Lalki dla facetów

Lalki dla facetów

Leia action figure
Leia action figure
Blomedia poleca
05.11.2012 14:00, aktualizacja: 13.01.2022 13:23

Facet to twarde zwierzę. Nie nosi różowych fatałaszków, lecz koszule koloru łososiowego. Nie chodzi do kosmetyczki, ale do gabinetu odnowy biologicznej. A przede wszystkim nie bawi się lalkami, tylko kolekcjonuje action figures!

Facet to twarde zwierzę. Nie nosi różowych fatałaszków, lecz koszule koloru łososiowego. Nie chodzi do kosmetyczki, ale do gabinetu odnowy biologicznej. A przede wszystkim nie bawi się lalkami, tylko kolekcjonuje action figures!

Action figures to coś więcej niż zwykłe zabawki. To pełnowartościowe ozdoby, traktowane jako środki wyrazu i dopełniające wizję spersonalizowanych wnętrz. To gadżety dla geeków ironicznie pojmujących popkulturę. To przedmioty kolekcjonerskie, które na aukcjach osiągają zawrotne ceny. Ale cokolwiek by o nich mówić...

Wszystko zaczęło się od lalek

W roku 1959 firma Mattel, znana dotąd jako wytwórca ramek do zdjęć i domków dla lalek, zawojowała Stany Zjednoczone. Wypuściła na rynek Barbie - nowoczesną zabawkę, która dla młodych Amerykanek miała być zarówno obiektem pożądania, jak i godnym naśladowania wzorem.

"Dziewczynki za pomocą lalek odzwierciedlały świat dorosłych, który je otaczał" – stwierdziła niegdyś Ruth Handler, projektantka Barbie. "Rzutowały na nie swoje marzenia o dorosłym życiu".

George Lucas - Return of the Jedi
George Lucas - Return of the Jedi

Czy to ze względu na psychologiczne aspekty zabawy lalkami, czy z uwagi na nowoczesny projekt i solidne wykonanie, Barbie okazała się gigantycznym sukcesem. Dzięki niej Handler – niemająca większego pojęcia o biznesie córka polskich emigrantów – stała się jedną z najbardziej wpływowych kobiet w historii; osobą, która dosłownie ukształtowała młodość milionów dzieci.

Taki sukces nie mógł ujść uwadze konkurencji. Hassenfeld Brothers Co. – firma odpowiedzialna za bijące rekordy sprzedaży zabawki i gry planszowe - szybko zauważyła, że Mattel kieruje swoją ofertę tylko do małych dziewczynek. Na rynku pozostawała ogromna, czekająca na zagospodarowanie nisza, z której wypełnieniem wiązał się tylko jeden problem: jak trafić z lalką do chłopców?

Słowo na „l”

Duża, bo mierząca ponad 30 centymetrów plastikowa figurka z ruchomymi kończynami, wymiennymi elementami ubioru i akcesoriami - to jak nic lalka, czyli coś, czego chłopcy unikają jak ognia. Marketingowcy Hassenfeld Brothers (która wkrótce miała zmienić nazwę na bardziej chwytliwe Hasbro) doskonale zdawali sobie sprawę, że dla młodych mężczyzn zabawa lalkami byłaby hańbą. Postanowili więc unikać słowa na „l” jak ognia. Ich produkt miał być antylalką; zaprzeczeniem idei grzecznej zabawki dla potulnych dziewczynek. Nazwano go odpowiednio bombastycznie: action figure.

W roku 1964 do sklepu trafiła pierwsza figurka akcji - lalka żołnierza armii amerykańskiej zainspirowana serialem „The Lieutenant”, którego twórcą był ojciec "Star Treka", Gene Rodenberry. Jej nazwę - G.I. Joe - projektanci Phil Kraczkowski i Walter Hansen zaczerpnęli z filmu z 1945 roku, zatytułowanego „The Story of G.I. Joe” (w polskim przekładzie - „Żołnierze”).

