Skaner: straszne roboty, Google Glass na nosie Polaka, unijne dotacje od kuchni
W dzisiejszym odcinku Skanera zastanawiamy się, dlaczego tak bardzo boimy się imitacji człowieka; sprawdzamy, co trzeba zrobić, żeby dostać unijną dotację; analizujemy, dlaczego w Polsce nie powstają naprawdę innowacyjne start-upy; a także dowiadujemy się (od Polaka, który miał gadżet na własnym nosie), czy Google Glass to rzeczywiście coś fajnego.
29.04.2013 | aktual.: 13.01.2022 12:00
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W dzisiejszym odcinku Skanera zastanawiamy się, dlaczego tak bardzo boimy się imitacji człowieka; sprawdzamy, co trzeba zrobić, żeby dostać unijną dotację; analizujemy, dlaczego w Polsce nie powstają naprawdę innowacyjne start-upy; a także dowiadujemy się (od Polaka, który miał gadżet na własnym nosie), czy Google Glass to rzeczywiście coś fajnego.
Ewa Lalik ciekawie pisze na łamach Spider's Webu o "przekraczaniu Doliny Niesamowitości" (czyli Uncanny Valley):
"Uncanny Valley mówi, że w pewnym momencie roboty, które upodabniają się do ludzi, przestają budzić sympatię, a zaczynają budzić odrazę. Jeśli robot za bardzo przypomina człowieka, zaczyna powodować niepokój, dyskomfort i strach. Uncanny Valley jest granicą, która oddziela sympatię od dyskomfortu człowieka – rozwój robotów w oparciu o upodabnianie się do ludzi wywołuje pozytywne uczucia, jednak nagle przekroczona zostaje granica, po której ludzie po prostu nie czują się dobrze z robotami".
Dlaczego tak się boimy imitacji samych siebie? "Dyskomfort psychiczny wywoływany jest przez drobne szczegóły odróżniające robota od człowieka – na przykład nie do końca naturalny wygląd skóry czy rysów twarzy" – pisze Ewa Lalik.
Przy okazji recenzji Dead Island: Riptide Paweł Olszewski z Gamezilli pyta, jak to jest z ocenami polskich gier w Polsce. Pojawiły się bowiem głosy, że polskie media mają zwyczaj zaniżać oceny rodzimych gier. Czy faktycznie tak bardzo nienawidzimy tego, co nasze? No cóż...
"Zachodnie media i polskie miały inną godzinę upływu embargo, stąd opóźnienie między zachodnimi publikacjami a naszymi. Zanim jednak "zorganizowana akcja hejterska" przeniosła się z obozu CI Games do Techlandu, zahaczyła o te anglojęzyczne recenzje, które nie prezentowały się najlepiej. Oscylowały w okolicach połowy skali. Gra na GameSpocie zgarnęła 4 (ale już na GameInformerze 8), oprócz tego sporo tam było "piątek" i kilka "siódemek", czyli według graczy i recenzentów - solidnie, ale bez szału. A według wydawcy - katastrofalnie mało. Wszystko co dostaje mniej niż "8" jest w pierwszej kolejności ustawiane przez wydawców do odstrzału. Dead Island: Riptide ma dużo mniej - na Metacritic.com, zależnie od platformy, uzyskało 60-66%".
Przyczyny, dla których polskie startupy nie odnoszą sukcesów za granicą, wylicza na łamach AntyWebu Łukasz Banach z WP.pl. Tekst jest długaśny, ale warto przeczytać go w całości, bo autor odmalowuje ciekawy i chyba całkiem trafny obraz Polski i Polaków. Nie ma u nas fajnych start-upów, bo mamy taki, a nie inny system edukacji, bo wychowani w PRL-u rodzice nie nauczyli nas przebojowości, bo nie znamy angielskiego, bo mamy za duży rynek wewnętrzny itp., itd.
Oto kawałek interesującego wywodu na temat edukacji w Polsce:
"System edukacji w Polsce to gigantyczne marnotrawienie czasu i zasobów. To tak, jakby przygotowując projekt startupowy, nigdy nie zrobić MPV (minimum viable product – produkt z minimalnymi wymaganiami do działania) a ciągle dopracowywać gotową betę, by na końcu okazało się, że nasza koncepcja nie pasuje do żadnego klienta (czytaj: rynku pracy) i musimy zrobić pivot (czytaj: pracować w zupełnie innym zawodzie niż wyuczony). Po 18 latach pracy (nauki!) nad projektem".
"Polityka" pisze o planie ratowania Morza Martwego przed wyschnięciem przez połączenie go z Morzem Czerwonym. Mimo że przeciętny turysta tego raczej nie zauważy, morze kurczy się w szalonym tempie. Na jego uratowanie potrzebne są gigantyczne pieniądze.
