Burning Man: spal kukłę na pustyni i zostań CEO Google'a. To zdarzyło się naprawdę
Impreza przepustką do kariery? W przypadku pewnego człowieka tak właśnie było: pojechał na festiwal Burning Man i… został szefem Google’a. Jak do tego doszło?
14.09.2015 | aktual.: 14.09.2015 21:12
Skąd się wzięło Google Doodle?
Google często zmienia swoje logo, wyróżniając w ten sposób wyjątkowe z różnych powodów dni albo ważne rocznice. Obecnie jest to normą i stało się na tyle powszechne, że raczej nie budzi już większych emocji. Czasem więcej uwagi przyciągnie jakaś wyjątkowo nietypowa zmiana lub upamiętniona przez Google’a, nietuzinkowa postać, ale przeróbki logo o nazwie Doodle stały się jedną z kultywowanych przez Google’a tradycji.
Jak długo Doodle są z nami? Jeśli zwracacie uwagę na takie detale i sięgniecie wstecz pamięcią, to zapewne wielu was odpowie „od zawsze”. Nie będzie w tym wiele przesady, bo w gruncie rzeczy początki Doodle’a sięgają pionierskich czasów Google’a, gdy uczelniany startup nie był jeszcze wielką firmą, ale kameralnym projektem Larry’ego i Serge’ya.
Nikt tam jeszcze wówczas nie liczył miliardowych zysków z reklam – dwaj założyciele zaledwie rok wcześniej porzucili kariery naukowe, by rozwijać swoją firmę, a ich najważniejszym zadaniem było przekonywanie inwestorów, by wyłożyli pieniądze na rozwój Google’a.
W końcu udało się im to osiągnąć – fundusze Sequoia Capital i Kleiner Perkins zgodziły się wyłoży oszałamiającą dla małej firmy kwotę 25 mln dolarów, stawiając tylko jeden warunek: biznesowi amatorzy mają znaleźć i zatrudnić kompetentnego dyrektora wykonawczego, który zmieni ich wizję w realny biznes.
Google jedzie na pustynię. Całe!
I właśnie w takich okolicznościach, w 1998 roku na stronie głównej Google’a po raz pierwszy pojawiło się coś innego, niż zwykłe, firmowe logo. W drugie „o” wkomponowano składającą się z kilku kresek postać, która dla niewtajemniczonych mogła wydawać się bazgrołem, ale dla znajomych była jasnym przekazem, gdzie należy szukać Larry’ego i Serge’a.
Wtedy, za pierwszym razem, umieszczenie w logo aluzji do Burning Man było szczególnie istotne, informowało bowiem internautów nie tylko o tym, że Brin i Page lubią ten festiwal, ale że wyjechali na niego wszyscy (nieliczni jeszcze) pracownicy i jeśli system Google na dniach padnie, nikt go nie naprawi.
„Tak naprawdę nie chodziło nam o to, żeby pochwalić się wyjazdem do Nevady czy zacieśnić więź z innymi fanami tej imprezy – wspomina Marissa Mayer, która dołączyła do Google tamtego lata – Zmiana logo posłużyła nam za kartkę naklejoną na drzwiach firmy: Sorry, ale jakby co, wszyscy jesteśmy na środku pustyni.”
Kto pierwszy spalił kukłę?
Tym, co sprawiło, że twórcy Google’a rzucili wszystko, zostawili firmę na pastwę losu i wyjechali, był festiwal Burning Man. Jego początki sięgają kameralnej imprezy, jaką w 1986 roku zorganizował Larry Harvey wraz z grupą znajomych na jednej z plaż w San Francisco.
Zwieńczeniem imprezy okazało się podpalenie 2,5 metrowej kukły, co sam Harvey nazywa dzisiaj aktem radykalnego wyrażenia samego siebie. Brzmi to nieźle, ale nieoficjalna wersja jest bardziej prozaiczna – kukła miała symbolizować dziewczynę, która rzuciła Larry’ego, a jej spalenie wyrazić nienawiść, jaką ten do niej czuł.
Palenie kukły tak przypadło grupie znajomych do gustu, że w tym samym miejscu zaczęli urządzać je co roku w coraz liczniejszej grupie. I słynny Burning Man odbywałby się dzisiaj zapewne na obrzeżach wielkiego miasta, gdyby nie wmieszała się policja, dość sceptycznie podchodząca do faktu, że jakaś banda pali w nocy na plaży kilkumetrową kukłę.
Larry wraz ze znajomymi musieli zatem szukać nowego miejsca, a ich wybór padł na pustynię w Newadzie, gdzie – jak można przypuszczać – palenie czegokolwiek i w dowolnych ilościach nie zainteresuje nikogo postronnego, ze stróżami prawa na czele.
Festiwal w Black Rock
I w ten właśnie sposób impreza przeniosła się do Newady na pustynię Black Rock. Był rok 1990 i brało w niej udział około 100 osób, a spalona kukła mierzyła 12 metrów. Zaledwie dwa lata później liczba uczestników sięgała sześciuset, a lawina ruszyła po uruchomieniu w 1994 roku oficjalnej strony imprezy, czyli festiwalu Burning Man.
Od następnego roku zaczęto organizować – co trwa do tej pory – festiwale tematyczne. Pierwszy tematyczny Burning Man odbywał się pod hasłem Dobro i Zło. W kolejnych latach hasłami przewodnimi były m.in. Ciało, Poza wiarą, Piekło, Krąg czasu czy Nadzieja i Strach. Lawinowo rosła również liczba uczestników – w 1996 roku było ich już 8 tys. W 1999 – 23 tys., w 2006 39 tys., aż do rekordowych 70 tys. w czasie tegorocznej imprezy.
Impreza rządzi się kilkoma zasadami: miasteczko wznoszone jest za każdym razem od nowa na planie ¾ koła, podzielonego na sektory i ulice. Poza samym przyjazdem na miejsce, zakazany jest ruch zwykłych pojazdów. Mogą za to jeździć – z ograniczoną prędkością – różne wymyślne, budowane na tę okazję wehikuły, wyglądające często jak spełnienie mokrych snów steampunkowców.
Od kontrkultury do mainstreamu
W czasie imprezy zakazany jest handel – kupić można jedynie kawę i lód, a dochód ze sprzedaży przeznaczany jest na edukację w pobliskim miasteczku. Uczestnicy festiwalu mogą jednak uprawiać miedzy sobą handel wymienny. W założeniu miało to sprawiać, że wyposażenie i prowiant, pozwalający przeżyć ponad tydzień na pustyni, każdy musi przywieźć sobie sam.
Ważnym założeniem jest również ekologia – po skończonej imprezie mają zniknąć wszelkie ślady, że na środku pustyni bawiły się dziesiątki tysięcy ludzi.
Z czasem zmienił – i nadal się zmienia – charakter Burning Mana. Z mekki kontrkulturowców i geeków stał się popularną imprezą, na którą zaglądają różne gwiazdy i gwiazdki. Nie brakuje również ludzi z branży IT – poza Larrym i Serge’em do Black Rock zaglądają m.in. Elon Musk, Mark Zuckerberg czy Jeff Bezos.
Wizyta na festiwalu z pewnością przyniosła korzyści – nie tylko duchowe – jeszcze jednej znanej postaci. Gdy Eric Schmidt został – zgodnie z wymogiem, postawionym przez wspomnianych na początku inwestorów – zatrudniony na stanowisku CEO Google’a, jednym z argumentów, które przeważyły jego kandydaturę był fakt, że uczestniczył w Burning Manie.
Wykorzystane cytaty pochodzą z książki „Google Story” Davida A. Vise i Marka Malseeda