Philip Kraczkowski przy pracy (Fot. Sarasota Herald Tribune)
Philip Kraczkowski przy pracy (Fot. Sarasota Herald Tribune)

Action figures stały się natychmiastowym hitem, ale specjaliści z Hasbro nie zamierzali spocząć na laurach. Szybko poszerzyli ofertę o kolejne modele, odpowiadające innym wojskowym specjalizacjom. To jednak nie wystarczyło, by utrzymać się na szczycie.

Wojna w Wietnamie sprawiła, że postrzeganie przez opinię publiczną amerykańskich żołnierzy radykalnie się zmieniło. Wojacy nie byli już poczciwymi bohaterami, lecz postaciami budzącymi kontrowersje. Hasbro zwęszyło zmianę koniunktury. Nie chcąc firmować swoim logo zabijaków mieszających się w nieswoje konflikty, na początku lat 70. producent rzucił do sklepów nową serię figurek. Lalki G.I. Joe zmieniły się w łowców skarbów, astronautów czy superbohaterów; jednym słowem – w poszukiwaczy przygód.

Uczeń przerasta mistrza

Producent nie zamierzał się poddawać. Dla podbicia sprzedaży zastosował najprostszy trik branży rozrywkowej, to znaczy wykupił licencję na wykorzystywanie wizerunków komiksowych superbohaterów. Sytuacja znacząco się zmieniła: podczas gdy sprzedaż Hasbro spadała, każdy chłopiec w Stanach marzył o figurkach Mego, przedstawiających tak ikoniczne postaci, jak Superman, Spiderman, Batman, Conan czy Kapitan Ameryka.

MEGO Batman
MEGO Batman

Oprócz licencjonowania znanych bohaterów Mego wpłynęło na ewolucję figurek akcji poprzez znaczące cięcie kosztów. Firma od początku specjalizowała się w taniej produkcji, więc kiedy zyskała przewagę nad Hasbro, zaczęła kształtować rynek według własnych reguł. Figurki stały się mniejsze, zaczęto je wytwarzać oszczędnymi metodami. Niektóre części kostiumów były malowane na zabawce, a poszczególne modele powstawały poprzez łączenie na różne sposoby części wybieranych z jednej puli.

Śmierć i zmartwychwstanie

Mimo konkurencji na polu action figures w drugiej połowie lat 70. stało się jasne, że zainteresowanie figurkami przygasa. Na nic zdała się produkcja zabawek przedstawiających prawdziwych celebrytów. Możliwość odtwarzania na dywanie kłótni Sonny'ego i Cher nie była tak zabawna, jak mogło się wydawać – sprzedaż lalek spadała.

Śmierci figurek zapobiegł pewien młody reżyser z ambicjami, niegdysiejszy przeciwnik hollywoodzkiego antyestablishmentu, a dziś jego kluczowa podpora. Kiedy George Lucas podpisał z firmą Kenner umowę na produkcję zabawek na licencji swoich "Gwiezdnych wojen", decydenci z wytwórni 20th Century Fox sądzili, że robią interes życia. Lucas zrezygnował z reżyserskiej gaży w zamian za wyłączne prawa do zysków ze sprzedanych gadżetów. Figurki, podobnie jak film, stały się hitem, a całe okołofilmowe uniwersum Star Wars zarobiło więcej niż wszystkie części sagi razem wzięte - świat dopiero co obiegła wiadomość, że Lucas odsprzedał Disneyowi swoje imperium za 4 miliardy dolarów.

A później nastały lata 80. Rozpoczęła się prawdziwa figurkomania.

W roku 1982 na sklepowe półki triumfalnie powróciły lalki G.I. Joe. Kiedy amerykańska organizacja cenzorska FCC zniosła regulacje dotyczące tworzenia programów na licencji popularnych zabawek, kampania marketingowa stała się prawdziwie bezlitosna. Linii nowoczesnych, pomysłowych figurek zaczęła towarzyszyć kreskówka, wsparta przez liczne komiksy i gry wideo.

