"Ściągnij moją twórczość nielegalnie, pozwalam!". Darmowy i głupi sposób na promocję
Wszyscy się cieszą, bo kolejny artysta razem z nimi walczy ze złymi wytwórniami i nie widzi niczego złego w piractwie. To sprytne oszustwo, bo chodzi jedynie o rozgłos. Darmowy, dodajmy.
05.01.2014 23:02
Kojarzycie Russella Branda? Nie jest to postać anonimowa – brytyjski komik, aktor, być może widzieliście jakiś film z nim w roli głównej. Jakiś czas temu zaapelował, by jego najnowsze DVD, o nazwie Messiah Complex, bez obaw ściągać z sieci. Nielegalnie. On nie ma nic przeciwko temu.
Dobry chłopak był i pozwalał ściągać
Tak przynajmniej niektórzy uważają. Zresztą, nie on jeden szybko zaliczony został do tych dobrych, którzy walczą ze złymi, pazernymi wytwórniami. W końcu znalazł się prawdziwy artysta dbający o bezproblemowy dostęp do kultury!
Wybaczcie, ale takie myślenie to bzdura.
Russell Brand MESSIAH COMPLEX World Tour 2013
Artyści, twórcy gier, filmów czy muzyki, znaleźli sprytny, mało wymagający sposób na reklamę. Piratów w końcu jest wielu i raczej nieprędko się na nich wpłynie. Na nic kampanie, na nic pozwy, na nic wściekanie się w wywiadach. Kto ma ściągnąć film/muzykę/grę, ten i tak to zrobi.
Kto nie z nami, ten przeciw nam
A jeśli powie się wprost, że piraci to złodzieje i ich nie lubimy, to mamy przechlapane. Wystarczy przypomnieć przykład z Polski – Zbigniew Hołdys. Albo Kazik Staszewski. To nic, że jego wytwórnia od dawna pozwala legalnie i za darmo słuchać niemal wszystkich płyt Kultu na YouTube. Do dziś wspomina się to, jak powiedział w wywiadzie, że na piractwie traci mnóstwo pieniędzy.
Rozwiązanie jest więc proste: artyści robią wszystko, by piraci ich pokochali. Nie ze względu na twórczość, nie ze względu na ciekawe poglądy. Po prostu trafiają w ich gusta, mówiąc im to, co chcą usłyszeć. Czyli że ściągając pirackie kopie tak naprawdę przyczyniają się do promowania kultury.
No, trochę w tym racji jest. Tyle że nie promuje się kultury, a... danego „artystę”. Ludzi wchodzących na The Pirate Bay jest mnóstwo. Udają się tam na przykład po Hobbita (to najczęściej piracony film w 2013 roku) i nagle widzą takiego Russella Branda.
Nie znają go, ale skoro promują go właściciele pirackiej zatoki i skoro on sam nie ma nic przeciwko piractwu, to pewnie jest w porządku. Jest taki jak ja. Ściągnę płytę, może mi się spodoba, może później pójdę na koncert/występ albo kupię koszulkę z jego podobizną.
I biznes się kręci.
O to właśnie chodzi. Gdybym wydał płytę, pierwsze, co bym zrobił, to powiedział, że chcę, żeby piraci z całego świata ją ściągali. Z marketingowego punktu widzenia to strzał w dziesiątkę. Przypodobałem się internetowym korsarzom, ktoś przeprowadzi ze mną wywiad. Jestem wyjątkowy! No bo jak to tak – podoba mi się fakt, że ludzie nielegalnie pobierają moją płytę, nie dają mi zarobić?
No właśnie, że prędzej czy później dadzą. I aż dziwne, że wielu tej prostej zależności nie rozumie. Tu nie chodzi o żadną wspólną walkę czy poglądy. Piraci są sprytnie wykorzystywani w kampanii reklamowej. Dają się nabrać i odwalają czarną robotę za speców od marketingu.
Znani, bo pobierani
Pomijam już fakt, czy to dobrze, że ktoś nabija piratów w butelkę, czy może źle, że popiera piractwo. Ale irytuje mnie to, że dziś wystarczy wrzucić swój projekt na Torrenty, by było o nim głośno. To świetna promocja, wiem. Ale chciałbym, żeby promowano tych, którzy robią coś fajnego, a nie tych, którzy idą ramię w ramię z piratami.
Do teraz pamiętam o McPixel, polskiej grze niezależnego twórcy Sosa Sosnowskiego. Ale wiecie co? Nie wiem, o czym ta gra jest. Nie wiem nawet, czy jest fajna. Czytając artykuły o nim dowiedziałem się tylko o tym, że piracki serwis zrobił mu kampanię promocyjną, dzięki której pobrało się mnóstwo kopii.
Gry dobrej czy złej? Nieważne. Istotne jest, że odbyło się to „pirackim” sposobem!