Braveheart | recenzja filmu Drużyna A
Dość sceptycznie podchodziłem do remake?u Drużyny A, mając cały czas w pamięci idiotyczną scenę ze zwiastuna, w której Face strzela ze spadającego czołgu. Pomyślałem sobie jednak, że chyba bardziej absurdalnie już być nie może. Ależ się myliłem... Nie dość, że wspomniana scena jest rozwinięta o latanie czołgiem (sic!), to jeszcze cały film obfituje w tak szalone pomysły, że głowa mała. Jednakże ku mojemu zaskoczeniu świetnie się to ogląda. Drużyna A to nic innego jak kawał dobrej zabawy z przymrużeniem oka.
12.06.2010 14:47
Dość sceptycznie podchodziłem do remake?u Drużyny A, mając cały czas w pamięci idiotyczną scenę ze zwiastuna, w której Face strzela ze spadającego czołgu. Pomyślałem sobie jednak, że chyba bardziej absurdalnie już być nie może. Ależ się myliłem... Nie dość, że wspomniana scena jest rozwinięta o latanie czołgiem (sic!), to jeszcze cały film obfituje w tak szalone pomysły, że głowa mała. Jednakże ku mojemu zaskoczeniu świetnie się to ogląda. Drużyna A to nic innego jak kawał dobrej zabawy z przymrużeniem oka.
Z tym przymrużeniem oka nie żartuję. Jeśli podejdziecie do filmu na poważnie, ilość absurdalnych pomysłów może Was przytłoczyć, mimo że całość jest ewidentnie w konwencji komediowej. Latanie czołgiem (to trzeba zobaczyć!), czy odpalanie samochodu za pomocą defibrylatora, nie będzie jednak dla nikogo zaskoczeniem, gdy miało się do czynienia z poprzednią produkcją reżysera, As w rękawie. Zgodnie z tytułem Joe Carnahan ma kilka niesamowitych asów w rękawie, które albo przyprawią Was o niekontrolowany wybuch śmiechu, albo doprowadzą do rozpaczy na widok tak wielu kretynizmów.
Pod względem fabularnym nie ma zaskoczenia, jak również nie ma czasu na dyskusje o życiu. Od początku widz zostaje wessany w wir akcji, który wyrzuca go dopiero przy napisach końcowych. Historia jest nieskomplikowana, choć twórcy próbują nas parę razy zmylić - średnio rozgarnięty kinoman szybko odkryje większość tajemnic. Czy przewidywalność przeszkadza? Tak by było w przypadku każdego innego filmu, lecz Drużynę A ogląda się dla szalonych pomysłów reżysera, a nie zaskakujących zwrotów akcji. Siedząc w kinie, cały czas zastanawiałem się, co też bohaterowie zaraz wymyślą.
Skoro mowa o bohaterach, trzeba pochwalić dobór aktorów. Bez wątpienia z całej ekipy najbardziej błyszczy Sharlto Copley w roli Murdocka. Aktor już w Dystrykcie 9 udowodnił, że potrafi grać, a w Drużynie A tylko utwierdza nas w tym przekonaniu. Jego Murdock to najjaśniejsza postać filmu ? trochę (chyba nawet trochę bardziej) stuknięty, nieprzewidywalny, ale i przesympatyczny. Film warto obejrzeć chociażby dla jego interpretacji słynnej sceny z Braveheart. Z kolei najsłabiej rozpisaną postacią jest B.A. Baracus, w którego wcielił się zawodnik MMA, Quinton ?Rampage? Jackson. Twórcy mieli na niego koncepcję (nawrócenie), ale zabrakło konsekwencji i pomysłów na rozwinięcie. Szkoda, bo przez to wydaje się dość nijaki na tle innych bohaterów.
Drużyna A to całkowicie autorska interpretacja reżysera, która w gruncie rzeczy ma niewiele wspólnego z oryginałem. Czy to źle? Wprost przeciwnie ? nowa drużyna na nowy wiek. A że czasy mamy szalone, to i film jest szalony do granic możliwości. Ponuracy, którzy wszystko biorą na poważnie, niech lepiej trzymają się z dala od tej produkcji. A wszyscy ci, którzy liczą na niezobowiązującą i lekko odjechaną komedię akcji, nie będą rozczarowani.
Foto: Imprerial - Cinepix, Impawards