Światy kreskówek i action figures zaczęły się przenikać. Niektóre figurki, np. żółwie ninja, tworzono na podstawie telewizyjnych hitów; inne zabawki – np. Transformery i G.I. Joe – stały się inspiracją dla seriali animowanych, do dziś funkcjonujących w charakterze fabularnych spotów reklamowych.

Zbieracze lalek

Stare zabawki w nienaruszonych opakowaniach zaczęły zyskiwać na wartości, na co rynek zareagował błyskawicznie. Producenci zaczęli wypuszczać lalki w limitowanych edycjach, ustanawiając odpowiednio wysokie ceny. Rozkwitł handel wtórny, a wraz z nim pojawiły się kolekcje złożone z tysięcy figurek.

Od tamtego czasu na rynku nie zaszły większe zmiany. Zbieranie figurek nadal jest modnym i popularnym hobby, praktykowanym zarówno przez dzieci, jak i osoby dorosłe. Dostępność zabawek jest duża, a wybór przeogromny – każda większa premiera filmowa czy nowa gra wideo wiąże się z wypuszczeniem towarzyszącego zestawu action figures.

Najbardziej pożądane i najrzadsze okazy osiągają na internetowych aukcjach zawrotne ceny. Kolekcjonerzy gotowi są wydać równowartość tysięcy złotych na pojedyncze lalki, a wartość całych zestawów jest liczona w dziesiątkach tysięcy dolarów. Zbiór wszystkich zabawek z pierwszej serii Transformers oferowany jest za 10 500 dol., a wyjątkowa dwunastocalowa księżniczka Leia z "Gwiezdnych wojen" kosztuje niewiele mniej, bo 9999 dol.

Leia - Star Wars (Fot. eBay)
Leia - Star Wars (Fot. eBay)

Innymi słowy, lalki dla facetów mają się lepiej niż kiedykolwiek.

Action figures a sprawa polska

Z uwagi na sytuację polityczną Polska przez dekady była odcięta od zachodnich trendów. Fenomen action figures ominął nas szerokim łukiem – zabawki można było podziwiać najwyżej na wystawianych na publiczny widok czarno-białych kserokopiach opakowań. Co prawda od czasu do czasu trafiały do nas niskiej jakości podróbki ze Wschodu, ale o kolekcjonowaniu oryginałów takich marek jak Kenner czy Mego nie mogło być mowy. Kolekcjonerstwo rozwinęło się nad Wisłą dopiero w połowie ubiegłej dekady, kiedy powstały pierwsze polskie sklepy założone w celu dystrybucji action figures.

"Polacy zareagowali entuzjastycznie na sprowadzone produkty" - mówi Jerzy M. Stec z Aliens Group, firmy dystrybuującej kolekcjonerskie figurki. "Najchętniej zaopatrujemy się w figurki postaci z gier wideo, takich jak Assassin's Creed, God of War i Gears of War. Spośród filmowych action figures najczęściej wybieramy bohaterów "Gwiezdnych wojen". Nie zawsze nasze gusta pokrywają się z gustami zachodnimi – lalki, które tam biją rekordy sprzedaży, takie jak postaci z serii gier Halo, u nas spotykają się z nikłym zainteresowaniem".

Gears of War
Gears of War

W ciągu ośmiu lat polska brać kolekcjonerska rozrosła się do ogromnych rozmiarów – według przedstawiciela Aliens Group liczy ona co najmniej 20 tysięcy osób i rozwija się z miesiąca na miesiąc. Figurki trafiają także do osób kolekcjonujących limitowane edycje gier lub filmów, są bowiem częstym dodatkiem do drogich wydań specjalnych.

Polubiliśmy lalki dla facetów, a więc czy możemy liczyć na to, że w najbliższym czasie Polska wkroczy na rynek producentów? Czy będziemy mogli postawić na półce figurki Hansa Klossa i Gustlika?

"Znikoma szansa" odpowiada Jerzy M. Stec. "Inwestycja wymaga dużych nakładów, a rynek jest niepewny i mało zasobny".

Mimo wszystko jesteśmy optymistami.

Michał Puczyński

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)