SA Wardęga wygrałby wybory samorządowe? Nie ma szans - przeceniamy Internet
Youtuber jako wójt albo chociaż radny? Na pierwszy rzut oka to bardzo możliwy scenariusz, ale wątpię, by kiedykolwiek został zrealizowany.
Oglądając “perły” tej kampanii można dojść do wniosku, że konkurencja jest żadna i niezwykle łatwo osiągnąć sukces w lokalnych, samorządowych wyborach. A skoro zwykły człowiek tak myśli, to co mówić o kimś, kto w Internecie osiągnął sukces i kogo na Facebooku śledzi ponad milion osób, a na YouTube ma ponad 2 mln subskrybcji? Ten warunek spełnia np. SA Wardęga. Idealny kandydat na burmistrza lub prezydenta?
Piotr Barcyki ze Spider’s Web twierdzi, że “znany z YouTube'a vloger wygra wybory do samorządu. To już tylko kwestia czasu”. I na potwierdzenie swojej tezy wkleja wypowiedź SA Wardęgi:
Mimo wszystko tonował bym nastroje, bo ostatnie wybory do Europarlamentu pokazały, że znane nazwiska nie wystarczą. Tomasz Adamek, Weronika Marczuk, Maciej Żurawski, Otylia Jędrzejczak - oni próbowali dostać się do Brukseli. Celu nie osiągnęli, mimo że frekwencja była bardzo, bardzo niska.
Być może przesadzę, ale mam wrażenie, że to znacznie bardziej znane nazwiska niż SA Wardęga. Znane, bo obecne w telewizji. A to telewizja w dużym stopniu pomaga się przebić i osiągnąć sukces w wyborach.
Nowa Prawica - partia rządząca Internetem. I co z tego?
I pokazuje to przykład Nowej Prawicy i Janusza Korwin-Mikkego, którzy w Sieci wygraliby wszystkie możliwe wybory. Gdy jednak nadejdzie czas prawdziwych głosowań, partia nie może przekroczyć progu wyborczego. I choć w wyborach do Europarlamentu osiągnęła dobry wynik, to wcale nie zwiększyła się liczba ich wyborców. O sukcesie zadecydowała przede wszystkim niższa frekwencja.
Mam wrażenie, że każdy internetowy celebryta osiągnąłby jeszcze gorszy wynik niż mocna w Sieci partia Korwina. “Lajk” nic nie kosztuje, wyświetlenia łatwo nabić. Przyciągnąć ludzi do urn jest już jednak trudniej. I nawet jeśli ktoś napisze “głosowałbym”, to nie znaczy, że w dzień wyborów wyjdzie z domu i pofatyguje się do lokalu wyborczego.
Bo to już wymaga prawdziwej i realnej aktywności. A nie wszyscy polityką się interesują i chcą głosować. Nawet, gdy startuje (alternatywny scenariusz) ulubiony twórca z Youtuba.
Liczba “lajków” Wardęgi, a także innych popularnych w Polsce youtuberów, na pewno robi wrażenie, ale odejmijmy od tego osoby, które z racji wieku nie mogą głosować. Odrzućmy świadomych wyborców i mają swoich kandydatów. Wyłączmy z głosowania tych, którzy mieszkają w innym regionie. Nagle okazuje się, że liczba się skurczyła i już nie jest tak imponująca.
A przecież trzeba mieć jeszcze jakiś program. Członkostwo w partii mogłoby podzielić widzów. Również konkretne postulaty nie musiałby się wszystkim podobać. A czy wszyscy chcieliby zagłosować na kogoś, kogo jedynym hasłem byłoby: “będzie śmiesznie, jak się dostanę, bo strollujemy politykę”? Ci, którzy mogliby to zrobić, prawo do głosu uzyskają dopiero za pięć lat.
Internet i telewizja - dwa rózne światy
Ale nawet nie w tym rzecz. Portal politykawarszawska.pl zauważył, że gdyby wybory na prezydenta Warszawy odbywały się na Twitterze, to wygrałby je Przemysław Wipler. Ale czy tak będzie w rzeczywistości? Mam wrażenie, że drugie miejsce jest nieosiągalne, a co dopiero wygrana.
Krzysztof Stanowski, kłócąc się z gwiazdą TVN 24, Jarosławem Kuźniarem, napisał na Twitterze, że jego tekst o prezenterze to dowód na to, że “Internet swoje, telewizja swoje”. Kuźniar w Sieci jest krytykowany, a artykuł Stanowskiego polubiło grubo ponad 17 tysięcy czytelników.
Zombie Apocalypse Halloween Prank (SA Wardega)
Tyle że TVN 24 dociera do prawie 9 mln abonentów, a w lipcu 2014 mogło pochwalić się oglądalnością na poziomie 195 728 widzów. Z kolei Fakty TVN oglądało we wrześniu 3,9 mln widzów. Faktycznie - Internet swoje, telewizja swoje. Np. wykopowicze mogą oburzać się, że jakiś materiał był manipulacją, ale kijem rzeki nie zawrócą. To oni w tym starciu są maluczkimi, a telewizja, z milionową oglądalnością, gigantem.
Przemysław Wipler w “Fakty po Faktach” mówi, że “Internety rozliczą” TVN 24. Tylko - co z tego? To dwa osobne światy. Internet ma swoich odbiorców, telewizja ma swoich odbiorców. Obie grupy nie są ze sobą powiązane, nie wpływają na siebie. Co najwyżej garstka siedzi i tu, i tu. Reszta żyje w osobnych rzeczywistościach. W okopach, jak najdalej od siebie.
W Polsce Internet jeszcze niczego nie zmienił. Wyjątkiem jest ACTA, ale to tylko potwierdza regułę. Internetowa popularność jak do tej pory nie umożliwiła wygrania wyborów, dzięki niej nikt nie stał się ogólnopolskim autorytetem. Gwiazdy YouTube niby pojawiają się w telewizji, ale wolą iść swoją, internetową droga. A telewizja też jakoś bez nich sobie radzi.
Jeżeli chodzi o politykę, to wciąż prawdziwą władzą jest telewizja. Internet radzi sobie coraz lepiej, ale to wciąż margines. I dowodem tego byłyby właśnie wybory. Gwiazda YouTube’a może i przyciągnęłaby kilku swoich fanów, ale znacznie częściej reakcją na nią byłoby pytanie: “a kto to właściwie jest?”.