"Jeśli opublikowany w tym roku przez Bank Światowy projekt rewitalizacji morza nie zmobilizuje 10 mld dol. z dotacji państwowych oraz pożyczek bankowych, i jeśli nadbrzeżne państwa – Jordania, Autonomia Palestyńska i Izrael – nie osiągną porozumienia w sprawie budowy kanału, który umożliwi roczny dopływ 2 mld m sześc. wody z Morza Czerwonego, to w ciągu 50 lat najbardziej zasolone i najniżej położone morze świata czeka ostateczna agonia. Pociągnie za sobą ekologiczną i gospodarczą katastrofę regionu. Ucieszą się z tego prawdopodobnie tylko archeolodzy, którzy będą mogli zacząć grzebać w błotnistym, pełnym smoły dnie, aby przekonać się, czy Stary Testament akurat w kwestii tego miejsca jest wiarygodnym dokumentem".
Marcin Kosedowski w blogu Like a geek chwali, że udało mu się dostać dotację z Unii Europejskiej, i wyjaśnia, jak wygląda staranie się o takową. A przede wszystkim mówi jedną ważną rzecz: w UE naprawdę nie chodzi o najbardziej innowacyjne projekty. Chodzi o coś zupełnie innego:
"Sam wniosek skupia się na zupełnie innych rzeczach niż wskazywałaby na to logika. Nazwa sugeruje, że dotacje z Unii przeznaczone są na innowacyjne projekty. Tymczasem nie zauważyłem ani jednego projektu zrobienia teleportu, budowy wehikułu czasu, kolonizacji Marsa albo wprowadzenia gniazdek z prądem pociągach. W tych projektach liczy się coś innego niż superinnowacyjność".
Skoro nie innowacyjność, to co się liczy?
"We wniosku trzeba podać wskaźniki, za pomocą których urzędnicy będą mogli zmierzyć ponad wszelką wątpliwość, że projekt się udał. Na logikę wydawałoby się, że takie wskaźniki jak liczba klientów albo wygenerowanie określonego zysku w ciągu dwóch lat będą dobrym wskaźnikiem. Nic z tych rzeczy! Powinieneś iść raczej w kierunku liczby utworzonych miejsc pracy, przyjazności projektu dla środowiska i liczba modułów w jakie będzie wyposażona działająca usługa. Co te moduły robią i czy są potrzebne? To już nie jest takie ważne".
Forbes.pl pisze o dwóch dużych sklepach, które ostatnio powstały w Polsce: Samsung Brand Store i gigantyczny Megastore Komputronika. Czy duży sklep to duża sprzedaż? Tego jeszcze nie wiemy. Ale wiemy, że rozwiązania, które wprowadzono, są ciekawe:
"[W Megastore Komputronika – MW] klienci zamiast tradycyjnego wózka na zakupy dostaną tablety ze specjalnym oprogramowaniem, dzięki któremu zamówią wybrane przez siebie produkty. Po zeskanowaniu kodu produktu należy zatwierdzić zakup, zapłacić gotówką w specjalnym wpłatomacie lub kartą płatniczą u jednego ze sprzedawców. Zakupione towary klienci będą odbierać w specjalnie do tego przygotowanej strefie".
Mediafun radzi wszystkim, którzy wysyłają propozycje współpracy do blogerów, by, zanim je wyślą, zrobili "test lustra":
"Na czym polega Test Lustra? Bierzesz, szanowny akancie, mail z ofertą współpracy, którą chcesz wysłać do blogera, siadasz przed lustrem i czytasz ją na głos. Jednocześnie obserwujesz w lustrze swoje reakcje. Jeśli podczas czytania parskniesz śmiechem, zawiesisz na chwilę głos i w głowie pojawi Ci się myśl “ale żenada” lub “o k..., ja p...”, to masz gotową odpowiedź czy wysyłać ten mail dalej czy nie".
Niezły pomysł, co?
Michał Sadowski z Brand 24 miał już okazję przetestować okulary Google. I jak? Z artykułu w serwisie Technologie.gazeta.pl wynika, że było nieźle. Sadowski opisuje Google Glass jako "nienachalny ekran, zawieszony w niewielkiej odległości od naszego oka w powietrzu".
"Na ekranie przeglądałem zdjęcia, kalendarz, historię rozmów - Google Glass synchronizuje się z telefonem, dzięki czemu informuje o nowej rozmowie, którą można prowadzić przez GG. Możliwe są naturalnie zarówno zwykłe rozmowy audio jak i wideorozmowy. Do tego pojawiają się także powiadomienia z social media, wiadomości, itd.".
Skaner to subiektywne zestawienie najlepszych autorskich tekstów z polskiego Internetu. Znalazłeś coś ciekawego, wartego zacytowania? Podziel się z nami – redakcja@gadzetomania.pl.