasem zobaczymy ich nazwiska na listach współtwórców kosmicznych misji SpaceX, założonej przez Jeffa Bezosa z Amazonu Blue Origin czy Virgin Galactic. Polska firma kosmiczna na miarę tych wymienionych pozostanie nadal odległym, niespełnionym marzeniem.
Tak bardzo chciałbym się mylić.
W artykule wykorzystałem informacje z serwisów University Rover Challenge, Politechnika Rzeszowska i Legendary Rover.