Poznajcie Polaka, który odrzucił pracę w Google'u. Woli robić swój start-up
Podobno praca w Google'u to marzenie każdego. Ale rzeczywistość weryfikuje wyobrażenia. Oto Polak, który dostał od amerykańskiego giganta szansę, przeszedł kolejne etapy trudnej rekrutacji i... uznał, że wcale tego nie chce.
Podobno praca w Google'u to marzenie każdego. Ale rzeczywistość weryfikuje wyobrażenia. Oto Polak, który dostał od amerykańskiego giganta szansę, przeszedł kolejne etapy trudnej rekrutacji i... uznał, że wcale tego nie chce.
Moi znajomi w serwisach społecznościowych rozmawiają dziś o ciekawym wpisie blogowym, którego autorem jest Wojciech Grześkowiak, kiedyś pracownik Samsunga, obecnie szef własnego projektu Kwit.pl.
"Na początku września na LinkedIn zaczepił mnie rekruter z Google… firmy, w której zawsze chciałem pracować, do której wysłałem chyba ze 100 CV, ale nikt nigdy się do mnie nie odezwał, aż do tamtego dnia" – pisze Grześkowiak. Jak zdradza, zawsze chciał pracować w Google'u, bo można tam spotkać niesamowitych ludzi, pracować przy "projektach, które faktycznie zmieniają świat, z których korzystają setki milionów użytkowników". A do tego jeszcze te wszystkie korzyści...
Rekrutacja: Londyn, Madryt, Monachium, Zurych
Nic więc dziwnego, że zgodził się przynajmniej wziąć udział w rekrutacji. Sądził, że odpadnie po drodze, bo rekrutacja w Google'u nie jest czymś, co przeciętny człowiek jest w stanie przetrwać. Grześkowiak opisuje, że najpierw zadzwonił do niego rekruter z Londynu i zadał kilka wstępnych pytań. Potem był telefon z Madrytu, w którym już sprawdzano dokładniej wiedzę kandydata. Kolejny etap to wideokonferencja z Monachium. I znów odpytywanka, problemy do rozwiązania.
Potem Zurych:
Tej rozmowy obawiałem się najbardziej. Otwieramy z rekruterem ten sam dokument Google Doc i “kodujemy”. Jest zadanie, trzeba znaleźć rozwiązanie (algorytm) i zakodować je w wybranym języku. Przez cały czas na ręce patrzy Ci inżynier z Google. W międzyczasie pyta Cię, dlaczego używasz takich funkcji, a nie innych, i czy można zrobić to lepiej, szybciej, bardziej wydajnie. Czas przeznaczony na to zadanie to 45 minut. Po 30 minutach było już po wszystkim.
Kandydata sprawdzano jeszcze kilka razy. Ostatni etap rekrutacji odbył się w Warszawie i to właśnie wtedy Grześkowiak zaczął zastanawiać się, czy to dla niego i czy aby na pewno będzie w stanie pogodzić pracę w Google'u z prowadzeniem swojej firmy. Doszedł do wniosku że nie. Ominęło go mnóstwo wspaniałości, jak te, które możecie zobaczyć w materiale o nowojorskim biurze Google'a.
Google kontra marzenia o własnej firmie
Grześkowiak uznał, że nie może porzucić swoich marzeń i wybrał własną firmę, która może, ale nie musi odnieść sukcesu. Dziś uważa, że nie powinien był w ogóle brać udziału w rekrutacji do Google'a. "Marka Google była jednak zbyt silna i kusząca, abym odmówił im już na samym początku" – pisze w blogu.
A czy Wy potrafilibyście odmówić Google'owi?